Pal sześć Doktora Who, ja zaczęłam wielbić Tennanta tak serio-serio po obejrzeniu Hamleta z nim w roli tytułowej. I przepadłam. I zamarzyło mi się zobaczyć go na scenie, w innej sztuce. Moja radość, kiedy ogłoszono, że David będzie grał Ryszarda II nie miała granic… oczywiście równocześnie wpadłam w czarną rozpacz. Ale podobno do odważnych świat należy!
Nie ukrywam, że wpatrywałam się w ogłoszenie o biletach dobry tydzień, zanim obudziły się we mnie demony. To był trudny czas, bo był to okres, kiedy tylko członkowie Royal Shakespeare Company mogli bilety kupować… plebs, taki, jak ja, musiał poczekać. I kiedy drugiego dnia otworzyłam z ciekawości stronę Barbican Theatre, oczywiście połowa miejsc na spektakle była już wyprzedana. Drżącą łapką wybrałam telefon do Mirandy. Bo mi się wiecie, kliknęło na bilet. Tak przypadkiem. I czy nie ma ochoty na wizytę w Londynie w lutym?
Pomijam fakt, że luty okazał się styczniem, a sobota środą, prawie rok później ładowałam się z Mirandą i Foką do samolotu, potwornie przejęta i wystraszona. I gdyby nie Miranda, która ze stoickim spokojem znosiła moją histerię (zgubimy się! To na pewno nie jest tutaj! Nie trafimy tam! Nie zdążymy tego znaleźć!), pewnie bym usiadła na krawężniku w City, tuż przed olbrzymim kompleksem biurowo-kulturalno-mieszkaniowo-i co tam jeszcze: Barbican Centre.
Zdjęcie Mirandy (C) nie oddaje w pełni ogromu Barbicanu. Ale uwierzcie, było imponująco.
O samym Barbicanie można długo, niech wystarczy Wam jedynie to, że udało się nam półlegalnie wbić na wystawkę poświęconą kostiumom z innych przedstawień szekspirowskich, mają tam dobre lody i ciasto marchewkowe, a ludzi się tam przewala tyle, co po Ikei w dniu wyprzedaży. I są dzikie toalety, gdzie trzeba nacisnąć nóżką na guziczek, inaczej wody nie ma i już.
Dobrze, dobrze, o Londynie rozpiszemy się kiedy indziej, teraz – przedstawienie. Potwornie zdenerwowana, odpicowana Szyszka zakupiła program i zasiadła w pierwszym rzędzie. Scena była wysoko i tuż powyżej poziomu mojego wzroku, więc optymistycznie założyłam, że będę mieć doskonały widok na buty aktorów. Zdziwienie pierwsze: w teatrze nikt, poza starszymi paniami, nie był ubrany galowo – przeważały sweterki, dżinsy i trampki. Publiczność spokojnie wciągała żarcie i siorbała dystyngowanie wodę z plastikowych kubków.
Zazwyczaj w teatrze czuję się niedoubrana, teraz poczułam się wręcz przeciwnie: wieczorowa kiecka, włosy fantazyjne, biżuteria minimalna, ale z klasą, czarno-czerwony szal z gatunku fantazyjnych… mogłam spokojnie ubrać się w odzież roboczą, a nikt by się nawet za mną nie obejrzał. Spostrzeżenie pierwsze – w Londynie teatr jest tak naturalną formą rozrywki, że nikt nie robi z tego wielkiego halo. Jest sztuką powszechną. Podoba mi się to.
Dekoracje – minimalne. Żelazna rampa, na której stoi drewniany tron, delikatne zasłony ze sznureczków, na które rzucane są tła. W tym wszystkim aktorzy, w pięknych strojach z epoki, tacy nie na miejscu, jakby wyrwani ze swoich czasów. Rozpoczyna się sztuka, a ja mam nadzieję, że nie widać tej pary, co mi z uszu bucha.
Fabuła jest prosta – Ryszard II panuje już 22 lata, odkąd zasiadł na tronie jako dziesięciolatek. Jego rządy niekoniecznie przypadają do gustu możnym, szczególnie, że otoczenie króla pełne jest zauszników, którzy mają silny wpływ na jego decyzje. Po serii buntów chłopskich kasa królewska świeci pustkami, a tu nowe wojny się szykują. W dodatku jeden z wujów Ryszarda, Thomas Woodstock, nie żyje, a śmierć jego jest całkiem podejrzana.
Rozmowy nad trumną są punktem wyjściowym dla sztuki. Ryszard jawi się nam jako nieco zarozumiały władca, który często wykorzystuje władzę i nie zastanawia się nad konsekwencjami. Zarządza sąd boży między podejrzanymi o spowodowanie śmierci wuja, po czym, dla kaprysu, skazuje ich na banicję: sir Thomas Mowbray dostaje dożywocie, a sir Henry Bolingbroke początkowo 10 lat, jednak król jest łaskawy i skraca wyrok do lat 6. Ojciec wygnanego Henryka jest przekonany, że to Ryszard jest odpowiedzialny za śmierć swego wuja.
Ryszard upaja się swoją władzą. Kiedy schorowany ojciec Henryka umiera, król przejmuje jego majątek, wykorzystując banicję prawowitego dziedzica. Henryk się unosi gniewem i postanawia wszcząć zbrojne powstanie, które w konsekwencji doprowadza do obalenia króla i przejęcia władzy przez Bolingbroke’a, znanego odtąd jako Henryk IV.
Fabuła – prosta, jednak nic nie jest proste u Szekspira. Przede wszystkim sztuka miała na celu delikatnie napomnieć królową Elżbietę, że czas pomyśleć o wyznaczeniu następcy tronu (patrz, co się dzieje, jeśli król o tym nie pomyśli), równocześnie podpowiada, że ma się ona zdać w wyborze na własny rozum, a po trzecie snuje rozważania na temat tego, co to znaczy być królem.
Fenomenalne stroje
Nie interesowało mnie to jednak, gdy siedziałam w przyciemnionym teatrze, z Davidem Tennantem na wyciągnięcie ręki. Zostałam zaczarowana przez rytm słów i ogrom emocji, który przelewał się przez widownię. Bałam się, że nic nie zrozumiem, ale nie miało to znaczenia: gra była tak przejrzysta, że z łatwością mogłam się domyślić, o co chodzi.
Wiedziałam, że Ryszard popełnił błędy i sam na siebie ściągnął nieszczęście, ale z drugiej strony współczułam temu nieszczęsnemu dzieciakowi, który został wtłoczony na tron i nigdy tak naprawdę nie dorósł. Było mi żal, gdy powoli upadała jego iluzja, że władza królewska to dar od boga, coś, czego nie można nikomu odebrać, bo jest wybrańcem. Skomplikowana postać, z jednej strony wojownik, z drugiej – modniś zainteresowany bardziej swoim odbiciem w lustrze. Największym pytaniem sztuki, na które każdy z nas musi sobie odpowiedzieć – kim naprawdę był Ryszard?
Daj mi zwierciadło, na nim będę czytał. (tłum. Leon Urlich)
Nie wie tego Henryk IV, który ma wyrzuty sumienia z powodu przejęcia władzy i uwięzienia króla, ale wie, że postąpił słusznie. Nie wie tego żona Ryszarda, która podziela jego entuzjazm do wojaczki, ale cierpi, gdy jej mąż opuszcza kraj. Nie wie tego najbliższy przyjaciel, na którego ustach pokonany król składa pocałunek pełen czułości. Nie wiedzą tego jego zausznicy, skazani za spiskowanie, nie wie jego wuj, który obwinia Ryszarda o wszelkie nieszczęścia, jakie spadły na potomków Edwarda III.
I nie wie tego widz, który ostatnie chwile króla obserwuje w przyciemnionym, popękanym zwierciadle zawieszonym nad sceną.
Wzruszyłam się. A na dokładkę miałam możliwość zobaczenia promiennej miny Tennanta, który na widok widowni wstającej z krzeseł by bić brawo, aż podskoczył parę razy w miejscu z radości. Sztuka była fenomenalna, autentycznie wciągająca – a myślałby ktoś, że oglądanie cudzej historii recytowanej w archaicznym angielskim nie będzie miało takiego efektu. Faktem jest, że nawet nie chcę zaczynać rozważań na temat niuansów w poszczególnych scenach, bo ten wpis nie będzie miał końca. Choćby to, że dumny król schodzi ze sceny zawsze stroną prawą, a złamany – lewą, że w pierwszych scenach ma silny makijaż, który znika wraz z progresem sztuki, że jego stroje stają się coraz prostsze… ech, chciałabym to obejrzeć jeszcze raz, żeby to wszystko wyłapać.
Tak, tak, wuju… więc na ile szacujesz swój majątek?
Spostrzeżenie drugie – brytyjscy aktorzy plują. Plują na potęgę. Naprawdę, nie chcecie być w pobliżu, kiedy w złości krzyczą „trecherous bastard”. Raz nawet poszła mini-tęcza za wyjątkowo bogatą w „fff” kwestią… Niemniej sztukę nie plucia na siebie i na widownię opanowali do perfekcji – a ja się zawsze zastanawiałam, skąd ta maniera rozmawiania ze sobą „pod kątem” w brytyjskich teatrach.
Absolutnie genialna scena przekazywania władzy. Okazuje się, że można następcę tronu wzywać jak kurczaka…
Gratka dla fanek Doktora: Tennant jest przeraźliwie chudy, z gatunku tych prężnych chudości, a nie na kościotrupa, ma bardzo wąskie pęcinki (biegał mi na bosaka przed nosem, to się napatrzyłam), z bliska jego uśmiech potrafi zapalić latarnie na całej ulicy, a jak patrzy z czułością, to kamień by zmięknął. Ja miałam pecha, bo popatrzył w moją stronę odgrywając jakieś obrzydzenie i poczułam głęboką chęć wejścia pod krzesło.
I nie, nie udało mi się dostać autografu, bo Tennant nie wychodzi do fanów między przedstawieniami – plaźmi się ze zmęczenia w garderobie). Ale następnym razem, kiedy pojadę (bo to oczywiste jest, że pojadę na kolejne przedstawienie), to będę już wiedzieć i zdobędę. Zobaczycie, jakiem Szyszka.
„Bałam się, że nic nie zrozumiem, ale nie miało to znaczenia”-Tennantowi ktoś to powinien przetłumaczyć. Ale i tak Filifionka.:)
Mogą mu tłumaczyć, nawet palcem pokazywać, byle by mnie nie pozwali 😉
Ta od Filifionki, matka moja rodzona od boroczków go wyzywa… ech 😉
Ale ciekawy wpis!! Jako fanka Tennanta zazdroszczę strasznie i dziękuję za możliwość przeniesienia się na to przedstawienie choćby wyobraźnią.
dziękuję! Droga współfanko, bardzo się cieszę, żę mogłam Ci choć trochę sprawić przyjemności w wyobraźnię 🙂 Polecam zerkać czy przypadkiem nie nagrano tego przedstawienia, bo to się często zdarza w UK – dzięki temu mam i Hamleta i Wiele hałasu o nic z Davidem 🙂 na Ryszarda poluję również, nie zaprzeczam 🙂