Przeklęci święci – Maggie Stiefvater

Od czasu blurba zdradzającego zakończenie jednej powieści Zajdla nie czytuję opisów z tylnej okładki przed czytaniem książki. Po prostu nie. Poza tym ja tym opisom za bardzo nie wierzę. W rezultacie czasem zaczynam lekturę tylko trochę wiedząc, co mnie czeka – lubię niespodzianki. W przypadku świętych miałam wrażenie, że oczekiwałam pączka, a dostałam cukiernię.

Niedoceniana lektura

Książka przeleżała u mnie na stosiku wstydu ponad dwa lata – raz, że miałam wyjątkową awersję do czytania, dwa – jeśli już czytałam cokolwiek, to wybierałam „pewniaki”. Trzy – na śmierć zapomniałam, że tę książkę mam, odkryłam ją dopiero przy remoncie regału.

Przyznam bez bicia, nie spodziewałam się wiele – ostatnio wybitnie mało się spodziewam po książkach fantasy. Potrzebuję czegoś nowego, czegoś intrygującego i po prostu – ciekawego.

Przeklęci święci  nie ujęli mnie pierwszą stroną ani drugą. Język wydał mi się wydumany i taki nazbyt okrągły – wiecie, jak wtedy kiedy ktoś chce brzmieć jak geniusz, kiedy pociska kocopoły w jakimś filozoficznym bełkocie. Jakieś cuda, jakieś poetyckie opisy…

Po trzeciej stronie byłam zakochana.

Język, dialogi i opisy

Odszczekuję oficjalnie to „wydumany i nazbyt okrągły” – język książki owszem, jest trochę na bakier z gładką, wyślizganą narracją, do której jesteśmy przyzwyczajeni, ale to jest jego olbrzymi plus. Słowa toczą się nieprzewidywanie, podskakując na celnych obserwacjach i opisach. Autorka wplata wyjaśnienia w fabułę, by po chwili rzucić w nas jakąś anegdotką.

Dialogi. Ach. Dialogi. Przebiegają sprawnie i rzeczowo, ze wspaniałymi didaskaliami, które ubogacają każdą postać. Bohaterami są małomówni ludzie, którzy żyją głównie w swoich głowach, więc ich rozmowy są niczym obserwacja mijających się gór lodowych. Mało na wierzchu, cała masa pod powierzchnią.

Ludzie są surowi, a okolica wcale nie milsza: pustynne peryferie Teksasu. Nie wiedzieć czemu miałam wrażenie, że wszystko tonie w czerwonej poświacie od wzbudzonego skrzydłami sów pyłu.  Jest gorąco i trzeba się oszczędzać.

A wszystko jest obficie obsypane subtelnym czarnym humorem, z lekką domieszką cynizmu. Tego typu narracja jest mi bardzo bliska i bawiłam się przy niej fenomenalnie.

Magiczny realizm

Żeby w pełni zrozumieć przedziwną naturę rodziny Soria, warto trochę wiedzieć na temat tego, w jaki sposób w Meksyku można zostać świętym. W skrócie – nie ma to nic wspólnego z pobożnością, choć jest onamile widziana. Świętym może zostać bandyta, który umarł w wyjątkowo widowiskowy sposób albo dziecko, które zaginęło na pustyni. Święty to ktoś, o kim chce się śpiewać pieśni i czyni cuda. Owa „świętość” dość mocno rozmija się z religią.

Teraz przenieśmy się na karty książki, do Bicho Raro, do rodziny Świętych.

Jeśli przybędziesz na próg rodziny Soria, prosząc o cud – otrzymasz go. Twój mrok zmaterializuje się i urzeczywistni, oczyszczając twoje serce. Sęk w tym, że to tylko pierwsza część, pierwszy cud. Drugiego musisz dokonać sam, zwalczając swój mrok.

Soria nie mogą ci pomóc, choćby chcieli, gdyż jeśli to zrobią, ich samych dopadnie mrok, który podobnież jest gorszy niż u „zwykłego” pątnika.A tym „zwyczajnym” wcale nie jest łatwo – spójrzcie choćby na Marisitę – kobietę, na którą ciągle pada deszcz. Albo Jimineza, księdza z głową kojota.

Uważajcie też na sowy, które są przyciągane przez cuda.

Cuda i dziwy

Książka jest o emocjach – o miłości tak silnej, jak pustynia, smutku głębokim jak jezioro i strachu czarniejszym niż noc. Ale też o kogucie, który musiał iść na odwyk, mokrych motylach i prezenterze radiowym Diablo Diablo.

Przeszłość przeplata się z teraźniejszością, a magia wydaje się być powszednia jak chleb. I z tego własnie powodu jest traktowana swojsko i użytkowo, a mieszkańcy Bicho Raro w ogóle się nią nie przejmują.

Widzicie, w tym zapomnianym przez świat kawałku Teksasu można być tylko Sorią, który czyni cuda,  albo być pątnikiem, który czeka na cud.

Nikomu nie przyszło do głowy, że może się pojawić ktoś, kto nie ma w sobie ani odrobiny mroku. I chce zostać, bo lubi pracować.

Bohaterowie

Teoretyczne mamy trójkę bohaterów: Beatriz, Joaquina i Daniela, ale tak naprawdę ich „główność” polega na tym, że podejmują decyzje, które popychają fabułę do przodu. Wszyscy bohaterowie książki w jakiś sposób dokładają cegiełkę do tej niesamowitej budowli, jaką jest opowieść Maggie Stiefvater.

Można też powiedzieć, że prawdziwą bohaterką jest miłość – ta gorąca, meksykańska, z zastrzelonym kochankiem w tle i brawurową ucieczką przez pustynię. Jak w Desperados. Przybiera ona różne oblicza i czasem rani, jak na obrazach Fridy Cahlo, ale zawsze jest, w każdym z nas. Choć może akurat przykryta mrokiem i smutkiem.

Bohaterką jest też pachnąca jałowcem pustynia, która pokochała człowieka bez mroku. Tak naprawdę to wszyscy jesteśmy bohaterami, bo w każdym z nas jest cząstka świętości i potencjalny cud.

Podsumowanie

Motyw wykorzystania religii do napisania opowieści fantastycznej znany jest nie od dziś, ale rzadko kiedy jest ona traktowana tak instrumentalnie. W tym aspekcie książka bardzo mi przypominała opowieści Anny Kańtoch o Domenicu Jordanie. W obydwu mamy do czynienia z nietypowym podejściem do świętości. Domenic co prawda rozwiązuje zagadki kryminalne, a Beatriz – uczuciowe, ale w obu przypadkach mamy ten wspaniały, niesamowity klimat grozy i nabożnego, podszytego strachem szacunku.

W tym wszystkim jednak nie brakuje humoru, ciepła i takiej prostej, wręcz ludowej mądrości, w której każdy z nas odnajdzie kawałek nauki dla siebie.

Książka była dla mnie jednym z najmilszych zaskoczeń ostatnich lat, więc polecam Wam ją z całego serca.

[Szyszka]

PS. Szczególne ukłony dla tłumacza, Piotra Kucharskiegio, którego przypis wywołał u mnie szczery uśmiech na twarzy!

3 Replies to “Przeklęci święci – Maggie Stiefvater”

  1. No i teraz przez Ciebie mam kolejną książkę na liście do przeczytania zanim mi się skończy darmowy Empik Go XD

    1. czytaj, czytaj, bo warto! Czyta sie szaleńczo szybko, ale wielce intensywnie!

  2. Jaka piękna recenzja! Miło czytać!

Dodaj komentarz