Watchmen. Strażnicy (2009)

Wilk Stepowy w komentarzach do X-menów przypomniał, że mam na koncie świetny film do recenzji. Zabierałam się do niej parę razy, ale akurat się składało, że oglądaliśmy ów film ponownie i znowu zauważałam inne rzeczy. Niestety – im bardziej mi się coś podoba, tym bardziej mnie blokuje. Jeśli więc znajdziecie w tej recenzji zdania pokraczne, karkołomne skróty myślowe – wybaczcie. Dobre filmy tak na mnie działają.

Film Zacka Snydera jest adaptacją powieści graficznej Alana Moore’a i Dave’a Gibbosa o tym samym tytule. Na pierwszy, drugi, a nawet trzeci rzut oka jest to opowieść o superbohaterach – tajemniczych ludziach w kostiumach, którzy objawiają się, by pomóc USA wygrać wojnę w Wietnamie. Alternatywna rzeczywistość, delikatnie zazębiająca się z naszą. Snyder cudownie owa odmienność pokazał wypaczając znane momenty historyczne. Od samego początku wiemy, że historia będzie nietuzinkowa. Inna. Mroczna. Świat, w którym podstawą jest lęk i bezwzględność.

Strach wyziera z każdej stronicy. Paranoiczny lęk przed atakiem nuklearnym. Strach przed przemocą i nadużyciami władzy. Przed nieznanym. Przed obcym. Przed samym sobą. I ta wszechobecna bezradność, którą można zwalczyć jedynie poprzez ubranie się w dziwny strój i wymarsz w miasto z podobnym odszczepieńcami. Niesamowicie sprawni fizycznie, korzystający z nowinek technicznych, z jednej strony szlachetni, z drugiej – przerażająco bezwzględni.

Krótko o fabule: mamy masę bohaterów, którzy mają swoje własne powody, skłaniające ich do przebierania się w kostiumy superbohaterów. Łączą ich skomplikowane stosunki, animozje, sympatie… sprawiając, że ich hermetyczny światek momentami jest zbyt ciasny. Chcą uciec, ale nie potrafią żyć normalnie. Nawet, jeśli próbują, roztrzaskują się boleśnie o rzeczywistość. Zbyt szarą, zbyt podłą, zbyt okrutną. Mały chłopiec, który ucieka w agresję, żeby odreagować chorą sytuację rodzinną umiera w dorosłym mężczyźnie, gdy ten widzi nóżkę poszukiwanej dziewczynki obgryzaną przez psy. Starszy mężczyzna upija się i płacze, gdy dociera do niego prawda, że został wykorzystany. Młoda dziewczyna załamuje się, gdy poznaje prawdę o swojej matce.

Najbardziej tragiczne jest to, że jedyna osoba, która posiada zdolności nadprzyrodzone, które mogłaby wykorzystać do obrony ludzkości, z samą ludzkością czuje coraz mniejszy związek. Błękitny Doktor Manhattan (przywodzący na myśl projekt zrzucania bomb atomowych na Japonię) ma nieograniczoną moc, jednak traci równocześnie typowo ludzką zdolność postrzegania czasu liniowo – wszystko dla niego dzieje się równocześnie, więc nie czuje potrzeby wywierania jakiegokolwiek wpływu na świat. Czy łzy kobiety, którą kochał, będą potrafiły to zmienić? Jak można zaufać superbohaterce, która nie potrafi się dogadać z własną matką, również bohaterką, tyle, że na emeryturze, która topi smutki w alkoholu?

Świat Strażników jest gorzką opowieścią o niemocy, smutku, ale  – przede wszystkim – o nadziei. Takiej głupiej, ludzkiej myśli, że czegoś możemy dokonać wbrew całemu światu. Miłość istnieje, a przypadkowy zlepek atomów może być zarówno krzesłem, jak i pełnowymiarową istotą ludzką, z całym ogromem uczuć, drżeń, lęków, radości, marzeń – i to jest prawdziwy cud. Zawsze możemy się podnieść z kolan, a logika niekoniecznie jest najlepszym rozwiązaniem.

Snyder starał sie być drobiazgowo wierny komiksowi – z przyczyn oczywistych nie udało mu się zawrzeć wszystkich wątków, nieco zmienił też zakończenie (bez szkody dla fabuły i wymowy całej historii – komiksowe było bardziej brudne i bezpośrednie). Dostajemy niezwykle plastyczne plansze, które przepływają przez ekran, zachwycając drobiazgowością i uderzające mroczną, rewelacyjnie dopasowaną muzyką. Usłyszymy klasyczne utwory w okolicznościach, których byśmy się nie spodziewali, co tylko podkreśla ogólny niepokój, wypływający z ekranu. Delikatna ballada do sceny morderstwa?  Gorzkie „Alleluja” przy czułej scenie miłosnej? Czemu nie.

Pamiętam, kiedy pierwszy raz o tym filmie usłyszałam, pamiętam, jak żałowałam, że nie mogę pójść na niego z kimś, na kim mi zależało. Pamiętam, jak zobaczyłam go wreszcie u boku tego kogoś. Później zobaczyłam go ponownie. I w towarzystwie przyjaciół, w ich sówkowym mieszkanku. I pewnie zobaczę go jeszcze nie raz, za każdym razem szczerząc zęby przy odzywkach Rorschacha, wzruszając się miłością Puchacza i Zjawy, zaciskając pięści przy finałowych scenach. Zanurzona w wibrującej pod czaszką muzyce Cohena, Boba Dylana, Simona & Garfunkela… Koniec jest blisko. A życie to tylko żart. Gorzki cukierek, który i tak chcemy czuć na języku do samego końca.

Nie polecam nikomu nastawionemu na kopniaki i kilkunastometrowe skoki z laserami w tle. Dla osób szukających sensacji film może być nudny, z wyjątkiem kilku naprawdę mocnych, sugestywnych scen. Dla tych, którzy lubią mądre opowieści obyczajowe może być zbyt  komiksowa. Zachęcam Was jednak, żebyście weszli w półmrok świata superbohaterów – chociażby dla rewelacyjnie zagranej postaci Rorschacha, która wkręca się w mózg tymi swoimi niepokojącymi plamami na twarzy i chrapliwym, przejmującym głosem.

Watchmen. Strażnicy, 2009
reż. Zack Snyder
wyst. Billy Crudup, Matthew Goode, Jeffrey Dean Morgan, Jackie Earle Haley i inn.

2 Replies to “Watchmen. Strażnicy (2009)”

  1. Rorschach był dla mnie najbardziej przyciągająco postacią w całym filmie.

  2. Wielu osobom, którym polecałam ten film nie za bardzo się podobał. Ostrzegałam, żeby nie nastawiali się na samą akcję i rozpierdówę, bo to nie o to w tym filmie chodzi. Głusi byli czy jak? Nie wiem. I nie obchodzi mnie to, bo ja film ubóstwiam, więc zgadzam się z recenzentką w całej rozciągłości. Jedna z najlepszych ekranizacji komiksowych.

Dodaj komentarz