FullMetal Alchemist: Brotherhood (anime)

okładka od wydawcy

FullMetal Alchemist: Brotherhood jest animowaną wersją mangi o tytule (a jakże) FullMetal Alchemist, autorstwa Arakawy Hiromu. Jest to drugie podejście do ekranizacji tej niezwykłej historii – pierwsza seria anime, choć fascynująca, z pierwowzorem ma niewiele wspólnego, oprócz imion bohaterów. Jedno jest pewne – nie jest to pozycja, obok której można przejść obojętnie, a powodów jest więcej, niż sporo.

No, ale dość wstępu. Dawno nie było dzikiej recenzji, więc postanowiłyśmy nieco zaszaleć i zwyczajnie porozmawiać o serii, którą obie po prostu uwielbiamy. Te niepokolorowane fragmenty to nasza próba napisania normalnej recenzji…

Szyszka: Mustang jest biszny!
Miranda: Czyli pierwszy i najważniejszy powód, dla którego FMA rządzi i wymiata. Myślę nawet, że w tym przypadku możemy z czystym sumieniem użyć słowa “epickie”. I czemu sprawdzanie pisowni podkreśla mi „sumienie”?!
Bo go nie masz 😛
Ale właśnie mam! Bo nie potrafię być złośliwa nooo…
Może po prostu jesteś… nieogarnięta? O to łatwo, kiedy prężą się mięśnie majora Armstronga 😀
Jak by to powiedział pewien znany, choć już pradawny polski kabaret: Armstrong jest piękny i ma wspaniałe mięśnie! I się błyszczy.
I ma straszną siostrę… Uwielbiam ją, kurde. Taka bezwzględna, twarda sztuka z niej. W sumie, co się dziwić, w Briggs rządzi zasada „przetrwają najsilniejsi” 😀 I taka jedna sensei…
Z tymi dwiema paniami to ja mam problem. Bo owszem, są kapitalne i je uwielbiam, ale wciąż nie mogę się zdecydować: chciałabym je spotkać na żywo, czy też za bardzo się ich boję…
E, to tak, jak ja… Ale generalnie to chciałabym wszystkich spotkać. I większość uściskać, bo tam nie ma, po prostu NIE MA złej postaci. Nawet drugoplanowe są fajne.
Otóż to! Nawet w moim ukochanym Baccano! jestem w stanie wskazać kilka postaci, które nie są jakoś specjalnie interesujące. Hmm… No dobrze, parę takich postaci. Ale przy FMA bym nie potrafiła zdecydować, bez której postaci anime by się obeszło.

Nic dziwnego. FullMetal Alchemist to wielowątkowa opowieść fantasy, rozgrywająca się w świecie, w którym zamiast magii mamy alchemię. Wyrysowane kręgi zmieniają rzeczywistość, tworząc nowe rzeczy z dostępnych elementów, na zasadzie równowartej wymiany – tyle, ile chcesz uzyskać, musisz stracić. Zupełnie tak, jak w zasadzie zachowania masy. Czasem jednak cena obejmuje nie tylko materię, ale i ducha. Nasi bohaterowie przekonują się o tym bardzo boleśnie – przy próbie wskrzeszenia mamy jeden z nich traci nogę, a drugi – całe ciało. Edward poświęca rękę, by sprowadzić duszę brata i umieszcza ją w wielkiej zbroi.

Ed i Al

Bracia Elric, czyli Alphonse i Edward – oś całej historii.

I w tym momencie zaczynamy rozumieć, że to nie będzie komedia, a w każdym razie nie cały czas…
No tak – krew, poświęcenie, olbrzymie, potężne siły, podlane obficie epickością walk… No i niesamowicie przemyślana historia – jest co czytać i oglądać!
Oczywiście większość historii kręci się wokół dwóch braci, naszych głównych bohaterów. A my razem z nimi poznajemy wielu nowych ludzi, którzy bardzo szybko stają się nam bliscy. Nawet, jeśli nie są zbyt przyjemni. Jeden z moich ulubieńców jest bardzo krwawym czarnym charakterem.
W sumie tylko ten główny „zły” był mi obojętny… Ale fabularnie możemy zdradzić, że każdy czarny charakter nie tyle zaczyna w pewnym momencie zasługiwać na sympatię, co na szacunek. Próba wymienienia wszystkich fajnych postaci jest skazana na niepowodzenie, tak, jak próba określenia ulubionego momentu 😀
Nooo, z tym ostatnim mogłabym się nie zgodzić… Potrafię na szybko wskazać dwa. I nie mogę o nich opowiedzieć, bo to byłby wielki spojler.
Dajesz! Spróbuj przynajmniej, no… Założę się, że przynajmniej jeden obejmuje epickość Mustanga!
I cóż to za zakład? Oczywiście, że chodzi o Mustanga i jego cudownie ogniste właściwości. Co więcej, śmiało mogę rzec, iż trzeci mój ulubiony moment też się z tym wiąże. I dodam, że wmieszał się w to deszcz…
Ognisty mag w deszczu nie brzmi zbyt epicko, ale obok jest fenomenalna Riza Hawkeye, snajper o słodkiej, poważnej buzi… Uwielbiam Rizę. Ale kurczę, ja tam wszystkich… No, ale trudno jest nie lubić postaci, które mają w sobie tyle intensywnych uczuć! Historia jest bardzo emocjonalna i nie boi się poruszania trudnych tematów wojny, śmierci i zabijania w imię sprawiedliwości.

Niedobrze

Czasami dzieje się bardzo, bardzo źle…

Pojawiają się też historie zakrojone na nieco mniejszą skalę, można wręcz powiedzieć, że ciche ludzkie dramaty. Ledwie w czwartym czy piątym odcinku serii… I nie będzie przesadą, jeśli powiem, że chusteczki były potrzebne. Nawet, gdy oglądałam te odcinki po raz trzeci, za każdym razem potworność tego, co się tam wyprawiało, mocno poruszała.
Ech, chusteczki często są potrzebne – wzruszenia są silne i to niekoniecznie związane ze smutkiem. Przyznaję, że po raz pierwszy w życiu poryczałam się z radości. Bo to było takie piękne, kiedy… Ech, nie będę spojlować 🙂
Znów nasuwa mi się myśl, że najlepiej opowiadać o FMA osobie, która już to oglądała 😉 Ale zgadzam się, że łzy pojawiały się nie tylko w smutnych momentach. Mimo wszystko seria ma w sobie ogromne pokłady humoru i nierzadko zdarza się, że policzki już bolą od szczerego śmiechu.

Manga, na podstawie której powstało to anime, jest już zakończona i liczy sobie 27 tomów. Jej animowana wersja składa się z 64 odcinków. Wydawałoby się, że jest to dość przerażająca liczba. Wiele anime nazbyt chętnie udowadnia, że 13 odcinków to optimum, które w jakiś sposób zabezpiecza serię przed zepsuciem, przed niepotrzebnym rozwlekaniem wątków i przede wszystkim przed znudzeniem widza.

Tu jednak nie ma czasu się nudzić! Albo odkrywamy kolejną tajemnicę, albo się rozgrywa walka, albo komiczna scenka… Po prostu nie ma nudnych, „fillerowych” odcinków. Dodatkową atrakcją jest to, że każda walka wygląda inaczej, jest animowana bardzo realistycznie – nie ma powtórzeń, by zaoszczędzić na rysunkach, każdy ma swój styl walki – czy to wręcz, czy za pomocą alchemii – i w dodatku zmieniają się im stroje i fryzury. Coś pięknego.
Tutaj też FMA: Brotherhood wygrywa ze swoim poprzednikiem, który miał „zaledwie” 51 odcinków. Ta seria jest nawet rysowana staranniej, nie wspominając już o porządnej historii – uroki trzymania się tego, co wymyśliła autorka mangi. Jeśli się nie zna oryginału – pierwsza seria jest dobra, a w każdym razie mnie kupiła (51 odcinków w trzy dni to jest dla mnie pewien wyczyn). Ale dopiero w porównaniu widać, że da się zrobić to lepiej 🙂 W dodatku seria Brotherhood przedstawia nam postacie, których brakowało w poprzedniej serii. Naprawdę brakowało, ogromnie brakowało.
Ech, nawet nie wspominam o tym, że wcześniej cała idea mangi została postawiona na głowie… Ale co ja tam wiem, obejrzałam całość dwa razy… i teraz zastanawiam się – DLACZEGO???
Widzisz, bo to wciąż było dobre! Nie tak kapitalne, jak Brotherhood, ale – wciąż miałyśmy Mustanga i Rizę, wciąż były traumatyczne przejścia bohaterów i chwile beztroski… Tak, jakbyśmy poznawały ich tylko trochę, jakby nie wszyscy weszli na scenę, nie dostali tyle czasu, na ile zasługiwali. A mimo to tak przyjemnie było z nimi chwilę posiedzieć.
No, ale nie piszmy o poprzedniej serii, bo druga jest po prostu idealna. To najlepsze anime, jakie w życiu widziałam i pierwsze, w którym momentami myślałam, że jest lepsze od mangi.
Dobrze, dobrze, chciałam tylko choć trochę wybronić pierwszą, bo jednak mam do niej sentyment 😉
Ja w sumie też, mimo że oglądałam ją dawno. A tu musiałam przerwać, żeby przeczytać mangę do końca, bo serial był cały, a mangi w Polsce nadal niet! Cierpiałam! Ale było warto.
Ja też cierpiałam! Bo obejrzałam anime do końca, porzucając już czekanie na mangę, i nie było z kim pogadać! Ileż cierpliwości potrzeba, by nie palnąć czegoś w stylu: „no czemu jeszcze nie oglądałaś tego odcinka, Mustang w nim…”. Ale patrząc na późniejsze wspólne zachwyty, owszem, było warto.

Armstrong

Jestem piękny i mam wspaniałe mięśnie!

Ale, ale, bądźmy sprawiedliwe, Mustang nie jest jedynym epickim biszem. Każda postać męska jest… no, męska. Nawet Edzio i Al, choć jeden to kurdupel, a drugi zbroja, w dodatku mają głosy kobiecych seyiuu (aktorzy podkładający głosy pod animowane postacie), są bardziej męscy, niż 90% bohaterów polskich filmów. Razem wziętych. Mam wymieniać? 😀
Mam nadzieję, że chcesz wymieniać tych męskich z anime, nie z polskich filmów? 😉 Ale dobrze, trzeba oddać facetom z FMA co ich. Nawet, jeśli nadmiernie prężą mięśnie, rzucają na prawo i lewo błyszczącymi gwiazdkami, albo rozpływają się w zachwytach nad zdjęciem własnej córeczki… A nie, to akurat było naprawdę słodkie. Co to ja chciałam powiedzieć? Hughes mnie rozproszył…
Hughes!!! Postać, która znika prawie na początku, budzi okrzyki zachwytu aż do końca serii, naprawdę! No i Scar, ogarnięty żądzą zemsty ishbarski mnich, mszczący się na alchemikach za mord na jego rodakach… I Lin, poszukujący przepisu na nieśmiertelność… I nawet Barry the Chopper, psychopatyczny morderca, nie mówiąc nawet o podwładnych Mustanga… Ech, te mundury…

Mundury

– Szefie, jest pan pewien, że długość spódniczki w mundurach naszych pań powinna być obecnie naszym priorytetem?

Skąd ta żądza zemsty, skąd psychopatyczni mordercy i dlaczego długość spódniczki w mundurze jest sprawą wagi państwowej? Tego nie możemy wam zdradzić. Możemy jedynie szepnąć słówko o podróży, w jaką wyruszą nasi dwaj młodzi bohaterowie. Wspomniana już nieudana próba wskrzeszenia matki wyrzuci ich z rodzinnego domu w wielki świat. Celem chłopaków jest odzyskanie tego, co zostało im zabrane – ich ciał. Żeby to osiągnąć, Ed będzie chciał zostać państwowym alchemikiem – magicznym wojskowym. I oczywiście dzięki temu bracia wplątają się w poważne tarapaty… Na szczęście nie będą sobie musieli radzić sami.

I tym sposobem znowu wróciliśmy do tematu fantastycznych postaci w tym anime!
No ba! O tym można długo, z piskami i wzdychaniem…. Ale chyba się dość napiszczałyśmy, jak na jedną recenzję, co? Choć przy FMA: Brotherhood ciężko przestać…
Oj, ciężko. Ale też może nie przesadzajmy z zachwytami, bo jeszcze nam ludzie nie uwierzą, że da się zrobić coś tak dobrego. Chyba, że faktycznie nie uwierzą i postanowią sami sprawdzić! W takich układach możemy się zachwycać śmiało 😉
No to co, idziemy się zachwycać prywatnie, a Czytelników zostawimy w niepewności, czy to faktycznie doskonała seria, czy też trolling wszech czasów?
Przychylam! I chyba sobie na dobranoc obejrzę mój ulubiony odcinek…
O, tak, tak… Tylko który? Bo ja mam tak ze 20…
To będzie bardzo długie zasypianie 😀

Full Metal Alchemist: Brotherhood (2009-2010)
liczba odcinków: 64
więcej informacji: MyAnimeList
manga: 27 tomów wydane przez Wydawnictwo JPF

One Reply to “FullMetal Alchemist: Brotherhood (anime)”

  1. Bardzo ciekawie czytało się Wasze pisemne dialogi. Podobał mi się taki sposób przedstawienia tego anime. Też kocham Fullmetal Alchemist: Brotherhood, w sumie nawet skrót przerobiłam na FAB, bo tak bosko to brzmi, xD Nie oglądałam jeszcze co prawda pierwszej wersji (tej niezgodnej z mangą), ale muszę przyznać, że jestem jej ciekawa, chociaż bolą mnie zmiany jakie tam zastanę… Mowa tu o moich dwóch ulubionych postaciach, którymi byli Envy i Greed ♡♡ Mimo niedobrych czynów pierwszego potrafiłam kochać go coraz bardziej. Drugiego kochałam od początku (czyli w tym pierwszym ciele). I dlatego jednego brakuje mi w Waszej recenzji… Zero słów, nawet zdawkowych, o homunculusach. Smuteczek T_T

Dodaj komentarz