Przeczytałam. Wreszcie! Nie, nie dlatego, że się z książką męczyłam. Po prostu swoim stylem czekałam, aż „nabierze mocy urzędowej”. Na półce leżała już długo, przegryzała się z pozostałymi, czekając na lepsze czasy. Lepsze czasy nadeszły, gdy potrzebowałam czegoś, co mogę podczytywać niezobowiązująco, będąc na Święta w domu. No, przysłużył się jeszcze fakt, iż wszędzie po sieci krążą plakaty i zwiastuny do ekranizacji niniejszej powieści. Dzielnie odwróciłam wzrok od owych obrazków i nieśmiało zerknęłam na książkę.
Święta w domu – wiadomo, trzeba się zakręcić koło jedzenia, pomóc mamie, coś tam pokroić, coś zamieszać… Ale ile można bezmyślnie mieszać masę do ciasta? Zostawiłam więc na moment garnek z gotującą się pysznością, śmignęłam do pokoju, rzuciłam okiem na Starcie królów, stwierdziłam, że fizycznie nie wyrobię (bo kniga jest łogrooomna), zgarnęłam Igrzyska śmierci i wróciłam mieszać budyń.
Po kilku pierwszych stronach: jest jakaś panna, mieszka z mamą i siostrą, o jedzenie ciężko, więc trzeba polować, ale to nielegalne, bo Władza się krzywo patrzy. Bardzo krzywo. Ale panna i tak poluje. W dodatku z przyjacielem (!tylko! przyjacielem). I jest świetna w tym, co robi. A Władza chwilowo się nie patrzy krzywo, bo ma za daleko.
O, budyń gotowy. Chyba trzeba jeszcze masę na sernik utrzeć… Ale to później, tak? Bo na razie coś innego w piecu siedzi, więc sernik musi poczekać. Dobrze, to ja sobie posiedzę w fotelu przy choince i poczytam. Tak niezobowiązująco, dobrze?
Ah, Władza w końcu pokazała pazurki, których się spodziewałam. Bo oto mamy dzień Dożynek – dzień, w którym każdy z dwunastu dystryktów, podległych Władzy, składa owej Władzy daninę w postaci… chłopca i dziewczynki. Co daje nam w sumie dwadzieścia cztery dzieciaki w wieku 12-18, które na specjalnie przygotowanej arenie mają ze sobą walczyć. Do ostatniego żywego. Oczywiście ma to bardzo wzniosłe, ideologicznie i zgodne z Jedyną Prawdą wytłumaczenie. I niechby ktoś się spróbował sprzeciwić…
Co? Już trzeba tę masę ucierać? Um… A poczekasz pięć minut? Tylko do kropki doczytam. No, do końca rozdziału, zobacz, to tylko cztery strony. Poza tym ta, no, eee, margaryna jeszcze jest za twarda! O! Tak właśnie jest! No, to ja zaraz przyjdę. Tylko doczytam do kropki.
Nie będzie specjalnym spojlerem jeśli powiem, że jedną z owej dwudziestki czwórki będzie główna bohaterka, czyli szesnastoletnie dziewczę o wdzięcznym imieniu Katniss. Na imieniu jej wdzięki się kończą, przynajmniej dla mnie. Nie polubiłam jej na początku, nie polubiłam jej i później. Owszem, z łuku strzela nieźle, ale mam uczulenie na taki charakter, jakim może się pochwalić Katniss. Nie lepiej sprawa wygląda z chłopakiem, którego razem z nią wysłano na Igrzyska. U niego z kolei ciężko mi było dopatrzeć się jakiegokolwiek charakteru. Ot, taki papierowy gość, czasami fajne rzeczy robi, ale żebym się przejęła, kiedy ktoś mu robi krzywdę? Nie, to się nie udało. Za to strasznie polubiłam dwie bardzo epizodycznie postaci. Ale o nich nie wspomnę, bo to już byłby spojler.
Jak to „dobranoc”? Już chcecie iść spać? Przecież dopiero… Um… Aha, już jedenasta. No tak, rzeczywiście, jakoś tak… Nie zauważyłam… No, to dobranoc, ja sobie tu posiedzę, dobrze? Tak, tak, pogaszę później światła.
Krótko i na temat: dawno, naprawdę daaawno nie zdarzyło mi się coś takiego, że pochłonęłam książkę w jedno popołudnie. Tak, dosłownie pochłonęłam. Czytałam między krojeniem warzyw i podjadaniem ciepłych jeszcze ciast, chowałam się po kątach, żeby rodzinki nie obudzić, kombinowałam z ustawianiem lamp, żeby cokolwiek widzieć (bo w domu rodzinnym nie ma kącika do czytania! Uwierzycie?), wierciłam się niemożebnie, bo przecież ileż można siedzieć w jednej pozycji… I przeczytałam. Tym właśnie Igrzyska śmierci zasłużyły sobie na moją dość wysoką ocenę i na słowa: „tak, polecam, świetnie się czyta”. Bo faktycznie, mimo mojego marudzenia na wkurzającą główną pannę (ah, i jeszcze pierwszoosobowej narracji w czasie teraźniejszym, czego z zasady nie znoszę) czytało się szybko i dobrze.
Książka została podzielona na trzy części. Pierwsza może ciut przynudzać, bo stanowi wprowadzenie do właściwej akcji… Ale to właśnie tam pojawia się pierwszy z moich ulubieńców, więc nie mam na co narzekać. Potem już mamy czystą akcję, walkę o przetrwanie i rozbudowane przemyślenia Katniss. Olać to ostatnie i zostaje naprawdę niezła młodzieżówka, która pomoże przetrwać nudne popołudnie. Młodzieży polecam z czystym sumieniem (i z cichym ostrzeżeniem o nieco brutalnych i krwawych scenach), a pozostałym… A co mi tam, też polecam! Lepsze to od zmierzchopodobnych wytworów, a i nad ideologią Jedynej Słuszniej Władzy można się zastanowić. Także bierzcie śmiało, a ja się rozejrzę za kolejnymi tomami, bo to w końcu trylogia…
Suzanne Collins, Igrzyska śmierci (The Hunger Games), wydawnictwo Media Rodzina 2009
Ale w pierwszej części nie ma Cinny…
Oj no, jak nie ma, jak jest… Specjalnie sprawdzałam, zanim wrzuciłam to zdanie do recenzji 😉
Uff, bo już myślałam, że mówisz o Haymitchu albo nie daj Boże Gale’u!
APF! że tak powiem 😛
A więcej mogę powiedzieć, ale to już nie publicznie 😉 Jak chcesz Cinnę obgadać, to machnij maila na mój albo blogowy adres (:
Hm, najpierw przeczytaj pozostałe części, bo a nuż ci coś zaspoileruję i będzie źle. Poza tym Cinny się nie obgaduje, Cinnę się wielbi. Podobnie zresztą nielubianego przez ciebie Peetę oraz jednego z późniejszych bohaterów.
Peetę?! Srsly? Śmiem wątpić… Ale skoro słowo się rzekło, to dam pani Collins szansę, żeby mnie zaskoczyła 😉 Tylko do Krakowa wrócę, bo tutaj mam raptem jedną, biedniutką księgarnię 😛
Muszę przyznać, że może być ci trudno polubić Peetę, jeśli do tej pory tego nie zrobiłaś. Anyway, 1 stycznia publikuję karnawał blogowy, a w nim link do dosyć ciekawej recenzji całego cyklu. Kiedy wracasz do Krakowa? :>
Wracam piątek / sobota. Zakładając, że dopadnę książki wtedy, potrzebuję pewnie jakoś tygodnia na konsumpcję… W każdym razie zajrzę do Ciebie, jak już przeczytam 😀
Rzeczywiście, książkę się „pochłania”; sama doświadczyłam tego kilka dni temu. Przeczytana w jeden dzień Drugiego Długiego Weekendu:) Mnie akurat wszystkie główne postacie przypadły do gustu i nikt mnie nie irytuje, co dobrze wróży dalszej lekturze.