Dracula (serial) – pierwsze wrażenie

Dracula

„Zaczęłam oglądać nowy serial” – w moim przypadku to stwierdzenie pada jakieś kilkanaście razy w roku. Najczęściej w okresie jesiennym, bo wtedy pojawia się najwięcej nowych seriali. Chyba na otarcie łez po odchodzącym lecie, co akurat mi bardzo pasuje. Długie i ponure wieczory są idealne, by posiedzieć sobie z herbatką pod kocem i wciągnąć się w zupełnie nową historię. I w związku z tym przedstawiam wam nową kategorię na blogu, czyli Pierwsze wrażenie. Jej nazwa dokładnie odzwierciedla jej cel, bowiem będą pod nią podpadały nasze opinie o czymś, co zaczęłyśmy, ale jeszcze nie skończyłyśmy. Ot, taka kategoria w sam raz dla seriali i anime. No to jedziemy!

Jak zapowiedziałam przy poprzednim wpisie, po ostatniej nieudanej przygodzie z ekranizacją powieści poszłam sobie obejrzeć… cóż… luźną adaptację o wiele bardziej znanej historii. Po pierwszym odcinku serialu byłam zaintrygowana, po trzech chcę więcej. Aczkolwiek jeszcze przed napisami początkowymi powinien pojawić się wielki znak: „Porzućcie wspomnienia, wy, którzy chcecie oglądać nowego Draculę”.

UWAGA! SPOJLERY Z PIERWSZEGO ODCINKA!

Uprzedzam lojalnie o spojlerach, ale ograniczę je tylko do pierwszego odcinka, o pozostałe dwa się nie martwcie. Spróbuję też darować sobie nawiązania do wszelakiego innego wampirzego tałatajstwa, które pląta się obecnie po internecie i w telewizji. Spróbuję. Nic nie obiecuję.

Ekranizacji, adaptacji i wszelakich przeróbek powieści Brama Stokera było mnóstwo. Większość z nich to małe koszmarki, nie zawsze w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Moją ulubioną wciąż pozostaje Drakula z 1992 roku, gdzie w tytułową rolę wcielił się świetny jak (prawie) zawsze Gary Oldman. Wersją najzabawniejszą, jak do tej pory, był Drakula 2000, którego przetrwałam chyba tylko ze względu na pewien sentyment do Gerarda Butlera. Oczywiście nie zapominajmy o uroczej komedii Drakula – wampiry bez zębów oraz o klimatycznym komediohorrorze Polańskiego Nieustraszeni pogromcy wampirów. O starszych wersjach na razie się nie wypowiadam, bo ich po prostu nie widziałam. Jeszcze.

Miałam mówić o serialu, jasne… Coś za bardzo lubię dygresje i wyszukiwanie wszelakich nawiązać do innych utworów. Ale już wracam do głównego tematu – jesienią roku pańskiego obecnego amerykańska stacja NBC podarowała światu serial o prostym i wszystko mówiącym tytule Dracula. Zdawałoby się, że tę historię już znamy… Nie, nie będzie tak łatwo.

Pierwszy odcinek zaczyna się dość klasycznie, mianowicie od odnalezienia grobowca nieszczęsnego hrabiego Draculi. Wampir wciąż żyje, ale w stanie wyższego zasuszenia. Na to jednak jest niezawodne, choć dość krwawe lekarstwo. Gdy już problem zasuszenia został rozwiązany, dostajemy scenę niczym z Hrabiego Monte Christo: Dracula kupuje sobie posiadłość w Londynie, po czym wydaje wielki bal jako Alexander Grayson -amerykański przedsiębiorca propagujący postęp techniczny i nowe źródła energii. Scenę z żarówkami na balu oglądałam trzy razy i naprawdę żałowałam, że mnie tam nie było… Owszem, mam słabość do takich świecidełek.

Już na balu poznajemy kolejne postacie, których imiona brzmią niezwykle znajomo: Jonathan Harker, Mina, Lucy, Renfield… Brakuje już tylko jednej osoby, by ekipa była w komplecie. Zanim jednak owa postać się pojawi, możemy przyjrzeć się bliżej, jaki to szczwany plan uknuł sobie Dracula. I wtedy zaczyna się prawdziwa jazda.

Pada hasło „Zakon Smoka”. Skojarzenia z teoriami spiskowymi na skalę światową, przedstawionymi nam ostatnio przez Dana Browna w jego książkach, czy też przez Guy’a Ritchie w jego Sherlocku Holmesie, są wręcz obowiązkowe. I mimo początkowej chęci ucieczki uznałam, że właściwie to nie jest taki zły pomysł, a wręcz ciekawy sposób, by dodać hrabiemu Draculi niejednoznaczności. Więc dobrze, mówię, mamy Zakon Smoka, który zrobił krzywdę panu Tepesowi, za co pan Grayson będzie szukał krwawej zemsty. I znów mała niespodzianka – Dracula nie wpada w morderczy szał i nie rzuca się z zębami na ludzi (a w każdym razie nie za często), ale będzie próbował zniszczyć Zakon na płaszczyźnie biznesowej. W myśl zasady, że nie warto odcinać Hydrze kolejnych głów, lepiej ją po prostu zagłodzić.

Pierwszy odcinek powoli zmierza do końca, a zaintrygowanie serialem utrzymuje się na całkiem dobrym poziomie. Jonathan Rhys Meyers zdecydowanie daje radę, odgrywając potwora w skórze dżentelmena. Miło na niego popatrzeć, miło posłuchać, człowiek ani się obejrzy, a już zaczyna mu kibicować, podobnie jak to wcześniej było z Hannibalem. Jak wspomniałam, mam słabość do dobrze nakreślonych czarnych charakterów…

Aż tu nagle na scenę wpada ostatnia z wyczekiwanych postaci, czyli Van Helsing! Mając w pamięci to, co Hugh Jackman i Kate Beckinsale wyprawiali w swoim filmie, już się cieszę na pierwsze spektakularne starcie. I… nie dostaję go, ponieważ Van Helsing pracuje dla Draculi. Ja się pytam: coooo? Jaaaak? Dlaczegoooo? Jakim prawem?! Prawem luźnej adaptacji, oczywiście. A na pytania „jak?” i „dlaczego?” zaraz odpowiada sam serial. I jeśli odpuścimy sobie porównania z książkowym pierwowzorem, to naprawdę nie jest źle. Może nieco stereotypowo, ale nie źle.

Tak wyglądał mój pierwszy wieczór z serialowym Draculą. Po dwóch następnych odcinkach stwierdzam bez wątpienia, że chcę więcej. Jest na tyle ciekawie, bym nie zasypiała podczas oglądania i na tyle sensownie, że jestem w stanie oddzielić pierwowzór od adaptacji. Po takim zabiegu rozdzielenia pozostaje nam naprawdę dobrze zapowiadający się serial o wampirze-biznesmenie z zacięciem ekologicznym i misją zemsty na innych złych ludziach. No dobrze, to brzmi trochę śmiesznie, ale jest do przetrwania. Poza tym do tego dochodzi piękny i niebezpieczny wiktoriański Londyn, który wciąż mogę pochłaniać w ilościach nieprzyzwoitych i wariacjach przeróżnych.

Podsumowując: serial polecam w ramach wieczornej rozrywki, pod warunkiem odsunięcia w zapomnienie czytanej kiedyś powieści Stokera. Jeżeli pierwszy odcinek was nie wciągnie, to nie ma sensu próbować dalej, bo kolejne utrzymują poziom pilota. Mi ten poziom odpowiada, a wam?

PS. Na zachętę – Lindsey Stirling oficjalnie pogrywająca sobie z Draculą 😀

[youtube=”http://www.youtube.com/watch?v=bqtKpLUd3Ng”]

15 Replies to “Dracula (serial) – pierwsze wrażenie”

  1. Ja się tylko martwię, czy biednego Meyersa nie wbiją na zawsze w kostiumówki :(. Trochę by było szkoda, bo facet ma zbyt dobry potencjał aktorski, żeby go zaszufladkować.

    1. Jeśli miałby w tych kostiumówkach wyglądać tak, jak tutaj… Cóż… Nie narzekałabym 😛

  2. @phoca – miejmy nadzieję, że sam JRM jak i jego agent będą mieli wystarczająco wyczucia, by do tego nie dopuścić 🙂

    podobają mi się zmiany względem postaci, jakie wprowadzono, pozwala to liczyć na inne spojrzenie na znany motyw, ale również na poziomie, a dostarczające elementu zaciekawienia. Póki co wydaje mi się, że motywacja postaci miejscami trochę kuleje lub jest zbyt sztampowa (warto tu też chyba przypomnieć, że wątek miłosny Dracula-Mina u Stokera nie istniał :)).
    Niemniej jednak Londyn, stroje, Dracula (szczególnie w duecie z Reinfieldem) zaintrygowały mnie wystarczająco, bym kontynuowała oglądanie 🙂

    1. O właśnie, rozmowy Draculi z Renfieldem! Tego zaiste miło posłuchać 😀

  3. Wczoraj obejrzałam dwa pierwsze odcinki 🙂
    Serial zapowiada się ciekawie – właśnie jako kolejne (luźne) nawiązanie do megapopularnego ostatnimi czasy motywu. I w tym może tkwić jego siła – że nie trzyma się niewolniczo pierwowzoru (wtedy posądzany byłby o wtórność).
    Póki co – jestem bardzo na tak! 🙂

    1. Otóż to – im bardziej serial odchodzi od pierwowzoru, tym łatwiej jest odpuścić sobie porównania z książką, przez co sam serial może zyskać. A dzisiaj chyba już można podejrzeć kolejny odcinek… 😀

      1. To mam jeszcze 2 do obejrzenia 🙂 obawiam się sytuacji, w której niczym narkoman na głodzie będę wyczekiwała kolejnego odcinka – więc wolę być „trochę do tyłu” z oglądaniem, niż na bieżąco 🙂

        1. Ja nie mam na tyle silnej woli, chyba że ewidentnie brak mi czasu na oglądanie na bieżąco 😉

  4. Brzmi ciekawie, może przy okazji obejrzę. 🙂 Wampiry robiące jatkę to chyba największy z banałów, więc serial ma plus. Tym bardziej, że nie tak dawno oglądałam serial City Hunter (opisany na moim blogu) gdzie główny bohater zamiast krwawej zemsty swoje ofiary niszczył na płaszczyźnie biznesowej/politycznej.

    1. Pierwsza myśl: co to za serial? I czemu go nie znam?! Zerknęłam na Twoją recenzję i wszystko się wyjaśniło – azjatyckie seriale mnie nie kręcą 😉

      1. Coś takiego jak „azjatyckie seriale” mające wspólny mianownik nie istnieją. 😉 Tak jak europejska literatura, kino, etc. nie ma wspólnego mianownika. namawiam jednak do spróbowania obejrzenia dwóch pierwszych odcinków i podjęcia decyzji później. 😉

        O Draculi po Twojej recenzji miałam lepsze wrażenie. Wampir nie robiący sieczki? Ależ robi, całkiem otwarcie. I już (z tego co zapowiadali po skończeniu 3go odcinka) całkiem szybko okazuje się, że jest wampirem. To Van Hellsing jest tym planującym długofalowo, nie dającym się ponieść emocjom. I to on ma mniej czasu od Draculi, żeby zemścić się za krzywdę wyrządzoną mu przez Zakon. To właśnie on jest ciekawszą postacią niż tytułowy bohater. Kibicować Draculi, nie panującemu nad emocjami i kłami? Niezbyt. Daleko mu do Reddingtona z The Blacklist (Czarna Lista, AXN) czy choćby Steve’a Lee z City Hunter. Ten drugi („ojciec” głównego bohatera) planował swoją zemstę i kładł pod nią podwaliny przez 28 lat! A Dracula? Rzuca się jak jakiś młokos.
        Nie podoba mi się Lady Jayne, paskudnie bijące po oczach nawiązanie do Kill Billa, który na dodatek mi się nie podobał. 😛
        Co było w książce, nie pamiętam. Mam nadzieję, że Reinfielda nie wrzucili tylko w ramach poprawności politycznej. Serial ujdzie, raczej jako zapychacz czasu.

        1. Azjatyckie seriale mają wspólnych aktorów, czy też raczej nie mają tych, których ja lubię 😉 Niemniej nie zarzekam się, zawsze istnieje szansa, że kiedyś i tego spróbuję.

          Ja właśnie odniosłam wrażenie, że Dracula jednak nie robi takiej sieczki, jak by mógł. Owszem, paru tam zagryzł, ale z tym się układa, z tamtym współpracuje… Tylko jakoś tak po prostu miło się to wszystko ogląda. Niezobowiązująco. Przyjemniej, niż tę poprzednią „adaptację”, z jaką miałam do czynienia. Póki co wystarcza 😉 Ale jutro idę na Thora 2, więc Dracula może nieco zblednąć w porównaniu do innego Tego Złego 😀

          1. A propos wspólnych aktorów. Lucy z Draculi grała Morganę w „Przygodach Merlina”. Fajniej wyglądała w mroczniejszej wersji. 😛
            To chyba Van Hellsing wymyślił i wdraża w życie plan. W porównaniu z Raymondem „Red” Reddingtonem (The Blacklist), to Dracula musi się wiele nauczyć w kwestii bycia „tym złym”. Miłego oglądania.
            A tak na marginesie, „Zły” jest tylko jeden. 😉

  5. Jak już gdzieś pisałam, mnie najbardziej intryguje dynamika trójkąta Dracula- van Helsing- Renfield. Jestem w sumie na bieżąco z odcinkami, i za każdym razem, kiedy serial skręca w stronę sztampy, robi potem naprawdę ciekawy zwrot (kwestia pana generała oraz sprawa z Lucy- staram się nie spoilować!).

  6. Im dalej w las, tym zimniej, więcej pajęczyn i ogólnie do dupy 😀 Chyba na 5 odcinku poprzestałam oglądanie serialu. Jak dla mnie kaszana

Dodaj komentarz