Rurouni Kenshin: Meiji Kenkaku Romantan – Tsuiokuhen (anime)

Dawno, dawno temu Szyszka została potraktowana Powyższą animacją, a że głupia była i średnio nadążała po angielsku, to obejrzała pół z czterech odcinków i zgrywała mądrą. Zemściło się to na niej okrutnie, bo pewnej znajomej Foce umknęło to, że nie znam zakończenia i głosem pełnym melancholii opowiedziała Szyszce, co się stanie. Szyszka się poryczała, bo to jest jedno z TYCH zakończeń, które wbijają człowieka w fotel… nie bójcie się, nie zdradzę co się stało. Zabiorę Was po prostu do świata pachnącego krwią, gdzie sake utraciło swój smak.

Żeby dobrze zrozumieć mój zachwyt tym tytułem najpierw zawitamy do pierwszego tomu mangi o roninie-włóczędze. Nobuhiro Watsuki wrzuca nas w świat 11 roku ery Meiji (czyli 1878). Japońskie militarystyczne rządy szoguna i samurajów zostały zastąpione przez „oświecone rządy” cesarza – jak to wyglądało można zobaczyć choćby w „Ostatnim samuraju”. Na przedmieściach Edo trwa gonitwa za legendarnym siepaczem okresu Bakumatsu (wojny o obalenie szogunatu), zabójczym Hitokiri Battousai. Młoda dziewczyna uzbrojona w drewniany miecz dopada przygodnego włóczęgę, który ma pecha posiadać miecz, co prawda jakiś dziwaczny, bo z odwróconym ostrzem, ale pewnie to on jest słynnym mordercą. Po chwili włóczęga okazuje się być totalnym niedojdą, a prawdziwy Battousai sieje spustoszenie uliczkę dalej.

Kadr z mangi. Kenshin to ten uśmiechnięty kretyn w środku

Oczywiście, że od pierwszej chwili wiemy, że potykający się o każdy kamyk powsinoga jest tak naprawdę doskonałym szermierzem, ba, spokojnie wygrywamy zakład, że to on jest słynnym zabójcą. Oczywistym jest , że uratuje on dziewczynę przed łobuzami, jak również to, że zostanie u niej w domu i od czasu do czasu pomacha mieczem, a wątek uczuciowy będzie ograniczony do poszturchiwań i okrzyków „kretyn” (czyli poziomu ciągnięcia za włosy i wrzucania żab do piórnika). Jednak nie możemy się oderwać od lektury. Kenshin jest autentyczny w swej niezdarności i łagodności. Ciepło, które od niego bije, nie jest maską, zasłoną mającą zmylić przeciwników. Ot, kolejny człowiek, który sporo przeszedł w przeszłości i teraz próbuje ułożyć sobie życie.

Co prawda to zrzut z serii TV, ale w mandze takie rzeczy też są na porządku dziennym…

Tak, tak, śmiesznie, wesoło, boki zrywać. Do czasu.

To, co widzimy w omawianej animacji, autor odkrywa dopiero w tomie 19 (aż wstałam sprawdzić). Już wcześniej mieliśmy okazję przekonać się, że seria potrafi być poważna, a krew – autentyczna. Ale prawdziwa historia zaczyna się od słów: „pozwólcie, że opowiem wam o Kaoru. Mojej żonie”. Od tej chwili mamy do czynienia z jedną z lepiej opowiedzianych historii, jakie miałam okazje czytać. I oglądać.

Teoretycznie nie znajdujemy tu nic nowego – ot, dzieciak przygarnięty przez starego mistrza miecza uczy się „fachu” zabijania i rusza w świat… w tym momencie Hiko Seijuurou powinien mnie zdzielić w łeb, bo może on i mistrz, ale zdecydowanie nie stary. W dodatku nie przygarnął szczeniaka z litości, ale niejako z podziwu. I wcale nie uczył go zabijania, to, że gnojek obrócił się na pięcie i poszedł „walczyć o dobro ludu”, to nie jego wina… Niemniej Kenshin obraża się na swego mistrza i oddaje swój miecz na usługi ishin shishi, czyli zwolenników obalenia militarnych rządów. Chłopiec bez szemrania wykonuje polecenia, głęboko wierząc w słuszność swoich czynów. Jest niezwyciężony. Do czasu, kiedy przeciwnik zadaje mu ranę, która nie może się zagoić.

Determinacja młodego człowieka, który stanął naprzeciw zabójcy daje chłopakowi do myślenia. Tym bardziej, ze życie stopniowo traci dla niego smak. Kolejne zlecenie, kolejna śmierć, puste rozmowy, krótki sen. Symboliczna czarka sake wypijana wieczorem, która utraciła swój smak. Czy przypadkowa dziewczyna, która upuściła parasolkę i pozwoliła, by ochlapała ją krew kolejnego „celu” Kenshina, może nadać życiu smak?

Prawdziwi wyjadacze wiedzą, że nie wolno budzić śpiących kotów i samurajów.

Powoli, delikatnie, pozwalamy, by w opowieść wsączyła się miłość. Zaufanie, które otacza miękką warstwą ostre krawędzie miecza. W surowej, zimowej scenerii rozkwita nieśmiało coś pięknego i niesamowicie mądrego. To nie jest tylko opowieść o chłopcu, który staje się mężczyzną, o zabójcy, który uczy się doceniać życie, ale również o kobiecie, która odkrywa, że miłość niejedno ma imię. Prosta historia… ale przecież właśnie takie są najbardziej wartościowe. Szczególnie, jeśli okraszone są absolutnie rewelacyjną muzyką i dość „niejapońską” animacją.

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=J8JvB3dHMt0]

W oczach wciąż mamy trzydziestoletniego bohatera, który z łagodnym uśmiechem wioskowego idioty potyka się o własne nogi. Teraz widzimy młodzieńca na progu dorosłości, który bez drgnienia powieki rozcina ludzi. Który z nich jest tym prawdziwym? Docieramy do końca filmu i okazuje się, że tak naprawdę żaden z nich. Wszystko rozpływa się w uśmiechu Tomoe, jak płatki śniegu na jej policzkach.

Mam nadzieję, że nie boicie się dość realistycznych scen z machaniem mieczami. Będzie krew, dużo krwi, a walki, jeśli się pojawią, zachwycą Was dynamiką i poetyką ruchu. Będziemy brnęli przez śnieg razem z Kenshinem, będziemy ciąć, rąbać i krzyczeć, aż sake znowu nabierze smaku. Jeśli chodzi o mnie, to mogę spokojnie zaliczyć ten tytuł (zwany popularnie „Rurouni Kenshin OVA 1”) do najlepszych rzeczy, jakie widziałam. I to nie tylko dlatego, że jestem aż do dziś ciężko zakochana w Kenshinie…eee.. czy ja to powiedziałam na głos?

Zdecydowałam się na omówienie jedynie fragmentu zjawiska, jakim jest seria o Kenshinie. Jej niesłabnąca od ponad dekady popularność przyczyniła się do powstania długaśnej serii telewizyjnej, dwóch OVA (z czego druga jest bu, nie oglądać), kilku re-edycji samej mangi (jest nawet edycja „poprawiona wizualnie” przez autora, jako że w trakcie tworzenia serii poprawiła mu się kreska – po usłyszeniu absolutnie zachorowałam na te tomiki). Mało tego, planowana jest kolejna edycja samej serii telewizyjnej, tym razem stworzonej „za mangą”, czyli bez niepotrzebnych odcinków, dodatkowych scen i sztucznego przedłużania. Na to też zachorowałam, na szczęście do grudnia nie jest daleko.

Mogłabym długo i zapalczywie i z pasją, ale się powstrzymam, bo jeszcze pomyślicie, że jestem fanatyczką. Ci, którzy mnie długo znają, pokiwają z ubolewaniem głowami, że szmergiel mi wrócił, ale cóż – nieobiektywnie uważam, że akurat TEN tytuł szmergla jest wart w dwójnasób.

Przykład „wylaszczonego” kadru z mangi. Nie mogłam się powstrzymać.

Rurouni Kenshin: Meiji Kenkaku Romantan – Tsuikokuhen (czasem nazywane „Samurai X: Trust and Betreyal”), 1999
liczba epizodów: 4

10 Replies to “Rurouni Kenshin: Meiji Kenkaku Romantan – Tsuiokuhen (anime)”

  1. Wart szmergla i to jak wart! Ja zadam pytanie do publiki ” Czy któraś z bab oglądająca Kenshina nie kochała się w nim skrycie?” Mam słabość do takich poharatanych i nic na to nie poradzę – kochałam się dziko i na zabój. I zgodzę się z Szyszką, że drugie OVA jest be, i że seria telewizyjna ma więcej niepotrzebnych zapchajdziur niż ruski wojska, ale w takim razie czekam na tą poprawioną wersję. (J)elit-kon znowu zamajaczył w oddali…

    1. …ja mam nawet pluszowego Kenshina…

      i znowu wczoraj przeczytałam wszystkie posiadane tomiki… no, przeczytałam za dużo powiedziane, bo polskiego wydania nie ruszam, „pooglądałam” po japońsku i przedukałam po niemiecku 🙂

  2. no dobra, przyznam się, że na moim chomiku (http://chomikuj.pl/szyszka_dono) jest parę dojinshi kenshinowych – z tych ładnych, nie zyaoizowanych, zapraszam 🙂 pliki małe, można ściągać bez przeszkód 🙂

  3. Ja może jeszcze dodam, że spokojnie można obejrzeć OAV’kę bez znajomości mangi czy serii TV. I zgadzam się, że absolutnie wgniata w ziemię :).

  4. Do dziś pamiętam rysowanego Kenshina na tablicy w czasie „wykładu o biszach” i nieudaną ucieczkę Szyszki przed yaoistkami. 😀

    Nie nie – trzeba zrobić ten elitkon. 😛

  5. Okkkkej łejt. Dlaczego Szysz uciekała przed Yaoistkami? O.O one generalnie są nieszkodliwe (o ile nie jesteś bishem). Szyszka jest bishem? (popisuję się logicznym rozumowaniem 😉

    1. ja się boje yaoistek! one są straszne! one…one… no, wszędzie widzą yaoi! a ja tylko hinty lubię! I gwałcobisze niegwałcące…

      erm, ale odbiegamy od tematu. Szyszka co najwyżej przypomina chomika z kreskówki, ale panel miałam o biszach, projektor nie działał, więc rysowałam na tablicy i było dziko 😀 Ech, elitkon, to brzmi tak zachęcająco~!

    2. One nie są. Ale ich fanfiki czy rysunki? 😛 Szyszka powinna więcej wiedzieć. 😉

  6. Wygląda na warte obejrzenia 🙂 A orientuje się ktoś może gdzie można to anime dorwać?

  7. można obejrzeć tutaj 🙂
    http://rurouni-kenshin-oav.kreskowka.pl/

    ale polecam zakup DVD 😛

Dodaj komentarz