Malowany człowiek (tomy 1 i 2) – Peter V. Brett

Zdarza się, że książka posiada jedną zaletę, która przebija wszystkie wady.  Na przykład – ładna okładka (która, moim skromnym zdaniem jest największym atutem takich „Świtopodobnych” serii). Na pierwszy rzut oka tutaj jest podobnie: zaletą książki jest to, że nawet po złożeniu obu tomów brzeg okładki wygląda identycznie, jak front. Ładnie na półce wygląda. I generalnie – jest ozdobą każdej biblioteczki. Na szczęście jej wartość nie kończy się na rewelacyjnej okładce.

Zanim jednak przejdę do wrażeń z lektury, chcę się przyznać do tego, że grywam w RPG w świecie Warhammera. Mój przyjaciel pod koniec kampanii pożyczył „Malowanego” właśnie. Przy następnej kampanii przybył z nową postacią, całą pokrytą dziwnymi tatuażami, których przeznaczenie miał dopiero odkrywać. Co dziwne, reakcją pozostałych członków grupy, zamiast oburzenia plagiatem, rozległo się pełne aprobaty „mmmmmm”. Podszyte odrobinką zawiści, że żaden z nich o tym wcześniej nie pomyślał…

Nie czytam książek, które stanowią część większej całości, o ile nie mam komfortu posiadania wszystkich części cyklu (albo przynajmniej nie mam pewności, żę mi się uda  je dorwać), jednak oceniwszy grubość kolejnej części cyklu „Wojna demonów”, czyli „Pustynną włócznię”, odstąpiłam od tradycji. Szczególnie, że ktoś mi zasugerował, że to jest zamknięta całość.

Kłamał. I jeśli jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie, to dostanie parchów na podeszwach stóp. „Malowany” owszem, zamyka pewną całość, ale jest zaledwie preludium do większej, szerszej historii. Autor miał rewelacyjny pomysł i obudował go świetnym stylem pisarskim, gdzie żywe, energiczne zdania walą przygodą między oczy. Szkoda tylko, że nawet średnio inteligentny czytelnik jest w stanie domyślić się jak historia się mniej więcej potoczy…

Bierzemy kolejno: tytuł, bohatera i świat, w którym jedyną ochroną przed potężnymi demonami nocy są wymalowane na domostwach/słupach/kamieniach runy. Rozwiązanie nasuwa się samo, aż piszczy. Analogicznie: jeśli nazwiemy książkę „Wierny aż do śmierci” i wsadzimy Wołodyjowskiego do twierdzy z prochem w lochach, to można domyślić się, jak się całość skończy, prawda? Cóż, wędrówka przez ileś tam stron do finału, gdzie bohater pojawia się wymalowany runami nie jest jakoś szczególnie zaskakująca.

Na szczęście Brett czyni tę wędrówkę fascynującą poprzez malowanie… świata. To tajemnica, która otacza pojawiające się o zachodzie słońca demony napędza całą zabawę, nie jakiś malowany typ, ani tym bardziej pozostałe postaci – one są tylko pionkami w grze, o której na razie nie mamy pojęcia. Gdzieś tam pojawia się sugestia rozwiązania, możliwość szerszego spojrzenia na problem, ale na rozwinięcie trzeba poczekać do kolejnej części cyklu, a na rozwiązanie – do jeszcze kolejnej. To, plus rewelacyjna dynamika walk (i nie tylko) rozpędzają czytelnika… by na koniec delikatnie go przyhamować. Jak w porządnej kolejce górskiej, przed następnym karkołomnym zawijasem.

Czytałam z niekłamaną przyjemnością. Aż do momentu, który w zamyśle miał być chyba ważnym elementem rozwoju postaci, ale u mnie wywołał jedynie lekko zażenowany śmiech. No proszę pana autora, kobita, która dba o swoją cnotę z obsesją godną nawiedzonej zakonnicy, po prostu dostała by szmergla po czymś TAKIM. Albo przynajmniej lekkiej nerwicy. Uwierzyłabym, gdyby zrobiła głupotę w mieście, a potem wyjechała, ale tak…? Przegięcie, przegięcie.

Przykro mi to stwierdzić, ale nie pamiętam żadnego z bohaterów na tyle, żeby spokojnie móc o nim opowiedzieć coś więcej, poza ogólnikami typu płeć i wzorzec zachowania. Nie było w nich tego pierwiastka, tego „czegoś”, co pozwoliło by mi się z nimi utożsamić. Moje serce nie wyrywa się, żeby być z nimi – ono wyrywa się, ale do tego świata, do jego magii, plastyczności, fascynującej złożoności. Nie wiem, czy to wina tego, że „Malowany” jest tylko 1/3 całości i z czasem dopiero bohaterowie we mnie wrosną, czy… no nie, nie potrafię sobie wyobrazić, żeby człowiek, który tworzy TAKI świetny świat nie potrafił stworzyć bohaterów, w których mogłabym uwierzyć.

Zabieram się za „Pustynną”. Pora poznać drugą stronę medalu. Takiego fajnego, pokrytego tajemniczymi runami.

Peter V. Brett, Malowany człowiek
wyd. Fabryka Słów, Lublin 2008/2009

8 Replies to “Malowany człowiek (tomy 1 i 2) – Peter V. Brett”

  1. Jaka ciekawa recenzja 😀 Mogłabym takie czytać zamiast książek ^^
    A książeczka też zaciekawiła…

    PS No, to czas przerzucić się na forumowe RPG 😛

  2. He he, no widzę że miałyśmy podobną reakcję na ten sam „moment” ;D. No i jeszcze później to jej oburzenie, że nasz główny bohater śmiał ich zabić… żenada, absolutnie nieprawdopodobne i śmieszne wręcz w swojej dydaktycznej wymowie :P.

  3. No to jam ciekawa co to za moment? 😛

  4. W dalszych tomach tej serii denerwuje mnie to, że część rozdziałów jest poświęcona bohaterom nawet nie trzecioplanowym, a nawet opisuje ich całe dzieciństwo aż do teraźniejszości. Czasem wydaje się, że autor sam zapomina co jest głównym wątkiem…

  5. Ja jestem już po „Pustynnej Włóczni”. Również mi się podobała, pomimo paru „ale”, głównie, w kwestii postaci kobiecych, ale mogę to wybaczyć, autor się starał. Generalnie, pomimo pewnej przewidywalności, książkę i pierwszy tom i tom drugi czytało mi się nad wyraz dobrze, a słowo honoru, myślałam, że nie będzie.

    Na pewno podoba mi się świat, w którym rzecz się dzieje i mam parę pomysłów na tzw. AU fanfic, choć pewnie nie napiszę ani słowa. Ale cieszy mnie znalezienie inspiracji w tych książkach 🙂

  6. Uwielbiam tego typu fantastykę, jednak mam aktualnie takie plecy, że nie wiem kiedy będę w stanie zapoznać się z Malowanym:( A powiem szczerze, że z każdą kolejną recenzją moja cierpliwość topnieje:)

  7. Nie czytałam jeszcze drugiej części w całości – im bardziej się do niej zabieram, tym bardziej mi się nie chce ;P

  8. O tak, Brett umie pisać. Jak na fantasy z zachodu – bardzo dobra książka 🙂

Dodaj komentarz