Joy of painting

Miałam naprawdę ambitne plany przedstawienia Wam kolejnego serialu czy filmu, ale czegokolwiek się chwytam ma banalną, przewidywalną fabułę, którą można streścić słowami „jest główny bohater, rozwiedziony, ma córkę i kręci się koło niego baba, którą on irytuje, ale świetnie razem współpracują” albo „kręci się w pobliżu psychopata, który nie robi nic innego tylko przez 24/7 planuje jak podejść bohaterów” (serio, komputer nie byłby w stanie ogarnąć tylu zmiennych, co przeciętny psychopata-prześladowca). Zamiast obgadywania seriali budzących rozczarowanie przedstawiam Wam Boba Rossa.

Przyznam, że kiedy z nudów odpalałam przypadkowo znaleziony w necie odcinek nie spodziewałam się rewelacji. W końcu co może zachwycić w gościu, który zawodowo maluje landszafty, na których brakuje jedynie porykujących jeleni? W dodatku gość wyglądał podejrzanie hippisowsko, co napawa mnie głęboką nieufnością z zasady. To, co otrzymałam, zachwyciło mnie do szpiku kości.

Oto łagodnie przemawiający pan w ciągu pół godzinki maluje kompletny obraz. Co z tego, że landszaft aż uszy więdną, obserwowanie procesu twórczego Boba to niesamowita frajda. Na żywo, w ciągu trwania programu powstaje malowidło na płótnie, z obowiązkowym jeziorkiem/rzeczką/stawkiem, czasem z majestatyczną górą w tle, ot, obraz z bazarku.Poniżej przedstawiam „klasycznego Boba”, żebyście wiedzieli, o czym mówię. Straszny kicz, ładny, ale no ja przepraszam…

To, co odróżnia Boba od zwykłych landszafciarzy tkwi w nim samym. Malując techniką „mokre na mokrym” (czy jak się tam po polsku nazywa technika nakładania farb olejnych warstwami bez czekania, aż wyschną) snuje opowieści, jak znany nam pan Wiktor Zin w „Piórkiem i węglem”. Nie uważa się za wielkiego artystę, ba, wręcz podkreśla, że każdy może zrobić to, co on, jeśli nauczy się przedstawianych w programie technik. Są one faktycznie proste, Bob używa praktycznie tej samej kombinacji za każdym razem, budząc w człowieku wiarę we własne siły. Z uśmiechem wypluwa z pędzla „szczęśliwe chmurki i drzewka”, nie przejmuje się błędami, bo – jak podkreśla – błędów nie ma, tylko „radosne wypadki artystyczne”. Za krzaczkami kryją się zajączki, a drzewa muszą mieć przyjaciół, żeby nie czuły się samotne na obrazie. Poniżej kolejny przykład bazarowego widoczku , namalowanego w 30 minut:

Za pozorną infantylnością przekazu kryje się niesamowity optymizm i radość tworzenia. Jeden odcinek radykalnie poprawia mi humor, sprawiając, że aż się chce chwycić za pędzel. Co z tego, że to nie jest jakaś wielka sztuka? Bob łagodnie i miękko, ze szczerym uśmiechem rzuca, że to jest po prostu nasz własny świat i możemy go uczynić takim, jakim chcemy, jeśli trochę poćwiczymy. I faktycznie – po odpaleniu programu graficznego (i wygrzebaniu odpowiednich narzędzi, tragedia) udało mi się zmajstrować parę chmurek, jedynie stosując wskazówki Boba, a to przecież głupi komputer, gdzie nie można „wyczuć” pędzla (nie, nie mam tabletu, rysowałam myszką, koszmar na kółkach)*.

Program „Joy of painting” („Radość malowania”) gościł na ekranach telewizyjnych od wczesnych lat ’80 zeszłego wieku do roku 1994, praktycznie nigdy nie zmieniając formuły. Oto Bob Ross, z niezmiennym artystycznym afro stoi w ciemnym studio naprzeciw płótna i na miejscu „czaruje” obraz, wyjaśniając po drodze sposób trzymania pędzla. Niezmierną radość sprawia mu czyszczenie pędzla z farby, przy czym ostrzega widzów przed zachlapaniem salonu. Dwie zmieniające się kamery pokazują obraz z bliska i w pewnym oddaleniu z boku. Czysta magia spływająca z ekranu przyciągała setki widzów i – jak to w Ameryce – przyczyniła się do powstania ogromnego biznesu. Co ciekawe –  „magiczne” akcesoria potrzebne nam do tworzenia „techniką Boba” to trzy, może cztery rodzaje pędzli i nóż malarski, a sam Bob wielokrotnie podkreśla uniwersalność narzędzi.

[youtube http://www.youtube.com/watch?v=MghiBW3r65M&w=420&h=315]

Na koniec pożegnam się z Wami tak, jak to robił przez tyle lat ów przeuroczy, pozytywny człowiek: „W imieniu swoim i Mirandy życzę Wam radosnego malowania (no, czytania) i dobrego dnia”.

*żeby udowodnić, że nie kłamię, oto chmurki a’ la Szyszka. Estetów z góry przepraszam.

9 Replies to “Joy of painting”

  1. O. I to jest coś, co z całą pewnością będę oglądać. 🙂 Byłam zagorzałą fanką programów z panem Zinem, a przecież od sierpnia planuję wrócić do nauki malowania – będzie inspiracja w sam raz. 😀
    Dzięki za ten wpisik – sama w życiu bym czegoś takiego nie znalazła. 😉

    1. najfajniejsze jest to, ze program ma masę sezonów i łatwo go znaleźć 😀 Powodzenia! (i pochwal się obrazami, jak się wgryziesz w malarstwo!)

  2. Mnie to kiedyś nauczycielka nazwała największym antytalentem plastycznym w dziejach szkoły. Przez całe lata się to nie zmieniło, więc raczej nie chwycę za pędzel, ale…
    Malowanie coś w sobie ma, co wyczuwam niejako przez analogię do programowania, gdzie za pomocą odpowiednich narzędzi też tworzy się coś z niczego.

    (Proszę, nie niszczcie wyobrażenia biednego ścisłowca, jakoby choć troszkę wiedział on, co to sztuka :P)

  3. Szyszkowym chmurą nie ma nic do zarzucenia: puchate są i ok. 🙂

    Na oglądanie tego się raczej nie skuszę – nie potrzebuję malowanek-pocieszanek, hehe.

    Ace, a że ścisłowcy wiedzą co to sztuka to wiem. Tzn jako ścisłowiec.

  4. Wchodzę na bloga, a tu mnie wita taki pozytyw 😉
    Oj nie trzeba malować nadzwyczajnych rzeczy. Moim zdaniem ważne jest przesłanie i robienie tego co się lubi.
    Świetne info, pozdrawiam 😉

  5. Wrzuciłam parę odcinków na swojego chomika (szyszka_dono), gdyby ktoś był zainteresowany 🙂

  6. Ta technika to *alla prima*, można też mówić „mokre-na-mokrym”, łatewa. I jest wypasiona. Na dzisiaj skończyła mi się kasa, ale za tydzień zaopatrzę się w płótna i biel płynną, garść olejów i jadziemy! Jak ktoś lubi Boba, polecam też filmy wideo pana Williama Alexandra, nauczyciela pana Rossa 😉 Mniej przyjemnie się go słucha, jednakże…

    1. Witam,
      Próbuję rozpocząć malowanie własnie w takim stylu, ale nie wiem gdzie znaleźć farby pod taka technikę, lub jak zrobić sobie biel plynną (liquid white) . Artykuły Pana Rossa nie są dostępne w Polsce, a ciągnięcie ich zza granicy jest b. drogie.
      Czy ktoś z Was ma doświadczenie w wyborze produktów do takiej techniki?

  7. Mieszkam w UK – Darlington,w tutaj już nie sprowadzają liquid white,a u nas jeszcze jest nieznane? Może ktoś zna składniki? Chętnie skorzystam.

Dodaj komentarz