Nie będę się silić na jakąś mądrą recenzję, która będzie używać słów w stylu „siła przekazu”, „metaforyczność” czy „psychologia konfliktu”. Zupełnie nie rozumiem, czemu na silę chce się wtłoczyć ten śliczny, zabawny i emocjonalny film w jakiekolwiek ramy, a jest to niepokojąca tendencja wielu recenzji, które czytałam. Jeśli chodzi o mnie, to po prostu opowiem Wam o bardzo kobiecym filmie, który dotyka najgłębszych emocji.
Pierwszym błędem, jaki można popełnić przy oglądaniu tego filmu, to nastawienie. Jeśli powiemy sobie, że film jest konfliktem religijnym w pigułce, na pewno nas znudzi, albo i zniesmaczy prostotą ujęcia tematu. Garstka kobiet chce powstrzymać swoich mężczyzn przed rozlewem krwi, uciekając się do wszystkich możliwych sposobów. Są naiwne i proste, ale bardzo zdeterminowane, żeby wybić mężczyznom wojaczkę z głowy.
Twardo stoją za nimi miejscowi duchowni: proboszcz i imam, którzy godzą się na kolejne wybryki kobiet. Choć są mężczyznami, pozostają w przyjaźni – niestety, nie ma to zbyt wielkiego wpływu na ich wiernych. Miasteczko jest w nieustannym konflikcie, chrześcijanie i muzułmanie patrzą na siebie spode łba, ciągle ktoś obraża drugą wiarę… a kobiety siedzą razem w gospodzie i debatują, jak tu ich testosteron okiełznać.
Nic nie pobudza mężczyzn do pracy tak, jak odrobina golizny
Wydaje sie to jednak niemożliwe. I choć zaśmiewamy się do łez, kiedy udają cud i rozmawiają z Najświętszą Panienką, kiedy psują radio i telewizor, by mężczyznom nie przypominać o toczącej się poza wioską wojnie, choćby nawet sprowadziły ukraińskie… hm… tancerki – gdzieś tam, pod skórą czujemy ich bezradność i desperację. Wracamy pamięcią do pierwszej sceny filmu – ubranych na czarno kobiet, które zgodnym rytmem podążają na miejscowy cmentarz – inne wiary, taki sam smutek.
Film pokazuje prawdziwą kobiecą solidarność. Nawet nie przyjaźń, a niesamowitą jedność, którą można osiągnąć jedynie poprzez wspólne cierpienie i otwarcie na drugiego człowieka. W godzinie próby jednoczą swe siły, nie tylko fizyczne, ale przede wszystkim – emocjonalne. Dają sobie nawzajem oparcie. To są kobiety, które walczą, choć nie mają sił udźwignąć broni, dlatego walczą śmiechem, piosenką i wspólną pracą.
Inna wiara, różne kobiety, smutek ten sam
Konflikt – ten zupełnie niepotrzebny, głupi, męski konflikt religijny – brutalnie niszczy miłość, jaka mogłaby zakwitnąć między chrześcijanką Amale i jej muzułmańskim przyjacielem, który coś za bardzo przeciąga remont w jej knajpce. To konflikt, w którym tkwimy od tak dawna, że nasze argumenty zaczynają się od słów „bo wy zawsze, bo wy kiedyś, bo wy jesteście”.
Cieszymy się, bo film pokazuje, że w gruncie rzeczy jesteśmy dobrzy, skłonni do miłości bardziej, niż do nienawiści. Równocześnie stajemy przed kłopotliwym pytaniem – no dobrze… ale dokąd teraz? Co zrobić dalej? Jak żyć? Pytanie to ma bardzo tragikomiczny wyraz i przyznam, że naprawdę trzymam kciuki za te małe miasteczko pośrodku gorącego, pustynnego kraju.
Nic tak nie zbliża, jak wspólne pieczenie… ciasteczek. Taaak, ciasteczek
Jeśli miałabym ten film do czegoś porównać, to do Pociągu życia – pamiętacie, to ten, gdzie w małej wiosce żydowskiej mieszkańcy postanowili, że… sami się wywiozą, w sensie internują. Kupa śmiechu, delikatny absurd i nierealność opowieści – to samo znajdziemy i w Dokąd teraz. Ja się po prostu zakochałam w opowieści przepięknej Nadine Labaki (tej samej pani od świetnego Karmelu), pełnej tak niesamowicie silnych i równie pięknych, zwyczajnych kobiet. Ostrzegam – to bardzo babskie kino i faceci chyba go nie są w stanie zrozumieć. Tylko piszą, że jest „metaforyczne”, ma „dużą siłę przekazu” i denerwują się, że naiwne.
Dokąd teraz (2011)
scen. i reż. Nadine Labaki
wyst. Nadine Labaki, Yvonne Maalouf, Claude Baz Moussawbaa
Bardzo dobrze napisane. Choć muszę przyznać, że mój luby bardzo polubił ten film i z przyjemnością oglądał, po seansie określając go jako perełkę 🙂 Ciepło pozdrawiam!