Księga ocalenia / Book of Eli (2010)

„A po wielkiej Wojnie niebiosa otworzyły się i blask zalał ziemię. Ludzie ukryli się w jaskiniach i pod ziemią i ci ocaleli, resztę strawił płomień gniewu. A za przyczynę nieszczęścia uznano księgę, więc ludzie rzekli: oto księga, która jest źródłem nieszczęść. Spalmy ją i zapomnijmy, aby kataklizm nigdy więcej nas nie dosięgnął”

Film można oglądać dwojako – zarówno jako prostą historię wędrówki przez ogarnięty chaosem świat jak i jako metaforę. Oba sposoby są dobre, bo historia opowiedziana jest zgrabnie, wciągająco i miejscami naprawdę poetycko, a wszystko to jest przyprawione ciekawą kolorystyką.

Jak mówiłam – historia jest prosta. Oto facet, który idzie przez kraj, by spełnić swoją misję i nie zejdzie za nic ze swej ścieżki, nawet, jeśli ktoś rozpaczliwie woła o pomoc. Jego misja, aczkolwiek szlachetna i wzniosła przegrywa jednak z uczuciem przyjaźni i zwyczajnej ludzkiej życzliwości i zaufania. W życiu bohatera, który doskonale sobie radzi sam i jest wręcz stereotypowym „samotnym rewolwerowcem” pojawia się młodziutka dziewczyna, która nie pamięta już czasów Wojny i trochę przeraża a trochę intryguje ją dziwny mężczyzna.

W tym wszystkim objawia się rewelacyjny Gary Oldman, który ponownie wciela sie w rolę charyzmatycznego psychopaty, tym razem opętanego pragnieniem zdobycia pewnej książki… którą oczywiście posiada Denzel Washington, czyli główny bohater. Konfrontacja jest nieunikniona i rozgrywać się będzie na spalonych słońcem równinach, gdzie wiara i szlachetność stawią czoła brutalności i chciwości.

Wielbiciele akcji, którzy nastawiają się na brawurowe pościgi i krwawe walki powinni się czuć usatysfakcjonowani, gdyż tytułowy Eli wymachuje maczetką z kocia zwinnością, odcinając to i owo tym zabijakom, którzy byli na tyle nieostrożni, by zastąpić mu drogę. Równocześnie mogą się czuć znudzeni fragmentami „z życia wziętymi”, kiedy akcja toczy się leniwie i opiera się głównie na rozmowach. Moim zdaniem całość jest świetnie wyważona i – co najważniejsze – nie jest moralizatorska.

Patrząc na tytuł można faktycznie założyć, że całość będzie natchniona aż po uszy, na szczęście twórcy oszczędzili nam patosu amerykańskiego (którym posmarowali na przykład Robin Hooda, brrr), za to zafundowali śliczną opowieść o… miłości bliźniego. Takiej prostej, która objawia się w podtrzymaniu przy upadku i nakarmieniu głodnego. Prostotę przekazu potęguje surowość barw i muzyki – świat oblany zbyt mocnym blaskiem słońca, martwe równiny, zniszczone miasta – to wszystko składa się na niesamowity klimat historii.

Wielu oglądaczy strasznie się pluje na nieścisłości logiczne w filmie (działający po 30 latach iPod czy woda w opuszczonym domu – w tym miejscu przypominam marudom, że w tym „opuszczonym” domu ktoś mieszkał do całkiem niedawna, można go zobaczyć w szafie :P), ale moim zdaniem błędem jest zakładać, że ten film w ogóle dotyczy naszego świata. Są elementy wspólne? Może i tak. Może i faktycznie przegięciem jest to, że w świecie bez samochodów smarkula nie znająca poprzedniego świata spokojnie wsiada za kierownicę i jedzie na pełnym gazie przez pustynię. Ale nic nie zmienia tego, że film opowiada śliczną, dobrą historię i dla samej idei warto jest go obejrzeć.

Księga ocalenia (Book of Eli)
reż.Albert Hughes
wyst. Denzel Washington, Gary Oldman

6 Replies to “Księga ocalenia / Book of Eli (2010)”

  1. Taki sobie, są lepsze filmy o podobnej tematyce. Durnych scen jest więcej niż wymieniłaś. Ostrzelali dom drewniany, z którego nic nie zostało, ale głównych bohaterów nawet nie drasnęli. Eli zobaczył, że babce trzęsą się ręce i od razu uznał, że jest to efekt kanibalizmu – to już starszej chorowitej babce nie mogą się trząść gdy niesie zastawioną tacę? Granat upadł metr od samochodu, samochód wyleciał w powietrze, a ludziom obok nic się nie stało (nie pamiętam czy to był granat czy bomba, chyba i z tym i z tym były śmieszne sceny). Za dużo paplania o Biblii…

  2. Pierwsza recenzja (oprócz napisanej przeze mnie) pozytywna dotycząca tego filmu. Mnie się bardzo spodobał. Ale jak niektórzy wiedzą – łatwo się zachwycam.

  3. @zbr: błędem jest w ogóle zakładanie, że to się dzieje w naszym świecie. Albo w naszych czasach ;P poza tym, jeśli historia jest naprawdę dobra, to może być opowiadana nawet przez mówiące tyłkami wiewiórki, też nie bedzie mi to przeszkadzało. Jestem kosmicznie cięta na błędy, a tutaj mi nie przeszkadzały, bo moim zdaniem w niczym nie umniejszają wartosci historii, której morał brzmi „tak długo broniłem księgi, aż zapomniałem, czego mnie nauczyła” 😉

    @Lunatyk: no, zachwycił to za dużo powiedziane, ale był ładny i nienachalny, nie cisnął na amerykańskość no i zakończenie było przednie (mówię o samym zakończeniu czyli o odkładaniu książki ;P), w dodatku ładnie zagrane i w ciekawej kolorystyce 🙂 podobało mi się, lubię dobre opowieści

  4. Nie ma znaczenia w jakim świecie. Wcześniej też powstawały filmy post-apo i nie znajdziesz tam takiej głupoty na każdym kroku, nawet jeżeli pokażą się mutanci…
    Ja się bardzo zawiodłem.

  5. A ja chyba obejrzę, nie tylko ze względu na Oldmana, ale i za całość. Lubie takie obrazy a intuicja mi podpowiada, że kiedy większość się czepia mnie zwykle się podoba 🙂

    Pozdrawiam serdecznie 🙂

  6. Obejrzałam. Bardzo podobało mi się w aspekcie plastycznym – przerażające a zarazem urzekające widoki zrujnowanego świata – i te charakterystyczne przepalenie czy też sepia. (Bardzo to w stylu Fallouta.) A historia nienachalna i niepompatyczna. Zatem całość jak najbardziej na plus. 🙂

Dodaj komentarz