Avalon (2001)

Pamiętam, jak dziś to dziwne uczucie, kiedy moja znajoma widząc plakat „Avalonu” rzekła z oburzeniem:
– Niedobrze mi, jak widzę jak się Foremniakowa mizdrzy na plakacie jakiegoś japońskiego kmiota, jakby to było wielkie coś. Zagrała by w czymś porządnym.

Koleżanka nie była odosobniona w swej niechęci, inni znajomi wahali się od lekkiej pogardy do łaskawej akceptacji (tak, dobrze, że ta chińska małpka dała kasę Wrocławiowi, przyda się po powodzi). Wyśmiewano biedną Małgosię za drewnianą grę, wieszano psy na „żałosnych” efektach specjalnych… a nikt tak naprawdę nie zobaczył tego filmu do końca. W końcu coś tam powygrywał na świecie, więc chyba warto poświęcić mu coś więcej, niż dwa zerknięcia.

Owszem, „Avalon” jest bardzo… hm… animowy. A dokładniej – bardzo „Oshii’owy”. Sam reżyser otwarcie przyznaje, że fabuła momentami jest sprawą drugorzędną. Zafascynował go zniszczony, surowy Wrocław, zdziwiło centrum Warszawy. Zakochał się w dziwnym, szeleszczącym języku polskim – dlatego planowany pierwotnie japoński dubbing stał się jedynie alternatywą na DVD wydanym w Japonii, reszta świata usłyszała go po polsku. To, co Polacy odbierają jako drewnianą dykcję i niestaranne dialogi , mały Japończyk usłyszał jako dziwną, futurystyczną wersję jego własnego języka.

Powiedzieć jednak, że fabuła jest drugorzędna, to nieco za dużo. Jest prosta, owszem, ale uważny widz zostanie nagrodzony wieloma smaczkami. Szczególnie ten, który trochę się otrzaskał z japońską animacją – on po prostu będzie wiedział, gdzie patrzeć. Daleko nie sięgać, mam przykład tego zjawiska pod łapką (no, nie dosłownie, bo siedzi w pracy) w osobie mojego mężczyzny, którego bezlitośnie potraktowałam co lepszymi anime.

Oto Ash, najlepsza zawodniczka  gry Avalon. Szarobura rzeczywistość dziewczyny nie oferuje wielu rozrywek, więc większość ludzi wsiąka w wirtualny świat, szukając tam dawki emocji, znajomości i możliwości zarobku, bo zwycięstwa w militarnych rozgrywkach są wysoko punktowane. Wystarczająco, by Ash mogła wynająć mieszkanko, kupić cenne świeże warzywa i nakarmić swojego ukochanego psa. Jest samotnikiem, szczególnie, że jej partner życiowy i wirtualny, Murphy, jest jednym z tych co „nie wrócili” – jego umysł pozostał w nierealnym świecie, a ciało znajduje się w stanie wegetatywnym.

Kiedy pojawiają się plotki, że istnieje nowy, wyższy, a zarazem ukryty poziom w grze, Ash zaczyna podejrzewać, że właśnie tam się udał Murphy. Rozpoczyna śledztwo na własną rękę, szukając Ghosta, tajemniczej istoty, która może zaprowadzić gracza na poziom Special A. Stopniowo rozluźniają się jej więzy ze światem rzeczywistym, a i widz zaczyna mieć podejrzenia, że coś tu nie gra. Szczególnie podejrzany jest tramwaj, którym bohaterka codziennie wraca do domu…

Specyficzna kolorystyka i tajemnica wyzierają z kadrów filmu

Co jest grą, a co rzeczywistością? Czy faktycznie jeśli będziemy „dobrze żyć” zostaniemy przeniesieni na wyższy poziom? Oshii rozprawia się z ideą „życia po życiu”, zarówno w świetle przekonań buddyjskich, jak i chrześcijańskich. Być może nie ma żadnego „lepiej”? A może wszystko jest grą, zdobywaniem wirtualnych punktów, choć nie mamy za bardzo możliwości sprawdzenia punktacji, dlatego łapiemy się każdego w miarę sensownie brzmiącego „przewodnika do gry”? Na te pytania widz musi sobie sam odpowiedzieć. O ile będzie chciał.

W filmie pojawia się też tradycyjny baset, który podobno jest najpiękniejszym psem, jakiego widział reżyser. Sporo odniesień do legend arturiańskich, odrobina gorzkiej refleksji nad naszym ubogim postrzeganiem rzeczywistości, nieco „matrixowe” podejście do światów wirtualnych i rewelacyjna muzyka jednego z czołowych kompozytorów filmowych Japonii – to wszystko składa się na naprawdę dobry film. Może nie powalający na kolana głębią i mocą przesłania, ale smaczny kawałek sci-fi.

Avalon, 2001
reż. Mamoru Oshii
scen. Kazunori Itô, muzyka Kenji Kawai
wyst. Małgorzata Foremniak, Bartłomiej świderski, Jerzy Gudejko

5 Replies to “Avalon (2001)”

  1. A mnie się Avalon osobiście podobał. Lubiłam wtedy jeszcze Foremkę (potem się za bardzo skomercjalizowała jak dla mnie, chociaż niby to i część bycia aktorem – nie wnikam), Oshiego kocham niemal do stanu całowania ziemi po której stąpa, bo tak. A nie-znawcy cóż. Mój chłop zapytany o wrażenia z filmu stwierdził, że zapamiętał tylko Foremniaczkę szatkującą kapustę. Resztę – jak przypuszczam – przespał, bo pamiętam, że był dziwnie nieruchawy w kinie i mało dosadzał się do popkornu (a cały kubełek popkornu dla mnie to coś, co jestem w stanie zapamiętać na lata, bo zdarzyło się to na Avalonie i maratonie Zmierzchu, ja natomiast całkowicie przespałam popkorn na Pile i Johnym English’u. A potem wyglądam jak przekarmiony Pikaczu….). Podsumowując – lubię. Polecam. W subiektywnej ocenie – 9/10.

    1. dlaczego zabrałaś mężczyznę swego na maraton Zmierzchu!?!?! Co do spania, mnie wykończył Sky Crawlers (też Oshiego), to był chyba jedyny raz, kiedy zasnęłam w połowie jakiegoś seansu…

      Tak nota bene, to znajomi pętali się wtedy po Wrocku i puszczali muzykę z GITSa z walkmana na głośniczki, żeby Oshii ich zauważył 🙂

      1. Bo bilety dostałam za darmo, a generalnie lubimy kino i popkorn O.o

  2. Uważam, że Avalon, jak na rok, w którym powstał był filmem dosyć nowoczesnym/nowatorskim. Problem z tym, że i u nas i w Japonii stał się raczej produkcją niszową – niby jakaś promocja była ale dosyć marna.

    Co do nawiązań, to oglądając film po kilka razy nawiązanie znalazłem niejedno. Koncepcja, że nie wiadomo co jest grą a co rzeczywistością, już wcześniej była w filmie „eXistenZ”. Tam też, podobnie jak w „Matrixie” było wpinanie się do wirtualnego świata przez bioport. Co do anime, to jak widzę właśnie scenerię, chociażby ten obrazek z budynkiem i tramwajem, i tą masą przewodów, to od razu przypomina mi się Serial Experiments Lain. Dalej dużo nawiązań do GitS i kilka do Furi Kuri, plus jakieś pośrednie do Mechów.
    Ogólnie fajnie się ogląda, i kij z tą fabuła 🙂

    1. Niszowy ? W kraju kwitnącej wiśni film w czasie premiery bił wszelakie rekordy popularności. To tylko u nas mało kto w ogóle o nim słyszał, a jeszcze mniej ludzi go widziało.
      Dla mnie osobiście filmy Oshiego są czymś naprawdę mocnym;są filmami budzącymi u mnie proces „pomyślunku”. Szkoda, że „Avalon” rozwinął się bardziej w strefie samych fanów … Chyba właśnie produkcje fanowskie – powstające nadal i często mające efekty równie rewelacyjne jak te z filmu – utrzymują ową produkcję przy życiu, nadal.

      Polecam !

Dodaj komentarz