Pies wie i bohater też

Upstairs to the magic land

Dawno, dawno temu, w zamierzchłej przeszłości, na zajęciach z metodologii badań psychologicznych profesor Szmajke kazał nam zaprojektować eksperyment. Jak sprawdzić, czemu pies wie?

Wyjaśniam: w zadaniu chodziło o sformułowanie dużej ilości hipotez, które mogłyby wyjaśnić czemu hipotetyczny pies zawsze wie, że jego pan zaraz wróci do domu. Począwszy od „ma dobry węch” (co jest rzeczą oczywistą, ale dobry badacz nie może zatrzymywać się na jednej, najbardziej prawdopodobnej hipotezie), przez pies zna się na zegarku” do „pies patrzy przez okno i widzi, że pan zatrzymuje się pod budką z piwem, więc szybko ogarnia, czy jest tam żulik Zenek czy nie, bo pan lubi z Zenkiem pogadać” snuliśmy coraz bardziej szalone przypuszczenia.

Oczywiście potem profesor powiedział, że mamy zaplanować sam eksperyment, który uwzględni i przetestuje wszystkie nasze teorie.

Jak łatwo się domyślić, przy tak dużej liczbie hipotez zaplanowanie badania jest niemożliwe (musielibyśmy mieć olbrzymi budynek pełen psów, które miałyby różne rodzaje zegarków, okna na budkę z piwem, a ich właściciele musieliby na zmianę śmierdzieć i pachnieć… no sami pomyślcie). Po godzinie profesor litościwie powiedział, że w niektórych przypadkach najlepiej po prostu założyć, że coś jest z jakiegoś powodu prawdą i po prostu PIES WIE.

Zawsze to irytowało mój dociekliwy umysł, no bo jak to tak na klatę brać, że pies wie i już. Podejrzewam, że właśnie dlatego tak często mnie doprowadza do szewskiej pasji to, że bohater filmowy/książkowy jest jak pies Szmajke. Bohater wie.

BOHATER ERUDYTA

Idzie sobie taki ulicą i mija dęby, klony, jesiony. Nie wiem, jak Wy, ale ja zazwyczaj mijam drzewa i ich gatunek rzadko kiedy wypływa na wierzch mojego umysłu. Lipa gdy kwitnie, kasztany gdy spadają, dęby bo są dość rzadko… W każdym razie nigdy nie ufałam autorom, którzy prowadzili bohatera lipową aleją i nigdy więcej o tym nie wspominali. Ja rozumiem do domu Tengela i Silje z Ludzi Lodu. Rozumiem, że mogły kwitnąć jak oszalałe i tym samym autor daje nam do zrozumienia, że jest początek lata. Poza tym pal sześć lipy, to jeszcze człowiek jest w stanie ogarnąć, a co z miłorzębem, czeremchą, wiązem, jaworem, platanem? Ja potrafię je w miarę rozpoznać, bo mamuś jest szaloną zielarką, ale przeciętny człowiek średnio na jeża. No ale bohater wie.

Kompletnie mnie rozwala, jak facetom kobiety pachną. Jedynym chwalebnym wyjątkiem jest tu Sapkowski, którego baby pachną swojsko bzem i agrestem, a nawet jeśli trochę czymś dzikszym, to Wiedźmin akurat na zielsku się zna. Niestety, większość pozostałych męskich bohaterów z lubością wdycha Biagotti (Samotność w Sieci), Chanell No19 (cykl Anne Rice o czarownicach), Mitsouko Guerlaina (Mistrz i Małgorzata), tuberozę, werbenę, (Przeminęło z wiatrem – zawsze mi się to kojarzyło z chorobą płuc)… albo jakiegoś totalnie egzotycznego badyla, którego musi człowiek wygooglać, a bohater po prostu WIE.

BOHATER Z DZIADUNIEM

Kiedy na sesji RPG pojawia się stary wyjadacz, który dany system już z kapciami zjadł wieki temu, czasem może mieć problem, kiedy grany przez niego bohater jest młodym wieśniakiem, który wyruszył w obcy świat. Zawsze pojawia się pokusa wykorzystania posiadanej wiedzy. Pal sześć, jeśli takiemu zwrócisz uwagę, że w jego okolicy to mógł krowy widzieć, a nie zwierzoludzi i elfy, a ten się grzecznie wycofa. Gorzej, jeśli trafimy na rpgowy odpowiednik psa Szmajka. On też musi wiedzieć, więc upiera się, że „bo kiedyś słyszał”, „bo przeczytał” i – moje ulubione – „bo dziadunio mi powiedział, a dziadunio to był że ło hoho”.

Bohaterowie książki też cierpią na przypadłość posiadania dziadunia, choć czasem ma on postać usłużnego demona, tajemniczej kobiety, maga, nauczyciela technicznego, posłannika bóstwa. Ot pojawia się taki z nieba i grzecznie bohaterowi tłumaczy, uczy cierpliwie, pokazuje palcem a na koniec daje potężny artefakt, który załatwia sprawę. Notorycznie pojawia się to w książkach Przechrzty (np. Adept ma kombos demon-tajemnicza kobieta-dziadunio), w większości epic fantasy (no ale to charakterystyka gatunku), ale nie omija to też sci-fi (w ostatnio czytanym Hel3 były całe rozdziały po prostu tłumaczące jak coś działa, a bohater słuchał jak kołek). Szczytem szczytów była książka Bondy, w której bohater trafił do tajemniczej piwnicy prowadzonej przez magicznych gejów (zapomniałam, która to, wybaczcie), którzy mało, że mu pomogli rozwiązać sprawę z teraz, to jeszcze przepowiedzieli przyszłość.

BOHATER EKSPOZYCJI

W Achai mamy długi fragment, w którym boski posłaniec po prostu tłumaczy, jak działa świat. Typowi, który wie, jak działa świat. W Wiedźminie moją absolutną perłą ekspozycji jest przemowa Calanthe, w której przez bite trzy strony truje dupę Geraltowi, jaka to ona nie jest potężna, a on głupi wiedźmak, ale ona jest od niego zależna, ale jakby chciała to by go zabiła i w ogóle wiedźmini są gupi, a ona potężna. Nie żartuję. Pół opowiadania tak ględzi, nic dziwnego, że jej Siwy wnuczkę zajumał.

 A najgorszym rodzajem ekspozycji jest sytuacja fabularna, w której pies wie, czytelnik wie i bohater jest idiotą. Jak w scenie u Chmielewskiej, w której bardzo dobitnie i rzetelnie opowiedziano nam, jak pobierać odciski palców i czemu to robimy w taki a nie inny sposób. Nie, żeby wpleść to w sensowny dialog (choćby powiedzieć „nie syp tego proszku tyle, wystarczy odrobina, on się przyklei gdzie trzeba” a nie „na odcisk sypiemy tyle i tyle proszku w celu uniknięcia…”). Powiedzenie „jestem siostrą twojej matki!” zaraz po tym, jak bohaterka zakrzyknie „ciociu!” (to akurat film, Lubię nietoperze).

W tych wypadkach psem Szmajka jest ktoś, kto sprawi, że bohater też będzie WIEDZIAŁ. Siądą sobie w kąciku i pies zrobi bohaterowi Matrixa, wgrywając mu całą potrzebną wiedzę w ciągu paru chwil.

Nie mówię, że wyjaśnianie świata jest czymś złym, ale można to rozwiązać jak w Panu Lodowego Ogrodu, gdzie Vuko nie tylko pytał, o co chodzi, ale też słuchał, sam starał się wywnioskować pewne rzeczy, przywoływał posiadaną wiedzę, żeby domyślić się innych rzeczy. Albo u Lema, gdzie bohaterowie rozpaczliwie starają się zrozumieć obce cywilizacje poprzez przystawianie ich do ludzkiej wiedzy i norm (świetnie to widać w Edenie).

Według mnie ilość i jakość ekspozycji świadczy o kunszcie autora. Na przykład w Czarnej kompanii od razu wrzucani jesteśmy w świat, ale nikt nie ma problemu z tym, żeby nadążyć za jego strukturą. U takiego Sandersona ekspozycje się zdarzają (on z kolei ma tendencje do dawania bohaterom dziadunia), ale przecudowne jest to, że często dziadunio nie ma racji albo jego wiedza jest niepełna. Albo kłamie. W rezultacie czytelnik wraz z bohaterem poznaje cały świat od zera.

BOHATER NIE PIES…

WIEDZIEĆ nie musi. Ale lepiej, żeby to, co wie, miało sens. Sandersonowi nie wybaczę tego, że jego bohaterowie spadali wolniej, jak robili się lżejsi (TO TAK NIE DZIAŁA!!!) w Z mgły zrodzonym. Błędy w Marsjaninie też bolą. Mogę wybaczyć byki Lemowi, który pisał sci-fi kiedy nie było jeszcze porządnych komputerów i transmisji satelitarnych.  Poza tym nie o technikę chodzi u Lema, ale o człowieka. No i Lem nigdy nie udawał, że pisze o czymś z pozycji eksperta, a historia ma być śmiertelnie poważna i wiarygodna. Pirx mógł równie dobrze sterować tabletem i smartfonem, a i tak wszyscy wiedzą, że chodzi o muchę.

Lubię poznawać świat z bohaterem, eksplorować go, poznawać. Tak przy okazji, jak Katniss podczas rozmów z innymi uczestnikami Igrzysk Śmierci czy podczas późniejszych podróży. Tu wiedza tylko pomogła jej być lepszą wersją samej siebie, bo przecież zawsze była prawa i odważna.

Lubię świat Robin Hobb, w którym bohaterowie mają bardzo konkretne imiona, Błazen jest błaznem, a Bastard bękartem, który poznajemy w miarę jak bohater dojrzewa do pewnych decyzji. Przyznam bez bicia, poczułam autentyczną ciekawość dopiero na końcu pierwszego tomu trylogii o skrytobójcy, bo dopiero wtedy pojawił się diabelnie istotny element świata, przewracający wszystko do góry nogami.

Lubię poznawać, a nie być nauczaną. I wybaczcie mi, nie potrafię polubić bohatera, który po prostu WIE, a ja mogę łaskawie potruchtać u jego boku do ostatniej karty książki.

NA SAM KONIEC TROCHĘ PRYWATY:

Nie wiem, czy wiecie, ale niżej podpisana Szyszka zajmuje się teraz rysowaniem śmiesznych obrazków i właśnie ma ofertę kubków dla osób, które wybierają się na Pyrkon: wszystkie kubeczki dużo taniej. Zapraszam do przeglądnięcia oferty, mam kubki serialowe, trochę klasyki książkowej, parę Potterów i innych śmiesznostek:

KUP KUBEK TUTAJ

A tu parę wzorów, które można zakupić. Jest tego dużo więcej, zaglądnijcie na aukcję:

KLASYKA allegro.jpg

SERIALE allegro

2 Replies to “Pies wie i bohater też”

  1. Czy to znaczy, że KzC wraca? 😀

    Spróbuję odnieść się do tekstu punktami, ułożonymi z grubsza priorytetami:
    1. też nienawidzę założeń a priori – jak nie wiesz, to nie wiesz,
    2. dlaczego uznaliście na wykładzie, że wszystkie hipotezy trzeba sprawdzić naraz: możne zrobić serię eksperymentów),
    3. czy na allegro widać komplet obrazków? (Są tylko „nakubkowe”?)
    4. a jak I. Tichy odwiedzał ojców destrukcjanów na Dychtonii? Tam było genialne przedstawianie świata – ale, jak to u Lema, nie o to chodziło.

    1. 2 – takie było polecenie wykładowcy, a z tym się nie kłócisz Poza tym miało to też na celu uświadomienie nam, jak trudno jest zaplanować i przeprowadzić eksperyment.
      3. Widać tylko obrazki na kubek, bo robię promocję na kubki. Ciągle się zastanawiam, gdzie i jak zrobić stronę tylko z moimi obrazkami.
      4. To było genialne. Lem jest mistrzem nad mistrze.
      I mam nadzieję, że KzC wraca. Dużo recenzji mi się nagromadziło.

Dodaj komentarz