Ostatni bierze wszystko – Miroslav Zamboch

1256_99906341256

Mam słabość do pseudośredniowiecznych powieści Żambocha.
Trzy opowiadania, dwa mocniej, a trzecie luźniej ze sobą powiązane. Akcja dzieje się w świecie Koniasza, choć nie uświadczymy tu znanych nam bohaterów. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze tekstów, a wręcz wiele wyjaśnia czytelnikom, którzy już się trochę po tamtym świecie rozbijali.

Długi sprint, opowiadanie otwierające, faktycznie zmusza do biegu. Dzieje się dużo, intryga goni intrygę, a wszystko toczy się wokół młodego następcy tronu. To się nazywa mieć pecha – przez całe życie bohater wierzył, że koronę (i wszystkie te nudne, obrzydliwe sprawy z magią, rządzeniem, prowadzeniem wojen) przejmie jego starszy brat. A tu trzask prask, pierworodny ginie, chwilę potem umiera sam król… a wszystko spada na łeb młodzieńcowi, który jeszcze wczoraj najbardziej interesował się rolnictwem.

Oczywiście mamy obowiązkową serię walk, ucieczek, knucia, mordobicia i trochę magii. Co prawda plot fabuły nie należy do zbyt skomplikowanych, ale nie mamy czasu się nad nim zastanawiać, bo ciągle coś się ciekawego dzieje. Zostajemy wrzuceni w gotowy, przemyślany świat, autor zręcznie wplata wyjaśnienia w tekst (a nie męczy nas ekspozycjami na dwie strony). Z drugiej strony bohater jest płaski jak w grze komputerowej typu FPS (takie coś, że się patrzy oczami postaci) i nie jesteśmy w stanie go przez większość czasu polubić albo znienawidzić. Dopiero końcówka daje nam jako taki wgląd w jego charakter.

Drugie opowiadanie Pokłosie, jest dużo lepsze, najbardziej z trzech nastawione na wywołanie emocji. Fabuła jest prosta jak dzida – świat tuż po wojnie, mała wioska nękana przez maruderów i rabusiów, dwóch czarodziei, którzy zdecydowali się w niej zapuścić korzenie, nagłe niebezpieczeństwo. Bardzo lubię te pełne zmęczenia przerwy w prozie Zambocha, tuż po wyczerpującej walce, kiedy bohater boi się usiąść, bo wie, że zaraz może zerwać się znowu do walki… ale i tak przycupnie, wyciągnie ręce do ognia, by choć na moment ogrzać obolałe mięśnie i serce.

W tym tekście jest najwięcej „Żambocha w Żambochu”. Miłośnicy twórczości pisarza, nieco rozpieszczeni innymi tekstami, którzy mogli się poczuć trochę niedogłaskani, teraz sapną z zadowoleniem. A kiedy dotrą do końca, będą bardziej niż zadowoleni – ja miałam wrażenie, że dotarłam do domu po bardzo „długim sprincie”, że tak sobie zażartuję.

Tekst trzeci, tytułowy Ostatni bierze wszystko, wydaje się być dziwną dobudówką do całkiem ładnie postawionego domu. Nie zauważyłam, żeby wiązało się z poprzednimi (choć można podejrzewać, że dotyczy ono czasu walk czarodziejów), jest mocno nastawione na mordobicie i akcję.

Fabuła to klasyczne Battle Royal, czyli uczestnicy muszą się wybić do nogi, tylko ostatni z konkurentów zasługuje na skarb. Śledzimy losy starego kata i młodzieńca, który w ostatniej chwili przed wielkimi łowami znalazł się w izbie tortur. Postać starego oprawcy bardzo przypomina innego ulubieńca Żambocha, Baklego – ponury siłacz, który nie waha się krzywdzić innych, ale nie czerpie z tego żadnej przyjemności.

Czuje się, że to jest tekst niezbyt doświadczonego pisarza, jakby Żamboch punkt po punkcie odznaczał kolejne punkty na liście o tytule „przepis na dobre fantasy dla facetów”. Jak w każdej tego typu historii pojawia się stereotypowa kobieta wszeteczna z wyższych sfer (plus jedna z niższych), jest obowiązkowy, brutalny seks, opisy okrucieństw i tortur są schematyczne… Mnie nachalnie kojarzyło się z opowiadaniem ze świata Warhammera, o wampirzycy Genevieve i klątwie Czarnego Łabądka, jednak nie zmienia to faktu, że czytało się to całkiem dobrze, szybko i z zainteresowaniem.

Oczywiście w całej książce wszystkie kobiety są długonogie, a czasem nawet piersiaste, bohaterowie zbierają manto, ale jakoś im się udaje wykaraskać dzięki klasycznemu deux et machina (które na szczęście nie razi tak bardzo, jak w książkach Przechrzty czy Piekary, bo tu bohaterowie jednak pod wpływem wydarzeń się zmieniają). Podsumowując – książka jest świetnym czytadłem, bardzo dobrze napisanym, z ciekawym światem wewnętrznym. Widać, że autor nawet we wczesnych latach kariery miał pewien koncept, który rozwijał w późniejszej twórczości.

Książkę można czytać niezależnie od innych z koniaszowego uniwersum. Dla wielbicieli będzie ona intrygującą ciekawostką rozwijającą świat, dla pozostałych czytelników – ciekawym wprowadzeniem w późniejsze historie.

Dodaj komentarz