Kryminał zaliczany jest do tak zwanej „niskiej literatury”. Oczywiście się z tym nie zgadzam żywiołowo i z przyjemnością buszuję w powieściach kryminalnych całego świata. Sprawia mi niekłamaną przyjemność odnalezienie kryminalnej perełki. Takim skarbem okazała się ta powieść.
Nie przepadam za kryminałami francuskimi. Wydają mi się one nadęte i pokrętne, generalnie wolę kryminały rodzime bądź amerykańskie. Ot, kwestia przyzwyczajenia do stylu prowadzenia fabuły. Pani Fred (tak, wiem, to się wydaje dzikie) przeleżała na mojej półce aż trzy lata, zanim po nią sięgnęłam. Z nutką niechęci, zaznaczmy.
Po kilku stronach byłam kompletnie zdezorientowana – zaraz, to jakaś komedia obyczajowa, czy kryminał? Gdzie jet napięcie, gdzie jest trup? Zamiast tego mamy trzech dziwnych facetów, którzy sobie dogryzają, każdy jest historykiem święcie przekonanym o wyższości swojego pola zainteresowania nad innymi, w dodatku mieszka z nimi wujek, który bez oporów przyznaje się, że był skorumpowanym gliną i lubi wszelkie matactwa.
Im dalej w kartki, tym więcej literek… i zaczynam się naprawdę świetnie bawić. Klimat trochę jak z „Żandarma z Saint Tropez”, postaci żywo przypominają nieocenionych policjantów, z takim uroczym, francuskim obruszaniem się o byle co, przesadą i machaniem rękami. O dziwo, nie jest to denerwujące, tylko urocze. Jeśli miałabym sięgać do porównań, to powiedziałabym, że to taka „francuska Chmielewska”, ale nie do końca – głównie ze względu na naprawdę dobrze skonstruowaną intrygę.
Od strony kryminalnej książce nie mam nic do zarzucenia, autorka świetnie prowadzi wątek, aż do rozwiązania. Powiem tyle, że niemałą rolę w śledztwie spełni niewielkie drzewko, brudny samochód i zagubiony ołowiany żołnierzyk. A, jeszcze biały wieloryb. Zdarzy się też po drodze parę śmietników. Największą zaletą książki jest to, że autorka świetnie równoważy elementy komiczne z poważnymi, tak, że całość czyta się bardzo przyjemnie.
Powieść jest króciuteńka, ot, na jeden, dwa wieczory. Wyróżnia się jednak na tle innych lektur i na pewno zapada w pamięć, choć wielbiciele Coloumbo mogą wpaść na rozwiązanie zagadki (na szczęście tym razem odgadłam jedynie połowicznie, hurra!). Czy to jednak psuje przyjemność z lektury? Absolutnie nie. Postaci są tak żywiołowe i sympatyczne, że nawet nie zauważamy, kiedy docieramy do ostatniej kartki (choć przyznam się, że mylił mi się Mateusz z Markiem, ale to u mnie normalne).
Pamiętajcie, że jeśli nagle zobaczycie rosnące w swoim ogrodzie drzewko, którego nikt nie sadził – możecie zacząć się bać…
Fred Vargas, I wstali z martwych
wyd. Prószyński i s-ka, Warszawa 2004