Życie, Wszechświat i Restauracja

Znamy się już kawałek czasu i doskonale wiecie, że nasz blog nie jest do końca standardowy, żeby nie powiedzieć – nie jest do końca normalny. A że zbliża się sezon ogórkowy, a na pewno jest sezon na truskawki – musiałyśmy wyskoczyć z czymś szalonym. Szczególnie, że Szyszka ma w perspektywie weekend w pracy ze swoimi studenciakami (i zero pomysłów), a Miranda walczy z brzuchem, sesją, wszechświatem i całą resztą. Zapraszamy do Restauracji Na Końcu Wszechświata na kawę z cynamonem. I truskawki.

Wszystko zaczęło się od rozmowy internetowej, przeprowadzonej za pomocą komunikatora ze słoneczkiem. Rozmowa była kosmiczna, począwszy od rozważań natury lingwistycznej, poprzez podróże w czasie, aż do steampunkowego Londynu czasów wiktoriańskich. Generalnie chodziło o to, że użycie słów „fajniusi” i „słitaśny” w jednym zdaniu może doprowadzić do zaburzeń czasoprzestrzennych, w wyniku których Szyszka wylądowała w dalekiej przeszłości. Tam, niezrażona, zagłębiła się w średniowiecznych opisach rodem z „Imienia róży”, rychło jednak nastąpił prawdziwy „koniec świata” (szczególnie, że Miranda utknęła w świecie pary i kabelków w towarzystwie jakiegoś wilkołaka z „Bezimiennej”).

Koniec świata wygladał mniej więcej tak:

http://www.youtube.com/watch?v=tYjbkRktqIE

Na szczęście dzięki książce „Autostopem przez Galaktykę” wiemy, że odpowiedź dotycząca życia, wszechświata i całej reszty to 42, więc możemy spokojnie zasiąść i rozkoszować się dobrą herbatką z ciasteczkami. I nie zastanawiać się, czemu w Restauracji na Końcu* Wszechświata Adam Dent odkrywa, że pytanie brzmiało: Co otrzymasz, gdy pomnożysz sześć przez dziewięć? (Istnieją sugestie, że obliczenia zostały wykonane w niestandardowym systemie numerycznym (w trzynastkowym systemie liczbowym zapis 42 oznacza rzeczywiście 4×13+2×1=52+2=54, ale my wolimy schrupać ciasteczko, prawda?).

Szyszka nie przejęła się perspektywą końca świata, przeżyła ich już parę, a zapowiada się, ze jeszcze sporo przeżyje. Poza tym głęboko wierzy, że koniec świata staje się już i innego końca świata nie będzie, powtarzając za Miłoszem, tym bardziej nie ma co się przejmować. Zasiadła przy ciasteczkach, bezczelnie posłodziła herbatę (w końcu za chwilę nie będzie niczego, po co dbać o linię) i wsłuchała się w rzępolenie kapeli, która przycupnęła w kącie Restauracji.

Zespół został po chwili wyproszony, gdyż niepokoił klientelę, której „koniec świata nie latał” i okazywała niepokój zgrzytając zębami. Na scenę pospiesznie zostało wepchnięte dziewczę w stylu country, które drżącym głosikiem zaczęło pieśń, powodując potoki łez u gości, co groziło małą katastrofą w okolicy stolika maliańskich sneegów, których osadzone na długich czułkach oczy kapały gęstymi łzami do sałatki delegacji nemfów, siedzących przy sąsiednim stoliku. Kierownik sali w pośpiechu pozbył się dziewczęcia (które odgrażało się, że i tak powróci w latach sześćdziesiątych). Wreszcie na scenę wyszła kapela, która błyskawicznie wprowadziła wszystkich w fazę głębokiego snu.

Szyszka jednak nie dała się zwieść (szczególnie, że wyświetlany w tle teledysk jak żywo przypominał jej mieszkanie po kilkudniowym blechu życiowym) i pospiesznie zamówiła  kolejne dania. Zupka co prawda się na nią dziwnie patrzyła…

… a zamówiony ryż wyglądał jakby był robiony „na winie” (czyli wszystko, co się szefowi kuchni pod rękę nawinie)…

… ale generalnie było bardzo gustownie i z klasą. Szyszka, jako koneser ładnego jedzenia, z trudem odrywała oczy od talerza, żeby posłuchać nawoływaczy Majów, koniecznie chcących sprzedać swój najnowszy kalendarz (czerwcowy), przegapiła projekcję filmów komediowych takich jak „Planeta małp”, „2012”, „Ostateczna zagłada według proroka Hrypoliata” i koncerty pomniejszych kapel, marudzących o końcu świata. Pomyślała jeszcze, że koniec świata nastąpi wówczas, kiedy postawią przed nią kolejny talerz pyszności, a ona nie będzie miała siły wmusić w siebie ani jednego kawałka więcej (który to moment zbliżał się wielkimi krokami), kiedy obsługa wtoczyła tort.

Z tortu wyskoczyła Miranda, porwała Szyszkę w objęcia i razem wróciły do czasów teraźniejszych, gdzie nie groziło im spotkanie ze „słitasiem” i „fajniusiem” w jednym zdaniu. Szczególnie w zdaniu dotyczącym ich bloga. A na sam koniec uraczyły się filmikiem, bo mogły.

*tak, wiem, że polskie tłumaczenie brzmi „krańcu”, ale to słowo nie oddaje przewrotności Adamsa, któremu chodziło, że restauracja znajduje się dokładnie w tym momencie czasoprzestrzeni, w którym następuje faktyczny koniec świata. Można go podziwiać przez okno przy zajadaniu kotleta.

7 Replies to “Życie, Wszechświat i Restauracja”

  1. Przesadziłyście z … cynamonem? 😛

    Idę zjeść truskawki, wkońcu po coś obierałem cały koszyk.

  2. To była taka milusia i słitaśna nocia! Loffciam! ^^

  3. O ile to fizycznie możliwe – mam w domu za dużo truskawek, każdy domownik przyniósł ze sobą truskawki i teraz już do końca świata się nie skończy ich jedzenie… Ale to dobrze, truskawek nigdy dość 🙂
    A „Autostopem przez galaktykę” tez jest fajniusie, najbardziej fajniusi jest Marvin 🙂

  4. a Marvin w wykonaniu Rickmana jest już wyjątkowo słitaśny

  5. […] życia, wszechświata i całej reszty. To właśnie jego szalony umysł wypluł z siebie Restaurację na Krańcu Wszechświata, wymyślił nieśmiertelnego kosmitę z misją zelżenia wszystkich ludzi we wszechświecie (w […]

  6. Albo mi się wydaje (albo jest już późno), albo ta notka ocieka absurdem. Absurd w Waszym wykonaniu jest fajny. Nawet, jeśli jest późno. Zaiste 🙂

    1. Zaiste to również słitaśne i fajniusie słowo 😀

Dodaj komentarz