Sto tysięcy królestw – N.K. Jemisin

Klasyka. Takie cóś, co wszyscy chcą znać, ale niewielu czyta – to parafraza słów pewnego amerykańskiego Klasyka (a jakże!). I tak, zaliczam się do tej grupy. Nie do Klasyków, oczywiście, a do grupy ludzi, którzy mimo szczerych chęci, by coś tam klasyki uszczknąć, nie mogą się wciąż za to zabrać. W związku z powyższym – recenzja NieKlasyki! Bo mam fazę na młodzieżówki. Bo mogę.

Siedziałam sobie kiedyś w domu, pewnie przy okazji jakiś świąt rodzinnych. A skoro rodzinne, to wiadomo, w każdym kątku po dzieciątku, każde ze swoim laptopem, a rodzice przed telewizorem. Nuuuudy. Wtedy właśnie w otchłaniach Internetu znalazłam stronkę z recenzjami książek po angielsku (i książki, i ich recenzje). A że język ten bardzo lubię, on mnie chyba też, to sobie zaczęłam przeglądać. I wsiąknęłam tam na baaaardzo długo. Owa posiadówka zaowocowała wielgachną listą książek do przeczytania, tym razem w obcym języku. Bo polskich wersji nie uświadczysz.
The Hundred Thousand Kingdoms też miało swoje miejsce na liście, dzięki hipnotyzującej okładce i zachwytom recenzenta. I tak sobie na tej liście leżało, leżało, dojrzewało… Aż tu nagle w zapowiedziach polskiej księgarni internetowej widzę tytuł Sto tysięcy królestw. Szybka analiza sytuacji („hm, w sumie nie mam specjalnie co czytać, spróbuję tego, w końcu leży i się kurzy…”) wykazała, że biorę się do czytania. Skoro ma wyjść po polsku, to wypada sprawdzić, czy sprawa jest warta zachodu.

Nudny wykład na uczelni nadał się idealnie na rozpoczęcie przygody z tą powieścią. Chowając się przed niezbyt czujnym spojrzeniem Pani Psor, zaczęłam czytać. I cóż tam wyczytałam? Ano jest sobie taka jednak Yeine Darr, która została wezwana do pałacu Sky na audiencję u Rządzącego Wszystkim i Wszystkimi. Dlaczego? Jak się szybko okazuje, Yeine jest wnuczką owego, spadkobierczynią i następcą „tronu”. Dotychczas żyła sobie daleko w dziczy i głuszy, bo jej mama, córka RWiW, zrezygnowała z tronu, by móc się oddać mezaliansowi. Krótko mówiąc: Yeine zostaje wrzucona między bardzo podstępną kuzynkę i tajemniczego kuzyna jako „ta trzecia do walki o tron”.

No i dobra, intryga się zawiązała. Powolutku rysuje się obraz powieści, która mogłaby być ciekawą chimerą: z odrobiną dworskiego klimatu Gry o tron i mocną atmosferą rodem z Gildii Magów. Obsada też jest dość obiecująca, bo oto nie mam ochoty strzelić głównej bohaterki co dwie strony. Ba, nawet nie co trzy. A główna bohaterka, która mnie nie wkurza, to skarb, jakiego ze świeczką zapachową szukać (bo poszukiwania długie, to niech chociaż ładnie pachnie). Yeine ma cięty język, ale nie jest głupia, a to już spore osiągnięcie. A poza tym… No, muszą być faceci, walczący o serce i inne części ciała naszej bohaterki, prawda? Wystarczyło 30 stron, żeby każdy z trzech intrygujących panów się zaprezentował. Jest Viraine, pełniący rolę swego rodzaju pośrednika między ludźmi, a bogami, bo zna boski język. (Nie, nie będę się wdawać w wyjaśnianie skąd bogowie na ziemi, Autorka robi to bardzo ładnie i zgrabnie.) T’vril z kolei intryguje stoickim opanowaniem, godnym najlepszego majordomusa, lub pewnego lokaja z piekła rodem. Jednak najciekawszą z postaci jest Nahadoth, który… uwaga, uwaga… jest bogiem! Bogiem ciemności i chaosu, warto dodać. I nie powiem nic więcej poza tym, że znacząco podniósł przyjemność z czytania tej powieści.

Zachwyty zachwytami, ale wiecie, z umiarem. Nie nastawiajcie się na lekturę wysokich lotów, bo się zawiedziecie. A po co sobie to robić? Proponuję wam za to kolejne odprężające popołudnie, z bohaterami do polubienia i z ciekawą intrygą do rozplątania. Autorka miała kilka naprawdę niezłych pomysłów, które pozwalają przymknąć oko na pewne… hmm… „oczywiste skojarzenia”. Poza tym książka wywołała zdecydowanie więcej pomruków aprobaty i uznania, niż warknięć „no chyba se kpisz”, okraszonych przykładaniem dłoni do czoła w dość jednoznacznym geście. Tyle ode mnie, niczego nie żałuję 😉

N.K. Jemisin, Sto tysięcy królestw (The Hundred Thousand Kingdoms), wydawnictwo Papierowy Księżyc 2011

4 Replies to “Sto tysięcy królestw – N.K. Jemisin”

  1. Oryginalna okładka jest zdecydowanie fajniejsza :P.

  2. Zaczynam ją na dniach i już nie mogę się doczekać 😉

    1. Udanej lektury 🙂

Dodaj komentarz