Wydawało by się, że nie ma nic gorszego niż świadomość, że ktoś niejako ukradł twoje książkowe pomysły. Jeśli chodzi o mnie, to niech mi kradnie, ile wlezie, jeśli ma stworzyć z nich takie „Dożywocie”, gdzie „normalność zachowań nigdy nie obowiązywała”, króliki są wściekle różowe, a anioł ma uczulenie na pierze.
Powiedzieć, że się dobrze przy tej książce bawiłam to za mało. Marta Kisiel ma rękę lekką i zgrabną, treść zaliczyła przynajmniej pięć wybuchów autentycznego śmiechu (z czego jeden skończył się na podłodze). To było tak cudownie zabawne, że musiałam zadzwonić do mamy, by przeczytać jej co lepsze fragmenty. Powiedzcie sami, czy opis zadupia, gdzie diabeł nie tylko mówi dobranoc, ale i dzień dobry, a w akcie desperacji „kup pan cegłę” nie wrzuca Wam od razu przed oczy zakątka, gdzie słońce nie dochodzi? Przez krzaczory, chaszcze, do gotyckiego, przekrzywionego domku, gdzie mieszka bezpłciowe Licho, wzrostu metr i pół, znaki szczególne kichanie i bamboszki. Do domku z trzeszczącymi podłogami i mruczącym przedwiecznym potworem w szafce kuchennej, który robi najlepsze tiramisu na świecie, do chatki z paniczem-samobójcą lat 217 o irytującym zwyczaju zmieniania stanu skupienia.
Do Lichotki.
Utopce w wannie, krwiożerczy króliczek, rozpieszczony poduszkowo kot – to wszystko do kupy sprawia, że Konrad (nie Wallenrod), pisarz z bożej łaski i bata agentki, niekoniecznie czuje się komfortowo. Niemniej spadek dostał, w chatce ma zamieszkać i lokatorów dożywotnich doglądać. A że akurat pokłócił się z narzeczoną, to spakował manatki i wyruszył w nieznane. Liczył na to, że będzie miał ciszę i spokój, że stworzy dzieło życia i takie tam. Literatura niejednokrotnie pokazała, że pisarza z takim nastawieniem obowiązkowo musi trafić szlag i jasna cholera w połowie książki, po czym z ponurą determinacją będzie walczył z narastającym obłędem. A jeśli przy okazji pękamy przy tym ze śmiechu, to można tylko mu dopingować.
Niemniej walka ta z góry skazana jest na porażkę, bo bohaterowie są specyficzni. Tworzą przedziwną, wybuchową mieszankę, za same dialogi byłabym w stanie panią Martę po piętach całować. Osiągnęła tak doskonały poziom absurdu i szaleństwa, że zastanawiałam się co autorka bierze i czy ja też mogę tego spróbować. Książka stoi sytuacjami, scenami i dialogami, fabuła schodzi na drugi plan. W rezultacie otrzymujemy wielowarstwowy tort z dużą ilością lukru, z tym, że mimo ogromu słodyczy da się go spokojnie przełknąć w jedno popołudnie bez uczucia mdłości. Szczególnie, że całość podzielona jest na mini-opowiadania, można więc spokojnie odłożyć książkę na półkę, jeśli poczujemy przesyt celofanowej anielskości.
Lekkość ksiażki może też niestety być jej wadą, gdyż bardzo łatwo wchodzi… i równie łatwo wychodzi. Pozostawiając przyjemne, futrzane uczucie w środku, ale na jak długo? Niestety książki tego typu mają tendencję do znikania z głowy, co lepsze dialogi ulatniają się, a wrażenie blaknie. Zabrakło mi czegoś chwytającego za mordę, czegoś, co sprawia, że taki Pratchett, choć zabawny, w głowie zostaje i tłucze się czasem przez wiele tygodni. Jako czysta rozrywka „Dożywocie” sprawdziła się doskonale, bujności panny Amelii i jej… niewymowne rozśmieszyły mnie do łez, ale wierzę , że autorkę stać na więcej. Ja CHCĘ więcej, bo takie pióro nie trafia się codziennie. Pewnie wyskubało je sobie jakieś Licho, a pani Marta podniosła i zwiała w podskokach.
Polecam podróż do Lichotki jako doskonałą książkę wakacyjną. Albo na jesienne wieczory. Wiosenne spacery. Zimowe popołudnia. No, polecam ją całorocznie, porankami i wieczorami, nie tylko miłośnikom fantastyki. Tylko uwaga na mięśnie brzucha.
Marta Kisiel, Dożywocie
wyd. Fabryka Słów, Lublin 2010
W sam raz na listę wakacyjną:)
Dopisuję do listy 🙂
I z chęcią wybiorę się do Lichotki 🙂
Kolejny czytelnik zadowolony. Kolejna pozytywna recenzja. A tu na dodatek bardzo 'soczysta’. Aż mnie korci, żeby chwycić za książkę jeszcze raz 🙂
Polowałam, polowałam i upolowałam 😀 Świetna książka, a nieszczęsny Szczęsny jest moim ulubieńcom.
bo on jest taki liryczno-romantyczno-(nie)Szczęsny 😀
Dokładnie tak 😀