Śniegowe ciastko / Snowcake (2006)

cake

Śniegowe ciastko jest tak naprawdę torcikiem,  zima w Ontario niekoniecznie jest zabójcza, Brytyjczycy nie za bardzo pasują do Kanady,  autyzm to całkiem fajna choroba…   za to możemy z być pewni, że świetne aktorstwo potrafi z banalnej fabuły uczynić istną perełkę.

Fabuła? Cóż, mamy pana, którego mina wybitnie wskazuje na to, że spadły na niego wszystkie nieszczęścia świata, w dodatku jest opryskliwy i zrzędliwy. Do faceta przysiada się panna o makijażu grzecznego gotha, gadatliwa jak sroka i jakoś tak… otwarcie życzliwa, ciekawa świata i okolic. W rezultacie mężczyzna postanawia ją podrzucić do miasteczka Wawa, nawiązuje się między nimi nić porozumienia i kiedy myślimy, że właśnie o tym będzie ten film, od strony pasażerki pojawia się wielka ciężarówka, która ostatecznie przerywa przygodę z życiem dla Vivienne.

Zrozpaczony, przepełniony winą Alex zabiera rzeczy dziewczyny, zdobywa ukradkiem adres jej matki i staje na progu małego domku, o mało nie zderzając się z sąsiadką, która została dość gwałtownie wyproszona za drzwi. Rozmowa z matką ma dość dziwny przedbieg, kobieta jest dość opryskliwa, ale w bardzo specyficzny sposób… i błyskawicznie zapomina o swojej złości, kiedy widzi świecące kuleczki, które Alex przyniósł w imieniu jej córki. Mężczyzna wchodzi do domu chorej na autyzm Lindy, a kiedy z niego wyjdzie – będzie już innym człowiekiem.

Ja wiem, że film miał być o wewnętrznej przemianie, o umiejętności wybaczania sobie i innym, ale jakoś pachniało mi to banałem – szczególnie, że tragedia na śnieżnej drodze była niejako powtórzeniem tragicznych wydarzeń, które odcisnęły piętno na Alexie, włącznie z symboliczną sceną pojednania z kierowcą ciężarówki… ale jak mówiłam, nie fabułą film stoi, tylko rewelacyjnymi, iskrzącymi i świetnie zagranymi dialogami. Sigurney Weaver w roli autystycznej Lindy, której ascetyczna twarz rozjaśnia się niespodziewanym uśmiechem, Alan Rickman jako Alex, który jednym skrzywieniem ust potrafi wyrazić mieszaninę „nuda-zniechęcenie-zniecierpliwienie-zastrzelcie-mnie” i Carrie-Anne Moss jako „prostytutka z przypadku” (zobaczycie :P), której ostre rysy świetnie pasują do egoistycznej, ale pociągającej kobiety  – taka obsada tworzy naprawdę przyjemny w odbiorze film. Zderzenie „normalnego” świata ze specyficzną logiką „nienormalnej” Lindy rozbawiło mnie do łez, a niektóre dialogi wejdą na stałe do mojego repertuaru, jak choćby rozmowa Alexa i Lindy na temat orgazmu. Z kolei niektóre potrafią wbić człowieka w krzesło swą przemyślnością („Przykro mi, że straciła pani córkę” kontra „Nic nie straciłam, ona tylko nie żyje”).

Film ciepły, mądry, choć niezbyt odkrywczy (ale czyż wszystkie mądre rzeczy nie zostały już powiedziane?), interesujący, zabawny, momentami naprawdę wzruszający – nic, tylko oglądać i do niego od czasu do czasu wracać. Ot, tak, żeby pamiętać, co jest ważne.

4 Replies to “Śniegowe ciastko / Snowcake (2006)”

  1. Doskonały przykład na moje filmowe maniery – gdyby nie Alan Rickman, to bym tego filmu nie ruszyła, zupełnie nie moje klimaty. A tak, obejrzałam, zachwyciłam się grą aktorską, troszki wzruszyłam i postanowiłam, że kiedyś spróbuję zrobić śniegowy torcik :]
    Warto było obejrzeć.

  2. Filmu nie widziałem i pewnie nie obejrzę, ale ja w sprawie pewnej zaległej książki. Mianowicie wczoraj skończyłem zarekomendowane Krwawe Powroty.

    Opowiadania są, jak to z antologiami bywa, nierówne. To znaczy nawet jeśli od strony treści większość prezentowała się przyzwoicie, a nawet ciekawie, to jeśli wziąć pod uwagę formę sporej części z nich…
    Może i jestem przeczulony na amerykańskie opowiadania, ale nie lubię, gdy ktoś pisze do mnie krótkimi, prostymi zdaniami w stylu 'Powiedziałem… Potem popatrzyłem… Ona powiedziała… Odpowiedziałem jej, że… Wziąłem… i zrobiłem…’. Przenosząc to na grunt polskiej fantastyki, części opowiadań bliżej do języka Ziemiańskiego (pomijając charakterystyczne dla niego 'koszarowe’ poczucie humoru’) niż np. Piekary. Poza tym w dalszym ciągu mamy do czynienia z lansowaniem modnego ostatnio poglądu, że wampiryzm to dar i żadne porządne dziecię nocy nie kąsa 'dobrych’ ludzi. Po prostu 'Wampir twoim przyjacielem jest’. A kiedyś nawet jeśli wampir nie był bezrozumną bestią, to chociaż dziwolągiem obarczonym przekleństwem odmienności i, co za tym idzie, samotności. Może dziwnie to zabrzmi, ale brakuje mi tych czasów…

  3. Widzisz, a ja właśnie taki styl bardzo lubię, pewnie dlatego mi sie te opowiadania tak podobały. Narosłe na gruncie prozy Hemingway’a, dające pole do popisu tłumaczom (wierz mi, po dziesiątym „she/he said” naprawdę człowiek sięga do form archaicznych w stylu „rzekł” :D). Może i wampir jest oswojony, ale nadal jest inny. Nie patrz na wampiry przez pryzmat „zmierzchu” 😛

  4. Widocznie to kwestia gustu. Ale suma sumarum, zbiór jako całość ma u mnie plusa. Może troszkę za bardzo namarudziłem, bo ostatnio mam styczność niemal jedynie z polską fantastyką (którą naprawdę wysoko cenię) i dziełami pokroju Hyperiona, gdzie za 'prostackie’ tłumaczenie fani translatora by po prostu stracili w mało przyjemny sposób 😉

Dodaj komentarz