Metro 2034 – Dmitry Glukhovsky

metro-2034-b-iext4905198

Jestem osobą przekorną, dlatego nie sięgam po coś, co wzbudza powszechny zachwyt. Lubię sama wybierać, sprawdzać, odkrywać, a „gwałt przez uszy” stosowany przez znajomych skutecznie blokuję (chyba, że mi powiedzą, jak się coś kończy. Lepiej nie mówcie mi, jak się coś kończy). Szał na Metro 2033 jakoś mnie ominął, ale pozostawił po sobie jakieś delikatne przekonanie, że warto.

Stoi więc sobie Szyszka w dworcowym Matrasie, po wyjątkowo przyjemnym weekendzie jest nastawiona pozytywnie do świata i okolic, stoi i wzrok pada jej na Metro z jakimiś numerkami. Łapie je, wydaje pieniążki i zadowolona wychodzi z księgarni. Z częścią drugą. Czy ja już wspominałam, że nienawidzę czytać części czegoś? W dodatku niechronologicznie?

Zanim jednak się zorientowałam… no dobrze, zorientowałam się dość szybko, ale nie powstrzymało mnie to od dalszej lektury. Rany, ale to się doskonale czytało! W ciągu podróży z Katowic do Opola połknęłam 250 stron. Jak dawno temu wpadłam na łeb na szyję w nowy, niezwykły świat? Nie przepadam za science-fiction, a słowo „postapokaliptyczny” dla mnie skończyło się na Bastionie Kinga.  Świat moskiewskiego metra wciągnął mnie bez reszty.

Przede wszystkim zachwyciło mnie, jak olbrzymie jest metro (wiecie, nigdy nie byłam w niczym takim). I pomyśleć, że japońskie jest jeszcze większe. No, ale nie o tym. Z tego, co zrozumiałam, część drugą z poprzednią łączy jedynie postać bohatera, Huntera. Historię przeżywamy z perspektywy Homera – staruszka-kronikarza i Saszy, córki wygnańca.  To wystarczyło, żeby mi nie przeszkadzało, że nie wiem, co było wcześniej. Bo samo metro jest genialne.

Stacje-miasta, łączące się we frakcje, opuszczone zakątki, w których dzieją się cuda na granicy światów, potwory atakujące ludzi… a przede wszystkim zwykła, ludzka walka o zachowanie kultury, człowieczeństwa. Nie znajdziemy tu typowych schematów powielanych w filmach katastroficznych, nie ma band łupieżców, którzy pasożytują na słabszych. Być może dlatego, że zagrożenie z zewnątrz jest zbyt duże.

Poruszamy się między stacjami o pięknych, śpiewnych nazwach, w wiecznym półmroku. Głęboko pod ziemią, która utraciła błękit nieba. Historia jest prosta – coś się stało na jednej ze stacji. Bez połączenia z nią Stewastopolska padnie. Trzeba wyjaśnić, co się stało, a najwyraźniej nie jest kolorowo. Hunter – potężny, mroczny mężczyzna – podejmuje się misji. Razem z nim zabiera się staruszek zwany Homerem.  Po drodze przyłącza się do nich Sasza.  I wędrują do straconej stacji.

Wiecie, to wystarczy. Powieść opowiada o miejscach, ludziach, legendach, które zrodziły się w metrze. Jest wypełniona tęsknotą, melancholią, jakąś taką rosyjską śpiewnością. Rozwija się powoli, snuje niczym języki mgły w korytarzach głęboko pod ziemią. Wszystko zmierza do finału, który równocześnie jest smutny, piękny i szczęśliwy. Posmakujemy pierwszej miłości, zapłaczemy nad utraconymi wspomnieniami. Zastanowimy się nad istotą człowieczeństwa i powędrujemy do Szmaragdowego Grodu.

Szczerze polecam wszystkim – i tym, którzy już poznali korytarze moskiewskiego metra, jak i tym, którzy – jak ja – dopiero wchodzą pod ziemię.

Przypominamy o naszym Kawo-Cynamonowym Konkursie!

2 Replies to “Metro 2034 – Dmitry Glukhovsky”

  1. Ja też nie czytałam i też mam na tą książkę ochotę 🙂 I też o niej słyszałam, a do tego jestem fanką gier komputerowych i też sobie zagram w grę opartą na tej książce. 🙂

  2. Czyli polecasz? Cóż… może się w takim razie skuszę, bo pierwszy tom poza doskonałym settingiem (Metro jako świat jest doskonałym pomysłem i stwarza wiele możliwości), niestety nie prezentowało wiele więcej…

Dodaj komentarz