Miasto Kości / City of bones (2013)

CoB

Ekranizacje powieści zawsze budziły kontrowersje, co czyni z nich tak wdzięczny temat do dyskusji. Najgłośniejszą ostatnimi czasy był oczywiście Hobbit, ale jego zostawię w tym wpisie w spokoju. Zajmę się raczej młodzieżówkami, którym filmowcy zaczęli dość żywo wytyczać ścieżki z księgarni na ekrany.

Już wkrótce będziemy mogli obejrzeć w kinie Niezgodną, Akademię wampirów, Więźnia labiryntu czy Stracharza. Mieliśmy już okazję oglądać Harry’ego Pottera, Igrzyska śmierci, Piękne istoty, Percy’ego Jacksona, Zmierzch… Były to ekranizacje lepsze, gorsze i beznadziejne. Do której z tych kategorii trafia Miasto kości?

Nieco ponad trzy lata temu szukałam jakiejś ciekawej serii młodzieżowej z gatunku fantasy. Trafiłam na The Mortal Instruments – czyli po naszemu Dary Anioła. Wtedy były wydane tylko trzy części (obecnie pisze się część szósta), przeczytałam wszystkie, a pierwszą z nich zrecenzowałam. Dość pozytywnie, należy zaznaczyć, bo była to całkiem przyjemna i niegłupia lektura. A potem postanowiono zrobić z niej film…

Ja naprawdę rozumiem, że scenariusze filmowe rządzą się swoimi prawami, że należy porzucić wszelką nadzieję przy wchodzeniu do kina, przez co może zostaniemy przyjemnie zaskoczeni. A przynajmniej się nie rozczarujemy. Rozumiem. Ale nie potrafię tego zrobić. Ignoruję złe przeczucia, wmawiam sobie, że pudełko z popcornem jest do połowy pełne i idę zobaczyć jak moja wyobraźnia ma się do tego, co wymyślili filmowcy. I wciąż się dziwię, skąd we mnie tyle optymizmu…

Z początku nie było źle. Clary, czyli główna bohaterka tego całego zamieszania, była grana przez Lily Collins, którą polubiłam przez jej rolę Królewny Śnieżki (nie, nie w tym filmie z Thorem, w tym drugim). Ciekawie było również zobaczyć Cersei z Gry o tron w roli matki Clary. Wyglądała tak niegroźnie w ciemnych włosach… No dobrze, ale idźmy dalej. Jak wspomniałam w recenzji książki, najciekawszą postacią w tym cyrku był Jace, czyli jedna trzecia obowiązkowego miłosnego trójkącika. Niestety, Jamie Campbell Bower nie poradził sobie z tą rolą. Od początku nie pasował mi do obrazka pyskatego, ale i całkiem ogarniętego Łowcy. O wiele lepiej wypadł Simon, czyli jego konkurent w walce o serce Clary. W książce nie przepadałam za chłopakiem, a w każdym razie nie w pierwszej części serii, ale w filmie jakoś łatwiej zdobył moją sympatię. Wart wspomnienia jest jeszcze Główny Zły, czyli Valentine. Jonathan Rhys Meyers podarował tej postaci odpowiednią dozę psychotycznego spojrzenia.

Problem w tym, że film zaczął się sypać mniej więcej w chwili, gdy Valentine wkroczył na scenę. Postać, która w książce była naprawdę dobrym parszywym charakterem, tutaj nie różniła się specjalnie od wielu innych złych, którzy chcieli zrobić coś po swojemu i wbrew zasadom. Bezwzględny i inteligentny gość zmienił się nagle w zwykłego przeciwnika, którego pokonamy dopiero w trzeciej rundzie, bo pierwsze dwie zostały sprzedane. Jako wielbicielka porządnie wyciosanych złych charakterów poczułam się okrutnie zawiedziona.

W ten sposób w połowie filmu padła akcja, która w książce była całkiem przyzwoita. Bohaterowie też już ledwie się trzymają, pozostaje więc jeszcze romans. Ten nieszczęsny miłosny trójkącik. Miasto kości to pierwsza część cyklu, wiadomym więc jest, że coś musi stanąć na przeszkodzie młodym bohaterom i utrudnić Clary podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Owszem, tutaj także znalazło się takie coś. I to „coś”, co trzymało w niepewności czytelnika książki, zostało w filmie bezlitośnie zarżnięte. Jednym jest domyślać się rozwiązania zagadki, wręcz być pewnym, a czymś zupełnie innym jest otrzymanie tego rozwiązania na srebrnej tacy. Nie znoszę czegoś takiego.

Ekranizacja, która zaczęła się nawet dość przyzwoicie, w moim rankingu trafiła ostatecznie do szuflady „gorsze”. Przed miejscówką w szufladzie „beznadziejne” uratowało ją kilka szczegółów oraz fakt, że mimo wszystko będę chciała zobaczyć drugą część. Nadzieja umiera ostatnia, czyż nie? A tymczasem w ramach odtrutki sprawdzę sobie, co też Jonathan Rhys Meyers wyprawia jako pan Alexander Grayson (lub też Dracula, jak kto woli).

Dary Anioła I. Miasto kości (The Mortal Instruments I. City of Bones)
na podstawie serii Cassandry Clare o tym samym tytule
reżyseria: Harald Zwart
występują: Lily Collins, Jamie Campbell Bower, Robert Sheehan, Lena Headey, Jonathan Rhys Meyers i inni

10 Replies to “Miasto Kości / City of bones (2013)”

  1. Hum. Zabrzmialo tak, że i przeczytam i obejrzę. Obejrzę bez przesadnego optymizmu…

    1. Oho, odważna! Czekam na wrażenia (głównie z książki) 🙂

  2. Jak dla mnie Valentine to był nieustający fanservice dla fanek aktora ;).Ale wolę go w Draculi, mam wrażenie że bardziej tam pasuje.
    Film widziałam, nie zachwycił mnie, ale też nie był zły. Taki do obejrzenia w długi weekend. Natomiast podobało mi się, że rodzice i dzieci byli do siebie podobni (…), niby mała rzecz, a cieszy :).

    [Pozwoliłam sobie na małą edycję, żeby nie było spojlerów. – Mi.]

    1. Przychylam – w Draculi pan Meyers daje radę 😀 To znaczy po jednym odcinku na razie. Ale na jednym się nie skończy…

      1. We wszystkich trzech daje, a mam wrażenie, że fabuła może się rozwinąć w ciekawym kierunku (poza głównym wątkiem romantycznym) 😀

        1. Prawda! Chyba zrobię z tego osobny wpis…

  3. I czytałam i oglądałam film i zdecydowanie bardziej polecam sięgnięcie po książkę, film nie był najlepszy nie tylko jeżeli chodzi o obsadę ale też jak wspomniałaś przy pojawieniu się Valentaine zaczął się sypać. Nie mówię że był jakoś najgorszy ale mi szczerze się nie podobało.

    1. Czyli po raz kolejny książka lepsza od filmu 🙂 Obejrzeć można, bo to tylko jakeiś półtorej godzinki, ale na pewno nie zamiast książki, bo szkoda dobrej historii.

  4. Gdyby tam gał Loki…

    1. Loki Valentine… Eheeeeee………

      A nie, Loki Morgenstern! xD

Dodaj komentarz