Pyskate, niezależne, wciąż różowe dziunie – Szajs Tygodnia (wiek 16+)

Wbrew obrazkowi dzisiaj nie będziemy piętnować różowych kozaczków, bo tego nawet Internet nie zniesie. Dziś będę psioczyć na temat tego, że twórcy książkowi i – przede wszystkim – filmowi zakładają, że każda kobieta po prostu różowość ma wpisaną w geny. Mało tego – same baby zdają się tę różowość potwierdzać, płacząc się rzewnie na filmach pozbawionych logiki, bo „on ją tak ładnie kocha”.

Zacznijmy od tego, że nie będę wieszać psów na filmach „dla bab”, czyli tak zwanych „chick flick”, których głównym zadaniem nie jest skłonienie do myślenia, tylko do przeżywania. I choć większość tego typu produkcji budzi we mnie żywiołowy wstręt, bo ileż można oglądać, jak oni się miotają, zamiast normalnie porozmawiać jak ludzie a potem on/ona umiera, to bez wstydu przyznaję, że lubię sobie na takich filmach popłakać. Ja będę wieszać psy na częściach drugich i na generalnej bezsensownej różowości.

Widzieliście „Miasto Aniołów”? To teraz wyobraźcie sobie, że twórcy postanawiają odcinać kupony i robią drugą część. Całe stada zakochanych w Mikołaju Klatce panien i mężatek, wzruszonych tragicznym losem biednego aniołka wali do kina drzwiami i… drzwiami, bo w kinie okien nie ma. Czego można oczekiwać? Oczywiście wzruszającej historii o odkrywaniu na nowo miłości z inną babą, a co. I tak jednym, ślicznym gestem przekreślają znaczenie tej olbrzymiej, ponadczasowej, silniejszej niż niebo miłości, która strąciła Nicholasa ze szczytu budynku, by tylko poczuł dotyk ukochanej. Kochał ją ponad wieczność? Phi, co tam, miesiąc później znowu się zakocha, oczywiście znowu wielce i ponadczasowo.

Nicholas: Myślę, że powinniśmy zacząć spotykać innych ludzi. Na przykład żywych.

Mówicie, że przeginam i nikt by na takie coś nie wpadł? No to poczytajcie sobie pamiętniki Brygidy Dżonsowej czy książki Grocholi. Najpierw całą pierwszą książkę się ze sobą facet i babeczka gonią, jak naćpane szynszyle, potem bach, wielka miłość, pełnia szczęścia. Czyżby? Nagle ta sama przedsiębiorcza babeczka w części drugiej znowu dostaje małpiego rozumu – zazwyczaj, gdy pojawia się TEN INNY. No ja cię przepraszam, jak ci mężczyźni mają mieć szacunek do kobiet, skoro literatura sugeruje, że kiedy pojawia sie tak zwane „codzienne życie”, to od razu ktoś zacznie babę adorować, nagle okaże się, że jej ścieżka kariery niekoniecznie pokrywa się z potrzebami rodzinnymi… Oczywiście jest to zazwyczaj praca, której by baba w życiu nie podjęła, gdyby nie to, że facet, którego kochała w pierwszej części ją do tego natchnął/zmobilizował/zawlekł siłą.

Tam, kochanie, jest twój śliczny rozumek. Taki malutki.

Albo baby dostają kociokwiku i podejrzewają swego wybranka o zdradę na każdym kroku, bo w końcu on przecież MUSI być z nią z litości, prawda? I jak znajdzie lepszą, to sobie pójdzie, o rety, rety… Oczywiście wtedy pojawia się ten inny, który emanuje czystą, penisią męskością, więc nasza baba dostaje jeszcze większego kociokwiku. Żeby to jeszcze sami faceci takie rzeczy pisali, ale nie, kobiety również radośnie udowadniają, że brak chłopa w okolicy źle robi babie na umysł. Kobieta, która szturmem zdobywa mężczyznę, to zazwyczaj – uwaga – czarny charakter. Kobieta fatalna i takie  tam inne bzdury, a najpewniej niezrównoważona psychicznie morderczyni i pożeraczka gonad.

Jak będziesz niegrzeczny, to postraszę bobrem.

Twórcy filmowi radośnie wykorzystują pewien znany fakt: wszystkie żarty o kobietach wymyślają mężczyźni i kobiety przez wiele lat nauczyły się z nich śmiać i nie brać sobie tego do serca, tylko ze spokojem stwierdzić – e, coś w tym jest, faktycznie jest to śmieszne. Teraz będzie nieprzyzwoicie, dlatego ślicznie upraszam o opuszczenie ocząt niżej, jeśli nie macie tych 16 lat. Żart: „Dlaczego kobieta gotuje pięć garnków grochówki, kiedy ma okres? BO TAK!!” śmieszy zdecydowanie bardziej niż: „Dlaczego mężczyzna dostaje erekcji na widok wypiętej kobiecej pupy? BO TAK!!”. I nikt nie wie, czemu, choć obydwa dotyczą naturalnej przypadłości. Dlatego kobiety mogą spokojnie oglądać filmy o tym, jak inne kobiety robią z siebie konkursowe idiotki, a ich różowość patataja na jednorożcu po ekranie.

Uprasza się o nie wznoszenie okrzyków „o, jaki słodki!”.

A teraz z ręką na sercu – ile jesteście w stanie wymienić filmów, gdzie są SAME baby i nie ma tam praktycznie żadnego faceta, nie ma pogoni za facetem ani kłopotów z facetami? Jestem w stanie od ręki wymienić jeden, „Stalowe magnolie”, który o dziwo nie popadł w durną komedyjność, ani w przesadny dramat. Można opowiedzieć historię o kobietach bez faceta w tle? Można. Jednak najwyraźniej jest to wyczyn wyjątkowy, bo o ile mogę sobie spokojnie wyobrazić interesujący film w KAŻDYM gatunku, od komedii, przez sensację aż do ciężkiego dramatu, gdzie występują sami faceci bez jednej baby na ekranie, to film z samymi kobietami od razu kojarzy mi się albo z ciężką psychologiczną jazdą i „burzą emocji”. Jakby emocje od razu musiały być straszne, głębokie i trudne…

99% obsady męskiej, kobiety praktycznie tylko w wersji papierowej, a 100% emocji. Da się.

Czemu tak jest? Głównie dlatego, że kobiety przez 90% czasu trwania kultury europejskiej nie miały miejsca, w którym by się mogły gromadzić i same coś przedsięwziąć, wpływać na losy nawet nie świata, ale społeczności lokalnej. A jeśli już do tego dochodziło (w ramach takiego kółka szycia kołder czy innego różańca), to kobiety, spragnione dokonywania CZEGOŚ przede wszystkim musiały się „wyżyć”, jak się to elegancko mówi, stąd cały jad, przepychanki psychologiczne i rywalizacja wśród kobiet. Spróbujcie do jednej klatki wrzucić wychowywane w izolacji chomiki, a będziecie mieć mniej więcej obraz tego, co się na takich spotkaniach dzieje.

100% kobiet. 98% rozmów o facetach. Zabijcie mnie…

Nawet, jeśli kobiety by chciały coś zrobić same, bo mają taką fantazję, to bez faceta ani rusz. Doskonale pokazuje to film „Ich własna liga” (ze świetną rolą Madonny), o kobietach grających w baseball podczas wojny. Mogły? Mogły. Nie były może tak widowiskowe, jak mężczyźni, ale chciały to robić, grać zawodowo. Efekt – powszechny śmiech i zażenowanie społeczne. I to nie tak dawno, moi kochani, a nawet dzisiaj na grupę dziewczyn, które chcą COŚ zrobić, będzie się patrzyło z lekka nieufnością. I zawsze, ale to zawsze, jak nic innego nie poskutkuje, to wylezie ta nieszczęsna różowość.

Powszechnym zjawiskiem jest również filmowa niechęć do biustów. Im bardziej niezależna i pyskata, tym ma mniejszy biust. Wniosek – faceci dopuszczają myśl, że kobiety mogą być niezależne,ale niech nie wyglądają jak kobiety. Jak cudownie jest to pokazane w filmie „Zła kobieta”, gdzie płaskawa Cameron Diaz desperacko pragnie mieć wielkie bimbały, bo to sprawi, że faceci zaczną ją postrzegać jako kobietę, a nie jako silną, niezależną i przedsiębiorczą rywalkę. Cyniczną, dodajmy, na poziomie wywołującym szyszny zachwyt (swoją drogą, to jest naprawdę zgrabna komedia, może kiedyś ją opiszę). Jakby kobieta nie mogła być równocześnie ponętna i inteligentna. Tutaj pokutuje stereotyp ukuty na przestrzeni wieków, który z radością podtrzymują kobiety, które są niepewne swojej urody.

Nikt nie spodziewa sie hisz… różowej Inkwizycji!

Paradują więc takie wieszaki przed nami, różowe i śliczne, na granicy anoreksji, męskie ramię im fruwa przed nosem, na którym się zawsze na końcu oprą, bo przecież kobieta uległa jest, a to facet zdobywa. A potem dostajemy do łapy książkę o Teresicie Mendozie czy obejrzymy odcinek „Dowodów zbrodni” z grubą dziewczyną i nagle okazuje się, że można inaczej. Tak inaczej, że jest to aż straszne.Człowiek podnosi się na duchu, myśli, że może się da, a potem… potem…  słyszy TO i widzi TO:

AAAAAAaaaaaAAAAAAAAAA!!!

I jak tu normalnie wierzyć w to, że różowe i głupie nas nie dopadnie?

24 Replies to “Pyskate, niezależne, wciąż różowe dziunie – Szajs Tygodnia (wiek 16+)”

  1. Świetny tekst. Pozdrawiam.

  2. Ha! A ja właśnie miałam zapytać, czy będziesz może recenzować nowość zapowiedzianą przez FS, czyli „Złodzieja dusz” Jadowskiej. Klimat jest trochę twój (główna bohaterka z profesji jest wiedźmą), a przy tym pozycja interesuje mnie ze względu na miejsce akcji (Toruń), ale blurb jakoś mnie nie przekonał.

    Fragment blurba: „Ona. Oficjalnie policjantka. Prywatnie złośliwa wiedźma uczulona na związki. On numer 1. Diabelnie przystojny pomiot. On numer 2. Prawdziwy z niego anioł.” I znów – dokładnie tak, jak pisałaś – kobieta sama być nie może, musi być uwikłana w dwa męskie elementy – i to elementy anielsko-diabelskie. A wiedźmy same w sobie to taki wdzięczny temat. ;D

    L.

    1. Dora Wilk nie jest może arcydziełem, ale Nikita jest genialna.

      1. wierzę Ci na słowo 🙂

  3. wdzięczny, owszem, ale ja dostaję alergii na takie połączenia. Wszędzie teraz są pyskate wiedźmy i namiętne wampiry, czy do ciężkiej anielki nie może być normalnej baby? O, właśnie, do seriali z sensownymi babkami koniecznie trzeba zaliczyć „Firefly”. Ale o sensownych babach może osobny wpis, co? 🙂

  4. O, tak! Normalnym babom też należy się jakiś wpis! Żeby przypomnieć światu, że takie też istnieją i radzą sobie bez namiętnych wampirów, umięśnionych wampirów, przystojnych demonów czy innych aniołów i bestii skrzydlatych. ;D

  5. PS Miało być „umięśnionych wilkołaków”, ale jakoś te wampiry zdominowały mnie myślowo…

    1. Biedactwo, zaraz zorganizujemy jakiś koncert charytatywny czy cu, na rzecz Twojego odwampirzenia 😀

      1. Tak, tak, poproszę! 😀

  6. Matko bosko. Leżę na grzbieciku z łapkami do góry i robię „bli bli bli”.

  7. Szysz – wygooglaj sobie Niewidzialnego Różowego Jednorożca, sprawa jest poważna. Rozważam poświęcenie jednej z blogaskowych notek moim ukochanym religiom. Na wieki wieków ramen!
    😉

    1. Latający Potwór Spaghetti! 😀

    2. nic nie muszę googlać, mam go naklejonego na kompie 🙂

  8. Niechwytliwy tytuł, długi tekst… nie chciało mi się czytać.
    Ale coś mnie tkneło i przeczytałem. 😀 Dla „naćpanych szynszyli” i super słodkiego /)^ɛ^( jednorożca – WARTO było!

  9. Fajowy tekścior! 😀

  10. O, piękny tekst:
    Bridget – czytałyśmy to z mamą, kiedy się ukazało, a potem był film…
    Kino kobiece to kino tandetne, a i książki to przeważnie papka.
    Miasto Aniołów… A pierwowzór był niebanalny i ponadczasowy.

    Napisałam na studiach książkę. Dałam do przeczytania mojemu ówczesnemu chłopakowi, dziś mężowi. Określił książkę jako literatura kobieca – obraziłam się i jak dotąd nie napisałam kolejnej.

    1. nie obrażaj się, tylko ją wydaj. Po cudzie, jakim są „Matki żony czarownice”, zaczęłam wątpić w poziom umysłowy czytelniczek, więc im bardziej „kobieca” tym lepiej.

      1. No właśnie i tu mam problem, bo oprócz płci bohaterki to raczej kobiece nie jest… Raczej chyba wstyd by mi było, gdybym przeczytała o moich wypocinkach „wypocinki”. W każdym razie wysłałam na konkurs, ale myślę o wydaniu tego jako e-booka. Jeszcze nie wiem jak.

  11. Był kiedyś taki fajny film z Jackiem Nicholsonem i Helen Hunt.
    Jack oprócz tego, że strasznie zgryźliwy z niego był typ, tworzył bestselery dla kobiet. Na pytanie, jakim cudem facet tak świetnie oddaje psychikę bohaterek, odpowiedział coś w stylu „Biorę mężczyznę, odbieram mu racjonalność i umiejętność logicznego myślenia”.
    Widocznie i w rzeczywistości niektórzy autorzy/autorki robią tak samo, choćby i podświadomie.

  12. 🙂

    A muzyka wymiata. Jak woda i ogień, tra la la, jak wampir i człowiek, tra la la.
    Mam nadzieję, że następny wpis będzie na odtrutkę. 🙂

    Pozdrawiam!

  13. Co wy gadacie?! Sporo jest swietnych filmow z kobieta w tle bez faceta! I tych bardziej i mniej ambitnych, np. Długi pocałunek na dobranon,Love Crime z Ludivine Sagnier a Jones jest nudna (tzn. dla mnie akurat ale o gustach sie nie dyskutuje). Dowcip „bo tak” mnie nie smieszy w zadnej wersji. Co jest zlego w tym, ze dziewczyna / kobieta chce sie podobac?
    Wytlumaczcie mi to, bo ja na prawde nie rozumiem czemu tyle kobiet narzeka?

  14. To może opinia trochę na wyrost, ale… „Legalna Blondynka” jest o dziewczynie, która może i wygląda jak stereotypowa różowa niunia, ale zostaje prawnikiem, bez konieczności dostosowywania się do oczekiwań innych ludzi, pozostaje też sobą. Coś jak Erin Brokovych, tylko komedia i przerysowane.

    1. plakat Legalnej Blondynki” nawiązuje do zdania wcześniej – „jakby nie mogła byś równoczesnie ponętna i inteligentna” (patrz niżej – może).. ale masz rację, powinnam była to wyraźniej zaznaczyć, że ten film puszcza oko do widza, który oczekuje głupiutkiej blondynki, a otrzymuje świetną historię o dziewczynie, która siecze intelektem facetów aż miło.
      Od tego wpisu troooochę się moja opinia zmieniła, na przykład teraz już nie powiesiłabym psów na Zmierzchu. I udusiłabym kogoś, kto świetne „Druhny” wykastrował w połowie filmu i zrobił tanią opowiastkę o kobietach mających smutne foszki z powodu tego, że czują się niepewnie.

      1. A ja nadal na Zmierzch warczę. Ale soundtrack był nienajgorszy.

Dodaj komentarz