Kto od pewnego czasu prowadzi instagrama, fanpejdża czy bloga (o dowolnej tematyce) i nigdy nie spotkał się z takim komentarzem? Podejrzewam, że takich rodzynków będzie niewiele 😉 Ja się spotkałam nie raz, a kilka dni temu po raz kolejny, więc przelewam moją irytację w ten wpis. Tak, będzie rant.
Wyobraźcie sobie, że jesteście… na przykład na spotkaniu z ulubionym Autorem. Spotkanie jest zorganizowane w jakiejś strasznie fajnej kawiarni, darmowe ptysie dla każdego, po prostu bajka. Autor trochę sobie z Wami pogadał, po czym ze wszystkich zebranych utworzyły się mniejsze grupki. Siedzicie sobie w kilka osób przy jednym stoliku, popijacie czekoladę i dyskutujecie o książkach tego Autora, albo o zupełnie innych. Brzmi przyjemnie, prawda? To teraz wyobraźcie sobie…
Waria(n)t pierwszy
W kawiarni jest tłoczno, bo Autor jest bardzo popularny, a i darmowe ptysie robią robotę. Nic więc dziwnego, że ludzie wokoło Was słyszą, o czym mówicie. W pewnym momencie do Waszego stolika podchodzi osoba, która tak jak Wy jest zachwycona książkami tego Autora. Podchodzi więc do Was i zagaduje, czy Wy też uważacie, że w tamtej scenie ta postać dobrze zrobiła, że poszła tą drogą, a nie tamtą. Albo podchodzi do Was mówiąc, że o mój borze zielony, ja też kocham tę postać! Jest taka niedoceniana, ale Wy ją lubicie! Pogadajmy o tym!
Waria(n)t drugi
Ponownie: zatłoczona kawiarnia, siedzicie przy stoliku, wcinacie ptysie i żywiołowo obgadujecie wydarzenia z książki. Aż tu nagle podbiega do Was zupełnie obca osoba, rzuca Wam na stół szyld z nazwą swojego bloga, krzyczy „Zajrzyjcie do mnie!” i ucieka, by po chwili tak samo potraktować osoby przy kolejnym stoliku.
Trudne wybory
Widzicie już, do czego zmierzam, prawda? Na osobę, która mi rzuciła szyldem niemal w twarz spojrzę tylko po to, by wiedzieć, do kogo się nie zbliżać. Za to z osobą, która wniosła coś do dyskusji (tak, szczery entuzjazm wystarczy!) z przyjemnością pogadam, a potem pójdę do jej miejsca w sieci i poczytam, co też ona tam działa.
Jeżeli widzę komentarz typu „świetny wpis, zapraszam do siebie”, to nie tylko nie skorzystam z takiego zaproszenia, ale i wywalę komentarz do kosza. Jak zobaczę ciekawy, nawet krótki, ale wnoszący cokolwiek do dyskusji komentarz, to pewnikiem będę chciała sprawdzić, kto go zostawił. Nie trzeba w komentarzu od razu walić po oczach podpisem na trzy linijki z linkami do bloga, instagrama i fejsika – one wszystkie są zapisane w profilach. A jeśli mnie dana osoba zaintryguje, to naprawdę poświęcę ten jeden dodatkowy klik w jej awatar i wyczaję, gdzie jest jej miejsce w sieci. I sprawdzę. I jak okaże się być z mojej bajki, to zostanę i z przyjemnością pogadam sobie jeszcze trochę z tą osobą. Natomiast nie ma najmniejszych szans, żeby komentarz „no hej, ja też piszę o książkach, zapraszam do siebie” zachęcił mnie do czegokolwiek innego, poza wciśnięciem „usuń ten komentarz”.
Pochwała małego wysiłku
Zdaję sobie sprawę z tego, że liczba obserwatorów / lubisiów jest potrzebna chociażby do współpracy z wydawnictwami, jasne. Przecież my tutaj też to robimy. Ale niech to nie odwraca uwagi od miłości, jaką darzę osoby, które z sensem komentują! Serio, kocham Was, moi niestrudzeni komentatorzy 🙂 W prawdziwym życiu, tym wiecie, poza internetem, nie jest mi łatwo rozmawiać z ludźmi. Jest lepiej na konwentach, bo tam czuję, że jestem wśród swoich. Ale dopiero tutaj – na blogu czy na instagramie – mogę z radością prowadzić wielogodzinne dyskusje z prawie-nieznajomymi. Którzy zresztą szybko stają się znajomymi, bo cóż lepiej łączy książkoholików, niż nienawiść do tej samej postaci? 😀 Więc zapewniam Was – cenię sobie każdy komentarz, który jest odpowiedzią na publikowane tu teksty. Nieważne, czy zgadzamy się, czy nie – ważne, że rozmawiamy. A po to przecież tu jesteśmy 😉
Super wpis. Zapraszam do siebie!
Kliknij na mój nik. No kliknij, nie bądź buła 😀
Już, już, czekaj, nie nadążam z klikaniem 😀
Ale super sa te darmowe ptysie! Zajrzyj do mnie, jeśli tez je lubisz!
A serio, bardzo mało mam takich wpisów. O wiele więcej miałam, gdy zaczynałam, teraz prawie wcale. No, może na Instagramie… ale ani na FB, ani na blogu. Ciekawe, czemu (naprawdę jestem ciekawa, moze jestem za bardzo stetryczała? malo interesująca dla młodzieży? wieje ode mnie chłodem? nikt mnie nie zna? cokolwiek?). Nie, zebym za tym teskniła, bo zjawisko irytujące, zwłaszcza, ze je na początku mojej działalnosci brałam za dobrą monetę…
Jeśli chodzi zaś o pogadanie, to czy będziesz w tym roku na Targach w Krakowie? Bo ja tak :)!
Droga Królowo Matko! Jest spora szansa, że na Targi zajrzę (nie wiem, jak Szyszka), więc może się tamże znajdziemy 😀
Ciekawe, rzeczywiście, widocznie założyłaś bloga pod szczęśliwą gwiazdą 😉 Albo potencjalni spamerzy jednak wyczuwają, że z pewnymi osobami nie należy zadzierać. Tak czy inaczej, pozostaje się cieszyć 😉
(z pretensją) I dlaczego nie udaje mi sie komentarza opublikować inaczej niż tylko jako anonim?!
To wyżej, i to tutaj to bylam ja. Królowa Matka. Pozdrawiam :).
Teraz to ja mam pretensje do WordPressa, bo mu kilka dni temu kazałam przepuszczać wszystkie komentarze, nawet bez wpisywania maili… A on takie wybryki teraz robi? -.- Ech, wybacz niedogodności!
„o borze zielony” – urocze, bezczelnie ukradam do osobistego słowniczka dziwnych powiedzonek 😉 a temat wpisu mogę podsumować kilkoma tagami: #ZnienawidzoneSłitkomcie #LenistwoPolującegoNaFollowersów #RzygTęczą 😀
Kradnij śmiało i posyłaj dalej w świat! 😀 A tagi w sam raz, zwłaszcza ten środkowy jest niezwykle adekwatny 😉