„To nie tak miało być!” – czyli dlaczego czytam po angielsku

Kawa z Cynamonem - Dlaczego czytam po angielsku?

Temat notki właściwie wyjaśnia jej treść – zapraszam do dyskusji o tym jak, po co i dlaczego czytać po angielsku (czy też w innych językach, niż nasz własny, jakikolwiek by on nie był).

Zaczynamy! Dlaczego czytam po angielsku?

Bo mogę

Tak po prostu. Zaczęłam się uczyć tego języka w drugiej klasie podstawówki. Nie sięgając ani po przechwałki, ani po przesadną skromność, umiem go już całkiem nieźle. Dlaczego więc z niego nie korzystać? Co prawda myśl o mówieniu po angielsku do innej osoby wciąż sprawia, że mam maleńkie ataki paniki, ale czytanie? Tak, poproszę!

Kawa z Cynamonem - Dlaczego czytam po angielsku

Bo sobie bezboleśnie poćwiczę

To poniekąd rozwinięcie poprzedniego akapitu. Skończyłam studia już parę lat temu, na kurs angielskiego nie poszłam i raczej się nie wybieram. W pracy z tego języka nie korzystam. Przydaje mi się tylko podczas oglądania filmów i seriali (polskiego lektora nienawidzę pasjami). W takim układzie czytanie książek po angielsku pomaga mi nie tylko podtrzymywać to, czego już się nauczyłam, ale także rozwijać tę umiejętność. Każda książka to jakieś nowe słowa, wyrażenia, gry słowne. Na czytanie poważnych powieści Valente po angielsku jeszcze bym się nie porwała, ale na Gaimana już tak. Znakomita większość młodzieżówek pisana jest stosunkowo prostym językiem… Może poza fantastyką – taki Harry Potter na przykład jest ogólnie dość łatwy, ale zawiera tak wiele nazw własnych, że wymaga sporo czasu (i słowniczka), by się przyzwyczaić. Ach, ale przecież na polskim rynku pojawiły się niedawno książki z serii „… ze słownikiem”. Zmierzam więc do tego, że za czytanie po angielsku można się zabrać będąc na każdym poziomie nauki – tylko trzeba sobie znaleźć odpowiedni tytuł.

Kawa z Cynamonem - Dlaczego czytam po angielsku

Bo oryginał jest lepszy

Tłumaczenie to diabelnie skomplikowana praca. Nie ma takiej siły, by zawsze dało się oddać dokładnie to, co Autor chciał przekazać. Czasami brakuje słów w danym języku, czasami gry słów są absolutnie nieprzetłumaczalne. A nawet jeśli są, to tracą masę swojego uroku w tym procesie. Czasem też samo tłumaczenie jest po prostu złe – dalej uważam, że za część okropieństw, jakie serwuje nam „Grey”, odpowiada polskie tłumaczenie (ale jest to niewielka część, bo z beznadziejnego materiału nawet najlepszy tłumacz arcydzieła nie zrobi).
W tej chwili nie jestem w stanie znaleźć utworu, którego tłumaczenie byłoby lepsze, niż angielski oryginał. Jeśli taki znacie, to napiszcie w komentarzu, co to za rodzynek. Do tej pory, porównując ze sobą oryginalne wersje i ich polskie tłumaczenia, te pierwsze zawsze wygrywały.

Kawa z Cynamonem - Dlaczego czytam po angielsku

Bo mam większy wybór

Nie mówię, że na polskim rynku brakuje dobrych tytułów… A nie, jednak dokładnie tak mówię. Pragnę kolejnych powieści Valente. Pragnę dokończenia Protektoratu Parasola. Pragnę mieć pod ręką całość serii Chaos Walking. Ale nie mam, co więc mi pozostaje? Mogę oczywiście czekać, choć akurat w przypadku serii Carriger już się nie doczekam – Prószyński i S-ka oficjalnie porzucił tę serię po wydaniu czterech z pięciu (!) tomów. Pozostawię to bez komentarza, żeby nie przeklinać.

Ale wracając do rzeczy… Rozumiem, że tłumaczenia zajmują wiele czasu, to jasne. Rozumiem, że wydawanie książek w Polsce nie jest najbardziej intratnym zajęciem. Nie zamierzam protestować przed siedzibami wydawnictw – po prostu odpalam internety, zaglądam na Amazona, klikam dwa razy i po kilkunastu sekundach mam „A Court of Wings and Ruin” (po naszemu to będzie „Dwór skrzydeł i zguby”) na swoim czytniku, w dniu oficjalnej premiery tego tytułu. Dziękuję, do zobaczenia za dwa dni, jak przeczytam. A potem mogę spokojnie poruszać się w internetach, w których roi się od spojlerów.

Tutaj wkracza jeszcze odwieczny spór – książka papierowa czy ebook. Skrótowo, u mnie wygląda to tak: czyta mi się wygodniej w ebooku, ale nie porzuciłam papierowych książek, bo są piękne i lubię je dotykać 😀 Dlatego wspomniany „Dwór…” przeczytałam dwa dni po premierze, po angielsku, na czytniku, a już na dniach nabędę sobie polskie, papierowe wydanie (nawet jeśli mam spore zastrzeżenia co do tłumaczenia poprzednich dwóch części).

Dlatego odpowiada mi taki układ, że książkę, którą chcę przeczytać w oryginale, mam tylko w ebooku. I to właśnie daje mi ogromny wybór, który tak lubię.

Kawa z Cynamonem - Dlaczego czytam po angielsku

Bo po angielsku mniej boli

Zorientowałam się w tym dość niedawno i jestem ciekawa, czy tylko ja tak mam… Chodzi o to, że czytając po angielsku jestem w stanie zignorować wiele kwestii, które w polskim języku doprowadzają mnie co najmniej do irytacji. Przykłady? Zaczęłam czytać „Szklany tron” po polsku. Podchodziłam do niego cztery razy i przy każdym z nich byłam o krok od rzucenia czytnikiem o ścianę, tak mnie wkurzały rozmowy Celaeny i Doriana. Przerzuciłam się na angielski – te rozmowy wciąż były słabe, ale do przeczytania. Kolejny przykład: słynny 55-ty rozdział „Dworu mgieł i furii”. Teraz uwaga, będzie spojlerowy rant (czyli festiwal narzekania) – jeśli Wam to niestraszne, kliknijcie w strzałeczkę poniżej:

 

Spojlery z ACoMaF (Dworu mgieł i furii)

Rozdział 55, czyli rozdział składający się w całości z seksu w różnych pozycjach. Po raz pierwszy czytałam go po angielsku, na sporych emocjach, bo tuż przed nim był przecież mój ulubiony, najdłuższy na świecie monolog Rhysanda o tym, jak on widział wszystkie wydarzenia, które doprowadziły do tego momentu. Poza tym kibicowałam Rhysandowi od samego początku, więc gdy w końcu usłyszał od swojej Towarzyszki, że ta go kocha i akceptuje, cały rozdział seksów był po prostu zasłużony. Przeleciałam przez niego (:D) nie myśląc za wiele nad tym, co czytam, tak naprawdę zwracając uwagę tylko na… hmm… fabułę? No, w każdym razie nie skupiałam się na tym, co tam i w jakiej pozycji robili. To nie były wciągająco napisane sceny erotyczne – fajnie, że były, można się ździebko zarumienić, ale przejdźmy już dalej. Natomiast niedawno zajrzałam sobie do polskiego wydania… I nie byłam w stanie przeczytać połowy tego rozdziału. Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić dlaczego, ale polski język tak bardzo mi tam przeszkadzał, że aż się krzywiłam, czytając o tym, jak to Rhysand ryknął, aż zatrzęsły się góry.

 

Wersja angielska – nawet jeśli scena nie była dobrze napisana, to użyte słowa wydawały się być na miejscu i nie przeszkadzały. Wersja polska – wszystko wydaje się być właściwie przetłumaczone (choć nie do końca jest, jeśli się dobrze wczytać), znaczenie słów i zdań oddane, ale… Widząc pewne słowa i wyrażenia było mi po prostu źle.

Jest takie fajne angielskie wyrażenie: „cringeworthy”. Samo „cringe” oznacza „wzdrygać się”, a gdy dodacie do tego „worthy” – „warty czegoś”, wychodzi nam coś, co jest warte tego, by się wzdrygać. W przyjemniejszym tłumaczeniu: coś żenującego. I takie właśnie miałam uczucie podczas czytania rzeczonego 55-go rozdziału po polsku – uczucie coraz większej żenady. Czytając po angielsku co najwyżej ze dwa razy przewróciłam oczami, bo jak kocham Rhysanda, tak ustalmy jakąś granicę ciągłego podkreślania jego wspaniałości i potęgi, dobra? (Dygresja – mam ochotę napisać cały post / felieton o tym, za co kochamy Rhysanda, co Wy na to? 😀 ).

Kawa z Cynamonem - Dlaczego czytam po angielsku

I teraz pytanie do Was: czy też mieliście takie wrażenie, że polski język po prostu Wam nie pasuje, że brzmienie jego słów samo w sobie powoduje, że całą scenę odbiera się inaczej, niż podczas czytania jej po angielsku? Dajcie znać, bo mam z tym sporą zagwozdkę.

Czekam też na Wasze opinie ogólnie o czytaniu w obcych językach – uwielbiacie, próbujecie czy dziękujecie? 😉

24 Replies to “„To nie tak miało być!” – czyli dlaczego czytam po angielsku”

  1. Terry Pratchett tłumaczony przez Piotra Cholewę. Nie sądzę, że jest lepszy od oryginału (choć nie bardzo mam porównanie, Pratchetta przez jego zamiłowanie do słowotwórstwa i językowych akrobacji czyta się ciężko), ale tym bardziej jego praca jest imponująca. Dodaje przypisy od tłumacza, gdzie wyjaśnia jak dane słowo brzmiało w oryginale i tłumaczy na czym polega żart. To bardzo dobra praktyka, ale rzadko spotykana, przez to dużo smaczków może umknąć, gdy czytamy tylko przekład. Czasem jednak pozostaje tylko to, bo hiszpańskiego czy niemieckiego już raczej się nie nauczę i wtedy trzeba mieć nadzieję, że tłumacz nie spartolił swojej roboty 🙂

    1. Oooch, rzeczywiście, polski Pratchett! Masz rację, zapomniałam o nim 😀 Te kilka tytułów, które mam za sobą, czytało mi się bardzo przyjemnie i bez trudu i faktycznie co jakiś czas pojawiała się myśl, że „oj, tłumacz musiał się tu nieźle napracować, ale wybrnął doskonale” 🙂

      Ale co do innych języków to ze smutkiem się zgadzam – nie wystarcza czasu na czytanie książek, a na naukę kolejnych języków tym bardziej 😉 Trzeba więc zawierzyć tłumaczom ^^

  2. lubię koty i naleśniki says: Odpowiedz

    to jo swoich najulubieńszych autorów (takich, do których powracam) potrafię czytać i po polsku, i po angielsku – wtedy jakbym 2 książki nieco różne przeczytał, a przyjemność porównywalna (bo i szczęśliwie tłumaczenie tychże niezgrzytliwe) :>

    1. Ooo, zdecydowanie przychylam! Mam tak z Gaimanem – tłumaczenie polskie jest bardzo w porządku, ale wzięłam się też za czytanie „Nigdziebądź” po angielsku. I tak jak mówisz – teoretycznie to samo, a jednak dwie różne książki i dwa doświadczenia czytelnicze, oba przyjemne 😉

  3. Też czytam po angielsku. To jest świetna nauka języka! U mnie to wygląda nieco inaczej, bo mieszkając w UK jest mi łatwiej dostać jakiś ebook, który chciałabym przeczytać, niż czekać na polskie tłumaczenie lub sprowadzać sobie papierowe wydanie z Polski.
    Ale mam wszystko. Kupuję ebooki w obu językach, kupuję papierowe polskie wydania (np. polskich autorów), czasami gzdieś znajduję książki po angielsku za grosze – np. nowe „Lśniące dziewczyny” w twardej oprawie kupiłam za 1 funta w angielskim funciaku.
    Pochłaniam sporo rzeczy po angielsku i czytanie wydaje mi się tak naturalne.

    A co do mówienia i rozmawiania – przełamujesz się, jak wyjedziesz i nie masz innej opcji 🙂

    1. Świetnie, że masz taki nieskrępowany dostęp do angielskich lektur 😀 Jak ja żałuję, że nie udało mi się znaleźć angielskich internetowych outletów książkowych – mam tylko BookDepository, ale tam są raczej regularne ceny, a przelicznik walutowy jednak nie działa na naszą korzyść 🙁 Ale darmowa wysyłka do PL zawsze cieszy 😉

      Co do rozmawiania po angielsku – jak mnie konieczność takiej rozmowy nie weźmie z zaskoczenia (np. niezapowiedziana wizyta w pracy naszego kolegi z zagranicznego oddziału), to jeszcze jakoś się trzymam 😉 Ale prawda to, że jak się nie ma innego wyjścia, to po prostu się gada – mniej lub bardziej składnie, byle zrozumiale 😀

  4. O rany, prawie jakbyś siedziała w mojej głowie. Nie tylko chodzi o to, że podajesz powody czytania po angielsku, z którymi ja też się zgadzam. Czytam, bo mogę 😀 I bo nie muszę się przejmować dzięki temu polskimi wydawnictwami. Bo niektóre książki zdecydowanie bardziej podobają mi się po angielsku. Ale… podajesz tak bliskie mi przykłady… 😀 Przerwanie Protektoratu Parasola też mnie bolało, ale wtedy jeszcze nie czytałam za bardzo po angielsku. Teraz bym mogła, nawet się zastanawiałam, ale to było już tak dawno, nawet nie pamiętam, co tam się działo… Valente faktycznie jest trudna (kocham Valente!), próbowałam, przeczytałam (Six-Gun Snow White), ale serio, to była jedna z najtrudniejszych książek, jaką przeczytałam w oryginale, może najtrudniejsza.
    No i Maas… 😀 Dla mnie też jest zdecydowanie bardziej strawna po angielsku. Nie wiem, czy chodzi o tłumaczenie, o sam język, czy o… moją znajomość języka. Bo wiesz, mogę rozumieć sens zdania, ale na pewno „czuję” angielski gorzej niż polski. Jest taka opcja, że polski wcale jej tak bardzo nie psuje, tylko po prostu czytając po angielsku nie wyczuwam tak bardzo tych wszystkich „cringeworthy” momentów. No ale nic to, po angielsku da się ją czytać, będę czytać po angielsku i dalej zamierzam się cieszyć tymi książkami jak głupia 😛
    Rozdział 55^^ Za pierwszym razem też mnie tak nie bolał, nie zwróciłam uwagi na przykład na ten ryk, który trzęsie górami… Ale wiesz, po angielsku to według mnie też jest złe. Tylko jakoś mniej boli.
    W ogóle tłumaczenie Dworów jest, po namyśle, niezbyt dobre. Strasznie wkurzają mnie zmiany w imionach, poza tym znalazłam też (jako psychofanka, która zdecydowanie zbyt dobrze zna oryginał) kilka fragmentów, w których tłumacz trochę zgubił sens.

    1. Cześć, psychofanko Dworów! 😀 Wybacz, musiałam od tego zacząć, ściskam Cię wirtualnie, również jako dworowa psychofanka 😀

      To jak już jesteśmy przy Dworach… Może faktycznie jest tak, jak piszesz – chodzi o to, że nie znamy angielskiego tak dobrze, jak osoby używające go od zawsze i dlatego pewne cringeworthy sformułowania nas nie bolą. Są zbitkiem słów, które rozumiemy, ale nie irytują… Mam nadzieję, że w miarę jasno się wyrażam xD
      I tak, czytałam już lepsze sceny seksu, więc rozdział 55 nie jest dobry… Ale jak mówię, uważam, że fabularnie powinien tam być, więc nie narzekam 😀

      Zmartwiłaś mnie natomiast Valente, bo właśnie na „Six-Gun Snow White” ostrzyłam sobie ząbki… Tym bardziej, że to nie jest długi tekst. Ale z drugiej strony pamiętam, jak czytałam „Secretario” – raptem opowiadanie, a było naprawdę ciężko. Zachwyca mnie język, jakim pisze Valente, ale to poważne wyzwanie…

      A jeśli chodzi o nieodżałowany Protektorat Parasola, to może zacznij po angielsku od początku? Nawet lepiej wtedy, że nic nie pamiętasz – będziesz czytać niemal zupełnie inną książkę 😉 A potem się wkręcisz i będziesz chciała dopaść kolejne serie Carriger, bo ma ich jeszcze co najmniej dwie w tym stylu 😀

      1. Ściskam 😀
        Jasne, rozdział fabularnie był potrzebny i zresztą za pierwszym razem mi nie przeszkadzał, bo za bardzo jarałam się tym, że coś się w końcu między nimi dzieje^^ No ale nie ma co, Maas trochę poniosło. Zresztą no ona już tak pisze – bardzo często przewracam przy niej oczami i prycham z irytacją.

        Ja mam dość schizofreniczne podejście do Maas. No tak, jestem psychofanką. Ale w tym przypadku fanowanie obejmuje to, że mogłabym na jej książki narzekać godzinami.

        Wiesz, ja sporo czytam po angielsku, ale, nie oszukujmy się, zazwyczaj książki bardzo lekkie. Głównie młodzieżową fantastykę. A jeśli nie młodzieżową, to i tak raczej lekką, rozrywkową, zatem też zazwyczaj napisaną prostym językiem. Valente pisze językiem tak bogatym, że wiedziałam, że to nie będzie proste. I w porównaniu z moimi innymi lekturami w oryginale była faktycznie ciężka. Ale dałam radę 😀 No i Ty pewnie też dasz, skoro już raz się udało z opowiadaniem. A Valente na pewno jest warta wysiłku! 🙂

        1. Bosz, jak miło Cię czytać 😀 Bo ja też się zastanawiałam, co ze mnie za psychofanka Dworów, kiedy ACoTaR podobał mi się właściwie tylko przez Rhysanda, na ACoWaR mogłabym też sporo ponarzekać, a na polskie tłumaczenie to już w ogóle, esej na pięć stron. Tylko za ACoMaFem będę stać murem, wychodzi więc chyba na to, że jestem po prostu psychofanką Rhysanda. Well… I can live with that 😀 (BTW, jakkolwiek samej Feyre nie lubię jakoś specjalnie, to bardzo lubię ją i Rhysa jako parę, są strasznie kochani ^^)

          Hmm, a może właśnie w tym rzecz – w tym czytaniu po angielsku niemal tylko młodzieżówek. Bo u mnie też tak to wygląda, z maleńkimi wyskokami w stronę nieco poważniejszych tekstów, jak ostatnio „Dziewiąte życie Louisa Draxa”. Może wartałoby poszukać czegoś pomiędzy młodzieżówkami, a Valente, żeby sobie utrudniać powoli i stopniowo 😉

  5. Ojej, pierwszy powód pozytywnie mnie rozłożył na łopatki 😀 Ja najczęściej czytam w oryginale komiksy – książek mniej.

    1. Polecam się 😀

      A komiksy po angielsku czytasz z chęci, czy z konieczności? Bo tak widzę, że coraz więcej tytułów pojawia się po polsku, ale pewnie jeszcze całe mnóstwo długo do nas nie dotrze 😉

  6. Ostatni powód tak bardzo. Dodam, że podobnie mam z horrorami- po angielsku jestem w stanie czytać straszniejsze historie niż po polsku. Czytanie w innym języku widać odsuwa grozę ;).

    1. Ooo, czyli coś rzeczywiście w tym jest! Dobrze wiedzieć, że to nie tylko moje dziwne odczucia 😉

  7. Właśnie – czytam po angielsku, bo mogę. Wiesz, tego mi chyba brakowało. Tego stwierdzenia. Ja sięgnęłam po angielski z przymusu – po prostu nie było na naszym runku książki, która piekielnie chciałam przeczytać. Ku mojemu zdziwieniu nie latałam ze słownikiem, bo większość rozumiałam! Potem była kolejna książka nie wydana w Polsce, kolejna. Aż zaczęłam sięgać z wyboru, a to Banville, który przecież jest u nas wydany, a to znakomita Zjawa (Revenant), która sobie kupiłam na targach. Porównuje również oryginał z tłumaczeniem – mam Hardy’ego i po polsku i w oryginale – akurat ten autor trafił na znakomite tłumaczki.

    1. Cieszę się, że mogłam pomóc 😀

      To zaskoczenie jest diabelnie przyjemne, czyż nie? Myślisz sobie, że nie dasz rady, a tu ledwie się obejrzałaś, a już książka za Tobą 🙂 I nawet jak tłumaczenie akurat jest dobre, to też ciekawie jest to sprawdzić osobiście 😉

  8. Wiele razy po przeczytaniu jakiejś książki zastanawiałam się: kto to do cholery tłumaczył. Nie raz wyglądało jakby do tłumaczenia zatrudnili studentkę filologii albo kogoś kto nauczył się języka i wydaje mu się że potrafi tłumaczyć. Czasem miałam wrażenie, że tłumaczenia robione są byle jak aby tylko szybko wydać książkę. Dlatego o wiele lepiej czyta się oryginały. Dla mnie nie ma to znaczenia w jakim języku czytam, bo myślę tak samo po polsku jak po angielsku. Pewnie związane to jest też z wykształceniem (filologia angielska), albo z łatwością przyswajania języka. Ze wszystkimi powodami, które podałaś za czytaniem w oryginale się zgadzam.
    Co do osobnego tematu o Rhysandzie jestem jak najbardziej za :D.
    Zgadzam się również z wcześniejszym komentarzem o tłumaczeniu Piotra Cholewy. Jest to kawał dobrej roboty. Język Pratchetta jest trudny, jest dużo niuansów, metafor itd więc jeśli pan Cholewa potrafi to przełożyć na język zrozumiały dla polskiego czytelnika to kapelusze z głów.
    Miłego dnia 🙂

    1. Też mam wrażenie, że chęć szybkiego wydania danej książki rzutuje na jakości tłumaczenia. Z jednej strony wiadomo, czytelnik chciałby mieć tę książkę jak najszybciej po premierze oryginału, ale z drugiej praca tłumacza wymaga czasu… To chyba klasyczny problem niemożliwego do osiągnięcia trójkąta, czyli TANIO + SZYBKO + DOBRZE 😉

      Jeszcze trochę tu pogadamy o książkach Pratchetta i może w końcu do nich wrócę 😀

      I dziękuję za komentarz o Rhysandzie! Już wiem, że jak się w końcu wezmę za ten wpis, to będzie z kim pogadać 😉

      1. Koniecznie wróć do Pratchetta :D. Właśnie jestem na etapie zakochania w Nac Mac Feeglach ;). Są cudowni. Odkryłam ich niedawno i zastanawiam się czemu tak późno? 😉
        Już nie mogę się doczekać kolejnej części Dworu :). Owszem,mogłam zamówić po angielsku ale miałam tyle innych świetnych książek do przeczytania,że postanowiłam poczekać do polskiego wydania 🙂 . Chociaż i tak się boję że życia mi na wszystkie książki nie starczy ;). A czy tylko mnie tak denerwuje ten egoista Tamlin?
        Dokładnie, jak coś ma być dobrze to nie może być szybko i też nie za tanio. Potem okazuje się, że miało być dobrze a wyszło jak zwykle ;).

        1. Nie znam jeszcze tych postaci – jeszcze! Na pewno do Pratchetta wrócę… jak się odkopię z tych książek, które chciałam przeczytać „już teraz natychmiast”… No, ale przecież znasz to uczucie 😉

          A Tamlin to burak i buc i może sobie iść usiąść na kaktusie 😀

          1. Oczywiście,że znam to uczucie :). Gdybyś miała ochotę poznać te postacie to mam na Kindlu kilka książek z Nac Mac Feeglami w jednej z głównych ról 🙂

            1. Bardzo dziękuję, ale sama już jestem dobrze zaopatrzona w Pratchetta 😉 Z kolekcjonowaniem i zbieraniem książek nie mam problemu, tylko ich czytanie idzie mi ostatnio bardzo powoli 😀

              1. Rozumiem doskonale :).
                Tak a propos tłumaczeń. Dziś rozmawiałam z koleżanką, która czytała „Labirynt duchów” Zafona w oryginale. Jej znajomość hiszpańskiego jest na świetnym poziomie. Jednak w książce Fermin mówi dialektem i ona nie potrafi do końca wyczuć żart, a tłumaczenie oddaje już humor Fermina doskonale. Dlatego są niektóre pozycje, które lepiej czytać w tłumaczeniu. Tylko tak jak wspominałyśmy wcześniej, tłumacz musi wykonać dobrą pracę 🙂

                1. O, proszę, to doskonały przykład na to, jak wiele dobrego może zrobić porządny tłumacz 😀 Dobrze wiedzieć, że Zafon takiego dostał 🙂

Dodaj komentarz