Kiedy pogoda wyraźnie nie może wybrać między wdziankiem jesiennym a zimowym, w mieszkaniu cicho i ponuro, zajrzyjmy do kuchni. A tam – ciepło, przytulnie, schowane w szufladach przyprawy tylko czekają, by roztoczyć wokół nas cudowny zapach, ciasteczka wesoło mrugają, zachęcając do spróbowania, a kolorowe kubeczki wołają o gorącą herbatę.
Taki właśnie klimat roztacza przed widzem film Julie & Julia. Przytulny, rozgrzewający, kolorowy i pachnący. Uroczy. A zatem – bon apetit!
Życie bywa nudne. Jak już w końcu dostanie się w miarę dobrze płatną pracę, ustatkuje się, znajdzie mieszkanie i kota (a może nawet męża), życie zaczyna nudzić. Tak jest w przypadku Julie, młodej pracowniczki jednej z setek podobnych do siebie firm. Zamknięta przez większość dnia w biurowym „kubiku”, wraca wieczorem do domu by zjeść przygotowany przez siebie obiad w miłym towarzystwie męża i kota. I jednego z takich spokojnych wieczorów wpada na szalony pomysł zrealizowania wszystkich przepisów z książki kucharskiej Julii Child. Ilość przepisów: 524. Czas: 365 dni. Postępy będą opisywane na blogu.
Akcja filmu rozgrywa się w dwóch światach. Jeden to lata 60 ubiegłego wieku. Obserwujemy Julię Child, jej zacięcie kulinarne, które powoli przekształca się w coś poważniejszego, a jej fascynacja zostaje uwieńczona wydaniem książki kucharskiej. Pierwszej książki kucharskiej po angielsku, ale z francuskimi przepisami.
Drugi świat to czasy współczesne i kulinarne wyzwanie Julie Powell – świeżo upieczonej (!) bloggerki.
Oba te światy są przedstawione bardzo wyraźnie i naturalnie, a obie historie równie intrygujące i wciągające. Bardzo przyjemnie ogląda się zarówno drogę Julii do wydania jej własnej książki kucharskiej, jak i zmagania Julie z przepisami z tejże książki. Oczywiście obie panie natrafiają na pewne problemy – brak chętnych do wydrukowania książki czy na kończącą się cierpliwość męża. Ale w końcu o to chodzi, by się z problemami zmierzyć i je pokonać.
Rola Julii Child została powierzona Meryl Streep. Przyznam się szczerze, że jak nie zwracałam wcześniej większej uwagi na tę aktorkę (ot, dużo dobrego o niej słyszałam), tak tutaj byłam wręcz zauroczona nią, jej grą, jej przesympatyczną Julią. Amy Adams spisała się też bardzo dobrze w roli bloggerki Julie. Obrazek ładnie dopełniają drugoplanowi aktorzy (oraz uroczy język angielski z mocnym francuskim akcentem, jaki prezentuje większość z nich). Całość okraszona jest miłą, stonowaną muzyką.
Na koniec jeszcze nadmienię, skąd w ogóle wziął się pomysł na ten film. Opowiada prawdziwą historię Julie Powell, która postawiła sobie wyzwanie i opisała je na blogu. Zyskała popularność, napisała książkę, która została zekranizowana. Książki jeszcze nie dopadłam, ale po obejrzeniu filmów stwierdzam, że chętnie ją przeczytam.
Film Julie & Julia nadaje się w sam raz na bure, jesienno-zimowe wieczory, do obejrzenia z kubkiem gorącej czekolady. Ogląda się go bardzo przyjemnie i ze smakiem. A może akurat kogoś z was zainspiruje do postawienia sobie równie ciekawego wyzwania? Albo przynajmniej do otwarcia dowolnej książki kucharskiej i uraczenia znajomych jednym z wielu pomysłowych dań*.
* wiecie, gdzie mnie szukać :]
Kiedyś naprawdę myślałem o napisaniu bloga (a w dalszej perspektywie książki) dla studentów „100 potraw z parówek”, jednak pomysły (wszystkie zrealizowane!) skończyły mi się gdzieś po dwudziestym daniu… Cóż – co się odwlecze, to nie uciecze.
Jeśli o sam film chodzi, jakoś teraz nie mam nastroju na tego rodzaju ciepłe kino (ogarnęła mnie ochota na coś ciężkiego i jeżdżącego po umyśle), ale i tak dopiszę tytuł do listy w zeszyciku „Do obejrzenia kiedyś” 😉
„100 sposobów na zrobienie kanapki, gdy w kuchni jest jedynie chleb i keczup” 😉
Jeśli chodzi o „mocniejsze” filmy – spróbuj American Psycho :]
Do mnie nie przemówiła historia współczesna; perypetie Julie Powell, jakby nie spojrzeć, były/są zbyt przeciętne i nudne, by zrobić z nich osobny film. Historia Julii Child natomiast, wprost przeciwnie, a że rola tejże zagrana przez Streep – poradziłaby sobie jako samodzielny film rewelacyjnie.