Książki mojego dzieciństwa (Szyszka)

mary poppins

Niedawno wyszłam z księgarni, tuląc w objęciach książkę Mary Poppins. Wielka, gruba księga z wydawnictwa Jaguar zawiera wszystkie opowiastki o nietypowej niani, a ja po raz kolejny poczuła drżenie radości na myśl o spotkaniu z Mary. Głównie dlatego, że z historyjkami o Michasiu i Janeczce wiąże się moje najbardziej intensywne wspomnienie z dzieciństwa.

Do czytania nikt mnie nie musiał zachęcać, a najwspanialszą rzeczą było odkrycie, że autor, który się spodobał, napisał więcej niż jedną książkę. Opowieści pani Travis urzekły mnie – to była oczywista oczywistość – a książek było dużo. Nadszedł jednak ten dzień, kiedy dotarłam do ostatniej z cyklu. I wtedy po raz pierwszy w życiu dosłownie poryczałam się, że nie będzie więcej części. Nie mam co czytać!

Doświadczenie to, żartobliwie zwane kacem książkowym, dopadło mnie jeszcze tylko raz, podczas lektury Kinga, bodaj TO. Z nim jednak było o tyle łatwiej, że ciągle żył i wiedziałam, że będą kolejne książki. A nawet dożyłam momentu, kiedy przestał pisać intensywną, bolesną grozę… Za to Miasteczko Salem nadal dzierży chlubną palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o przestraszenie mnie prawie na śmierć. Skończyłam czytać nad ranem i poszłam spać z cebulą pod poduszką (nie było w domu czosnku) i różańcem na szyi.

salemNa szczęście King jest wciąz wznawiany, więc jakby co zawsze mogę do niego wrócić. Tak sobie powtarzam

Po lekturze Dzieci z Bullerbyn intensywnie poszukiwałam stogów siana, żeby wykopać w nich tunele. Wziąwszy pod uwagę, że mieszkałam w dość mocno zurbanizowanej części Górnego Śląska, możecie sobie wyobrazić, jak długo mi to zajęło. Na szczęście rodzice nie zorientowali się, że ich dziecko zebrało ekipę poszukiwawczą i wyruszyło na majaczącą w oddali chałdę, żeby poszukać siana. A potem zagoniło pół podwórka do zbierania trawy, bo oczywiście nigdy nie znaleźliśmy stogu, to było dość oczywiste. Ale przez parę dni roślinność wokoło bloków była dość mocno przetrzebiona. W rezultacie otrzymaliśmy stosik, w który można było wsadzić głowę. To było już coś…

bullJak sobie przypomnę, co jeszcze się działo w Bullerbyn, to i tak dobrze, że tylko siana szukałam…

Po lekturze Winnetou przeżyłam głębokie rozczarowanie, że w domu nie ma siekiery. Po Korzeniacy czyli jesień Wsamrazków nabrałam zwyczaju zostawiania cukierków  i ogryzków za łóżkiem (dla skrzatów). Lew, czarownica i stara szafa skończyły się rozbrojeniem całej zawartości garderoby. Fortele Jonatana Koota zainspirowały mnie do stworzenia szkolnego klubu ekologicznego. Jonatan z Braci Lwie Serce był moją pierwszą miłością. Drugą bohaterowie kowbojskich książek Wernica.

Natłok wspomnień zmotywował mnie do jednego – to trzeba koniecznie opisać. Przypomnieć sobie stare książki i emocje z nimi związane. Głównie dlatego, że w natłoku współczesnych książeczek dla dzieci można łatwo zapomnieć o tych, które nas ukształtowały i poruszyły na całe życie. Stąd pomysł na utworzenie KawoCynamonowego cyklu, w którym będziemy bawić się w książkową anatomię dzieciństwa. W końcu sami będziemy (lub już jesteśmy) rodzicami, a marketingowa maszyna wydawnictw jest potężna i możemy jej szybko ulec. Nie, żeby całkiem uciec w książki rodem z PRLu, ale żeby nie zapomnieć.

Ja czytam, bo moi rodzice czytali. Na odczepnego nie włączano mi telewizora, tylko dawano książkę do łapy. Gdyby nie mama i jej kolekcja kryminałów (w tym niezastąpiona Chmielewska dla dzieci, ale o tym w kolejnym wpisie), gdyby nie tata i jego czytanie komiksów na głosy… To temat-rzeka na niejeden wpis. Ale dziś powiem tylko tyle:

Czytajcie dzieciom książki – tylko wtedy wyrosną z nich fajni pożeracze Książkowi i zaczytane czarownice!

Śmiem twierdzić, że między innymi dzięki książkom wyrosłam na fajnego człowieka. A Wy?

PS. Zajrzyjcie koniecznie na wczorajszy wpis 😉

19 Replies to “Książki mojego dzieciństwa (Szyszka)”

  1. ’Dzieci z Bullerbyn’ – kocham całym sercem. Wprowadziłam nawet w życie znany z tej książki system komunikacji – spuszczałam na sznurku szkatułkę z listem do przyjaciółki mieszkającej piętro niżej. Marzyłyśmy wtedy o mieszkaniu w domkach obok siebie do końca życia 😉

    Mnie też do czytania nikt nie musiał zachęcać i mam nadzieję, że tak samo będzie z moją córą.

    1. o, listy też przesyłałam sznureczkiem – w wersji ekstremum, bo z koleżanką z sąsiedniego bloku 😀

      No i przy czytającej Futbolowej Mamie jakże córa mogłaby nie pokochać? 😀

  2. Oj, u mnie w domu również czytanie było oczywiste 🙂 Mama za młodu pracowała przy inwentaryzacji w księgarni i część wypłaty odbierała w książkach, m.in. wtedy przyniosła do domu 7 tomów dzieł zebranych Dostojewskiego 🙂

    Książki z dzieciństwa? Zdecydowanie „Mała księżniczka” Burnett, „Dzieci z Bullerbyn” Lindgren (czytane tyle razy, że aż się rozpadły; klejone dziadostwo), „Karolcia” Kruger (oj, jak ja z nadzieją ściskałam potem wszystkie koraliki, nie tylko błękitne! Niestety żaden nie chciał spełniać życzeń), ten wspomniany przez Ciebie cykl o Janeczce i Pawełku Chmielewskiej, „Jeżycjada” Musierowicz… Mogę tak pisać i pisać 😀

    1. Tanayah, możemy sobie podać wirtualnie ręce! Też ściskałam koraliki i ukradkiem zwijałam niebieskie kredki! Mała księżniczka, fakt, zapomniałam o niej. I Tajemniczy ogród! I książki Verne’a! Coż czuję, że cykl będzie się rozciągał i rozciągał…

      Zazdraszczam mamy-inwentaryzatorki!

      1. To była tylko praca dorywcza i chyba mnie wtedy jeszcze na świecie nie było – ale co się książek naznosiła, to było 😀

  3. Też mam nadzieję, że wyrosłam na fajnego człowieka ;). Choć nie wiem, jak by mnie moja dziecięca wersja oceniła ;).

    1. ja wiem, że teraz uznałaby, że jestem okropnie stara i za mało czytam 🙂

  4. Fajnie, że Jaguar wydał wszystkie części Mary Poppins w jednym tomie, bardzo dobrze się ta książka prezentuje. Wiesz, że jej nigdy nie czytałam?! Ale takie wydanie bym przeczytała, a potem dała siostrzenicy, niech też pozna 🙂

    „Dzieci z Bullerbyn” to moja ukochana książka, zresztą moje dzieciństwo było nawet dość podobne (mam na myśli wakacje na wsi).

    Ja jeszcze bardzo dobrze wspominam „Babcię na jabłoni” i „Naszą babcię”.

    1. „Babcie” kojarzą mi się bardzo mgliście. Mam ambitne plany odgrzebać książki dzieciństwa, o których już się nie pamięta, a były magiczne.

      A Mary Poppins przeszła próbę czasu – nadal mnie zachwyca, bo jest cudownie twórcza i idealnie bawi się konwencją, więc polecam przeczytać!

  5. Wernic, o tak! Miałam cały etap westernowy. Niezrównaną Mary Poppins, która czytałam na okrągło. Najulubiensza lektura z dzieciństwa, czyli „Mala księżniczka”. I pelno straych polskich książek przygodowych dla młodzieży, które rozsypywaly się juz jak ja je czytałam (peerelowskie dziadowskie wydania), wiec teraz jak je z polki tusze to pewnie będzie to kupka stron. Ciekawe czy są nowe wydania? Hmm, warto sprawdzić. A moje dziecię pod choinkę dostanie gore książeczek, bo mimo, ze lat ma 2 to chętnie je „czyta”. Najlepiej do góry nogami i mamie 😉

    1. niech się dziecię uczy od najmłodszych lat 😀 Ja się nauczyłam czytać, bo mama miała dość zawracającego gitarę brzdąca, który nieustannie chce, żeby mu czytać 😀
      My mamy gdzieś w pudłach zagubonych w którejś piwnicy cały nabój książeczek z dzieciństwa (na przykład opowiadania Grabowskiego: Puc, Bursztyn i goście, coś cudownego!). Muszę je odzyskać!

  6. Poprosiłam rodzinę, żeby mi sprawili to wydanie Mary Poppins na gwiazdkę.
    Nadmienię, że mam 34 lata.
    I nie mogę się tego prezentu doczekać, chociaż znam książki o Mary na pamięć – w dzieciństwie czytałam je w kółko.

    1. nazywam się Szyszka, mam 34 lata i pomrukiwałam z radosci, kiedy mąż wręczył mi w księgarni grubą Poppins. Tak, jestem uzależniona. Nie, zupełnie się tego nie wstydzę. A teraz, jeśli państwo pozwolą, oddalę się jak porządna angielska niania.

  7. „Dzieci z Bullerbyn” to moja ukochana książka dzieciństwa, zresztą tak jak „Pippi Pończoszanka”, „Karolcia”, „Oto jest Kasia”, „Pollyanna”, „Ania z Zielonego Wzgórza” czy „Wakacje z duchami”.

    „Mary Poppins” nie zrobiła u mnie takiej furory, może z uwagi na to, iż czytałam egzemplarz biblioteczny i zamiast rozkoszować się lekturą ciągle miałam na uwadze to, że książkę muszę przeczytać i oddać 🙂

    King jako lektura z dzieciństwa? Osobiście bałabym się czytać „To” oraz „Miasteczko Salem” będąc dzieckiem. Chociaż sama instynktownie poszukiwałam takich nieco „strasznych” historii. Dlatego czytałam książki o przygodach trzech młodych detektywów sygnowane nazwiskiem Alfreda Hitchcocka, a także najróżniejszego rodzaju horrory i thrillery dla młodzieży. Nawiązując jednak do Kinga to pamiętam, jak w dzieciństwie natknęłam się na film „Lśnienie” w telewizji. Z pewnością była to jedna wielka trauma 🙂

    1. „Oto jest Kasia” mnie wkurzyło – bohaterka zasługiwała na naprawdę porządne lanie, gdzie jej rodzice, ja się pytam??
      King w porównaniu z takim Koontzem czy Mastertonem to naprawdę miła lekturka dla dzieci 😉

      O, o, Trzech Detektywów też czytałam, ale na studiach i mnie ściskało z zawiści, że taką fajną bazę mieli, a ja za stara jestem i nikt nie będzie się chciał ze mną w to bawić…

  8. Ja też zachwycałam się Mary Poppins, nawet nie wiedziałam,że została wznowiona cała seria, dobrze,że mam urodziny w styczniu 🙂
    Dzieci z Bullerbyn to podstawa, po tej książce robiłyśmy sobie z koleżanką, która mieszkała trzy piętra niżej sznurkowy telefon z puszkami 🙂
    Ja jeszcze zaczytywałam się „Alfem” i moimi ukochanymi „Scenami z życia smoków”. Poza tym bardzo dużo wierszyków dla dzieci- Tuwim, Brzechwa, Fredro- do tej pory pamiętam jak recytowałam wiersz o małpie, która się w wannie się pluskała.
    O Chmielewskiej nie wspomnę teraz- czekam na wpis 🙂

    1. Sceny z życia smoków odgrzebałam ostatnio, bo to jedna z nielicznych książek, które zabrałam ze sobą do Opola 🙂 Zupa ogórkowa w termosie!

  9. U mnie to była bardziej kwestia zakazanego owocu – zamiast zajmować się normalnymi sprawami (sprzątanie, gotowanie, nauka) to się zagłębiałam w kolejne światy i żywcem nie szło mnie oderwać. Ileż razy odrabiałam lekcję, a w podręcznik miałam włożoną jakąś powiastkę? I wszystko było dobrze, póki mama się nie domyśliła… Eh, wspomnienia 🙂
    Dzieci z Bullerbyn + historyjki o Pippi – moja ulubione lekturki szkolne z dzieciństwa, z późniejszej młodości – Krzyżacy (A CO! Za Jurandem to bym i na księżyc pojechała! Konno.).
    Fantasy nauczyłam się zauważać dzięki Ostrowieckiej (podstawówka), a pochłaniać przez Andre Norton (lata późniejsze). Do dziś pamiętam wypieki na twarzy z jakimi zamykałam jej książki. Oczywiście przeczytane 😉 Do SciFi przekonali mnie: Bułyczow i bracia Strugaccy, potem White. Można powiedzieć, że kosmos odkryłam przez Rosjan. Najlepsze zabawy jednak fundował Robin Hood i jego (moja) Wesoła Kompania i.. TAK! Conan Barbarzyńca! Kiedy na moim osiedlu więcej było łąk niż bloków świetnie nam się odgrywało wszelakich herosów, zagubione statki, podróże w czasie. Bajka 😀
    Rodzice – czytajcie dzieciom. A jak wam się nie chce to przynajmniej miejcie pod ręką biblioteczkę. Kiedyś nadejdzie taki moment, że dziecko (nie zmuszane) samo sięgnie po tomiszcze 🙂

  10. Należę do klubu Bullerbynowiczów. Nawlekałam na słomki maliny, żeby je zjeść. Poza tym pomysł, by odkurzać tytuły, które kiedyś mocno dziecięcym serduszkiem potrząsnęły, za znakomity.
    Od czasu do czasu wykopuję taki na blogu.

Dodaj komentarz