Hoshi no Koe / The Voices of a Distant Star (2002)

„Skojarzenia to przekleństwo” – głosi pewne powiedzenie, jednak w moim przypadku praktycznie zawsze okazują się błogosławieństwem. Czytam ci ja sobie „Smokobójcę”, jedno opowiadanie żywo przypomina mi pewien film, a ten z kolei kolejny, tegoż samego twórcy… tak więc wieczór spędziłam na wzruszeniach, ocierając ukradkowe łezki i smarkajac urokliwie w chusteczki higieniczne. Moi drodzy, daję Wam przepiękną historię o miłości zaiste bez granic.

„Głos dalekich gwiazd” to króciutka, bo trwająca niecałe pół godziny opowieść o dwójce zakochanych nastolatków, rozgrywająca się w dalekiej przyszłości. Ze względu na pracę dziewczyny muszą się rozstać i porozumiewają się za pomocą e-maili wysyłanych komórkami. Brzmi banalnie, aż głowa boli i żołądek się buntuje? Tak więc dorzucę Wam coś jeszcze:

Dziewczyna się nie starzeje.

No, nie jest to do końca prawda – ona przebywa w przestrzeni kosmicznej, gdyż jest pilotką robota bojowego. Walczy z najeźdźcami z kosmosu. Porusza się z prędkością światła, przez długi czas przebywając w hibernacji, tak więc dla niej upływają dni. Dla chłopaka na ziemi – całe lata. A i e-maile mają do pokonania coraz dłuższe odległości. Tyle z fabuły, bo nie sama jej treść jest najważniejsza, tylko sposób, w jaki jest przedstawiona.

Makoto Shinkai jest absolutnym mistrzem nastroju, a jego animowane tła  (chmurki! Chmurki!) zasługują na bicie w posadzkę czołem. Dla niego nie same postaci są najważniejsze, tylko to, co odczuwają. Dlatego też rysuje ludzi nieco schematycznie i ukrywa wyrazy ich twarzy, a całej gamy uczuć, pragnień, obaw i radości bohaterów domyślamy się słuchając ich głosów, obserwując drgnienia rąk, układ ramion, sylwetki. I tak powoli rozwija się przed nami tragedia dwojga ludzi, którzy rozstali się, podążając za marzeniami, a nie potrafią o sobie zapomnieć. Historia przedstawiona w krótkich, wyrazistych scenkach, przeplatana przejmującymi monologami, z których przebija przede wszystkim samotność, rozpaczliwa potrzeba bliskości drugiego człowieka. Autor (który praktycznie sam od początku do końca pracował nad projektem) doskonale oddaje poczucie wyobcowania, jakie cechuje młodych ludzi w Japonii, zagubienie w olbrzymim, pustym świecie – pustym, choć przepełnionym ludźmi, bo brakuje tej jednej, ukochanej osoby.

Dziewczyna skulona we wnętrzu robota, zawieszona w nieskończonej przestrzeni kosmicznej. Chłopak moknący na deszczu, zapatrzony w linię horyzontu. Obydwoje ściskają w rękach komórki, jak ostatnią deskę ratunku, talizman, który ochroni ich przed rozpłynięciem się w samotności. Do tego cichy, lekko monotonny głos reżysera, który dubbinguje chłopaka, a także delikatny, choć mocny głos jego żony, która dubbinguje dziewczynę. Dodajmy do tego pieczołowicie oddane krajobrazy, o których chce się pisać „żyletka!!!” (koniecznie z trzema wykrzyknikami) – i mamy prawdziwą perełkę animacji, którą koniecznie trzeba zobaczyć. Nie jakieś przegadane „Masz wiadomość”, o nie!

I na koniec – Makoto Shinkai narysował również mangę. I chwała mu za to, bo ona jest… o jeden rozdział dłuższa od filmu. Bardzo istotny rozdział. Zobaczycie, to zrozumiecie.

3 Replies to “Hoshi no Koe / The Voices of a Distant Star (2002)”

  1. Brzmi zupełnie nieźle, jak skończy mi się okres blehowy to może się skuszę 🙂

  2. Mangę do scenariusza Shinaki narysowała inna mistrzyni nastroju – Yumeka Sumomo/Mizu Sahara.

    Uwielbiam wszystkie filmy tego człowieka 😀

  3. faktycznie, baka me, chrzan na mą głowę i z kamieniem u stóp do jeziora, faktycznie – manga jest owszem, narysowana po filmie, ale jest równocześnie zbiega się z treścia książki, która była podstawą do Hoshi.
    Ja też uwielbiam, choć mam ochote go pogryźć za 5 cm/sec – ładnie to tak? 😀
    Czekolado, zapraszam w niedzielę, będzie Makotowy bonusik w kolejnej mojej recenzji 🙂

Dodaj komentarz