Treść książki poraziła mnie swoją głębią. Dosłownie, autorka wypruwała z siebie flaki, żeby jej pisarstwo nie było klasycznym romansidłem, a powieścią ambitną, wielowątkową i skomplikowaną. Starała się tak bardzo, że brakowało tylko notatek na marginesie „GŁĘBIA TUTAJ!!11!!” ze strzałeczką wskazującą odpowiedni fragment.
Głównym zadaniem romansów jest zachwycić i wzbudzić emocje, rozumu się tam nie szuka, co najwyżej lekkiej nutki kryminalnej z przystojnym policjantem w tle. Nie wiem, czy istnieje coś gorszego niż pisarka romansów z MISJĄ, bo zamiast smacznych opisów jak to ona go nie, a on ją tak (lub odwrotnie) czytelnik jest karmiony mądrością życiową.
Pierwsze jaskółki niepokoju zaczęły mi krążyć wokół głowy, kiedy natknęłam się na zdanie mniej więcej o takiej treści: ” Czasami psy upodabniają się do swoich właścicieli, a czasami właściciele do swoich psów, tak Janice upodobniła się do nicości.” Widzicie, Janice jest główną bohaterką powieści. Autorka za punkt honoru postawiła sobie zerwanie ze stereotypami, więc punkt po punkcie kroi biedną Janice: czyni ją monstrualnie grubą, kompletnie wycofaną ze świata, każe jej uwielbiać nurt literatury zwany romansem dwornym (trubadurzy i te sprawy), każe jej pisać romanse, które – o zgrozo! – pozbawione są seksu, bo Janice najbliższy kontakt z mężczyzną miała kiedy jakiś typ pogłaskał ją po brzuchu. W dodatku dokłada jej ciężkie tło psychologiczne w postaci tatusia-pijaka i gwałtownika, który opuścił dom w dzień urodzin Janice (i dlatego bohaterka nie lubi marcepanu, bo tort był marcepanowy i ją wspomnienie boli).
Mało? O, pisarka dopiero się rozkręca. Dokłada biednej Janice agentkę literacką, która coś kręci (ćwierćinteligentny szympans by się zorientował, że kradnie jej pieniądze, ale tę dramatyczną prawdę autorka ujawnia przez 3-4 strony, dokładając jeszcze i agentce głębokie tło psychologiczne). I cel życiowy, jakim jest znalezienie ukochanego, czyli tego mężczyzny, który ją po brzuchu klepał. Janice jednak nie wie o tym (czytelnik, niestety, zostaje dokładnie zapoznany z sytuacją na przestrzeni 2 stron), że w momencie ich jakże romantycznego spotkania w ciemną, deszczową noc facet a) był pijany w drzazgi; b) był Irlandczykiem co w połączeniu z pierwszorzędną banią daje efekt piorunujący; c) był na bani, bo właśnie urodził mu się pierworodny syn; d) właśnie wytoczył się z burdelu. O, proszę, jednak da się te wszystkie informacje zmieścić w jednym akapicie, muszę to powiedzieć autorce, żeby następnym razem nie marnowała półtorej strony. Oczywiście facet podrywa ją z wizgiem, Janice się zakochuje na amen i jakoś nie przychodzi jej do głowy, że skoro kochanek nie pojawił się następnego dnia, to może był zwyczajną szują. Albo że nie mówił serio.
Ach, Janice jest geniuszem literackim, którego przez następne półtorej dekady napędza nieszczęśliwa miłość, zrodzona owej tragicznej nocy, kiedy po brzuchu została poklepana. Tak, geniuszem, co podkreślane jest średnio co pięć stron, kiedy mamy wątpliwą przyjemność wchodzenia w psychikę każdej jednej przypadkowej osoby, która przeżywa swe jakże płytkie i smutne życie, a które nabiera blasku jedynie w kontakcie z niezwykłą, czystą, przenikliwą i mądrą twórczością panny Janice. Dodatkowo autorka raczy nas wykładami z literatury angielskiej, instruuje czytelnika, dlaczego to jest mądre i ważne, wciska gdzie popadnie cytaty i informacje o poetach.
Jeszcze mało? Co w takim razie powiecie na jakże odkrywczy motyw wprowadzania dodatkowych, poza wątkowych postaci? Otóż Janice przed napisaniem powieści jeździ metrem w poszukiwaniu inspiracji. Rozwala się na siedzeniu, wsuwa obleśnie wielkie kanapki i batoniki i gapi się na ludzi. I tu się ujawnia prawdziwy geniusz, iskra boska – obserwacje psychologiczne Janice na temat przypadkowych osób są prawdziwe! Tak bardzo, że autorka nie może się powstrzymywać przed opisem ich losów, które wnoszą do fabuły piękne, okrągłe NIC. Ale jest głębia, bo w końcu życie jest jak sztuka i odwrotnie, wszyscy żyjemy w powieści, biedne, nieświadome marionetki boskiego Pisarza!!
Autorka jest wierną kronikarką, nie boi się prozy życia. Jedna z przypadkowych bohaterek weszła do toalety, położyła na muszli kawałek papieru toaletowego, zrobiła siusiu, umyła ręce, nastroszyła włosy i oceniła brwi… a ja ze zgrozą spostrzegłam, że… nie spuściła wody! I co zrobiła z papierem? DRAMAT, mówię! Drę na sobie szaty z rozpaczy, wsłuchana w wewnętrzny monolog jakiegoś babsztyla, której imienia autorka oczywiście nie zdradza, upajając się określeniem nadanym przez Janice-genialną obserwatorkę. Czytelnik ma poczuć GŁĘBIĘ, najlepiej jeszcze przed południem.
A to wszystko na pierwszych 40 stronach. z 280. Autorka nie daruje żadnej postaci, czy to woźny, czy policjant, czy sanitariusz – poznajemy ich myśli, poglądy, zwyczaje śniadaniowe i ogólny stosunek do stosunków. Z równą skrupulatnością i nonszalancją opisuje zjadanie bułki, co sprawy łóżkowe, pokazując, po raz kolejny, że jest w tym jakaś GŁĘBIA. Świat zapomniał o romantycznej miłości, a seks jest smutnym, mechanicznym przeżyciem (w skrócie SMP). Nie wiem, czy istnieje coś bardziej irytującego niż styl polegający na nieustannym ukazywaniu toku myślenia bohaterów i uzasadniania, dlaczego akurat tak myślą. „Dotknął sera. Jak można nie chcieć dotykać sera! Przecież są takie miękkie. Trzeba dotykać sera!” albo jakoś tak. Co akapit. Cała kartka zmarnowana na opis myśli faceta w kawiarni, który chce być średniowiecznym mnichem (bo taką stronę duszy obudziła w nim książka Janice).
Im bardziej poznaję bohaterów (nawet tych, którzy do fabuły wnoszą mniej, niż mrówka piasku na butach do domu), tym bardziej ich nienawidzę. Są głupi. Mało tego, głupi w uzasadniony sposób, czytelnik ma się z tym pogodzić i zacząć przeżywać tragizm postaci. Zero wyboru, autorka dokładnie tłumaczy, dlaczego mamy lubić tę postać, a nie lubić tamtej (bo nie spuszcza wody w toalecie, ot, dlaczego!). Janice ma szczęście, bo bankier (szef banku!!), który przyszedł do jej domu, by porozmawiać z nią o długach, tak się przejął losem biednej, grubej introwertyczki bez pracy, że postanowił jej pomóc w jakiś sposób, zabierając jej wypociny, które schowała do szuflady. I sposób ów znalazł siedząc w toalecie, natrafiając okiem na konkurs literacki w prasie kobiecej, którą zostawiła tam jego żona. I bierze książkę ręcznie pisaną, z szuflady przez Janice wyciągniętą, i żonie i służącej daje, a te zachwycone talentem wysyłają ją na konkurs ów, a deszcz i przypadek sprawiły, że pewna agentka literacka ją przeczytała, Alleluja!
A to wszystko na pierwszych 70 stronach. Z 280. Nie możecie się doczekać, co się dalej dzieje, prawda? Dalej dostajemy kolejną agentkę, tym razem z wulgarnej Ameryki, która przyjeżdża namówić Janice na seks w książkach, dwie lesbijskie partnerki złej agentki, która zdążyła malowniczo wyzionąć ducha, z czego jedna wygląda jak facet i nawet ma wąsik, ale dzierga na drutach sweterki i czułością mogłaby obdarzyć batalion porzuconych kociąt. W międzyczasie wyobraźnia Janice produkuje kolejne losy postaci z metra, dlatego jesteśmy raczeni wielce przejmującymi historiami „o życiu”, które mają nam uświadomić, że… no, ja nie wiem, co mają uświadomić. Za bardzo się śmiałam. Pikantna scena przerwana wręczeniem facetowi próbki szamponu przeciwłupieżowego? Obrażona kochanka nakrywająca swego mężczyznę z inną, która zamiast awantury wpełza mu pod łóżko?
Zanim wszystkie baby się spotkają (i zaczną edukować Janice w sprawach seksu), przeżyjemy pełną grozy podróż Janice na drugi koniec Londynu, która wyrwie nam z życia dobre pół godziny i 10 stron powieści. O, tak, Janice jest obrzydliwa, gruba, nikt nie wierzy, żę to ona potrafi tak pisać, ojej,ojej, jacy my płytcy i ograniczeni, w dodatku poezji nie czytujemy (co autorka nadrabia, wciskając fragmenty poematów ze zdwojoną energią gdzie popadnie). Zasługujemy na swoje małe, wstrętne, nudne życia!
Kiedy wreszcie pojawia się TEN WŁAŚCIWY mężczyzna, który biedną Janice wyrwie ze świata poezji, mamy prawie koniec książki, ale wiemy już, że to jest ON. Głównie dlatego, że jest tak doskonale stereotypowo idealny, że sam mógłby stworzyć całą obsadę „Mody na sukces”.On oczywiście Janice nauczy wszystko o seksie i miłości,zaraz po tym, jak biedaczka przeżyje szok swego życia, kiedy okaże się,że jej ukochany, co ją po brzuchu klepał, jest starym obleśnym pijakiem i – zdaje się – umiera z przepicia czy jakoś tak, albo żona go utłukła, bo cham i oblech z niego. Na raie jedkan Janice ogląda filmy porno w ramach edukacji seksualnej i nie je słodyczy. Szok.
Czytałam to z niezdrowym oczekiwaniem, że coś paskudnego przytrafi się każdej jednej postaci w książce, bo wszyscy byli głupi niemożebnie. Marzyłam o Wokulskim, który na koniec każdemu z nich zasadzi kopa w siedzenie i wyrwie na chwilę z ich banieczek samouwielbienia i głębokiego wglądu. NAjgorsze jest to, żę nie jestem pewna, czy autorka nie mówiła tego wszystkiego całkiem serio, bo jeśli to miał być lekki żarcik, to zupełnie jej nie wyszło.
Podejrzewam, że autorka obudziła się rano z postanowieniem, że napisze jakiś durny chłam żeby sprawdzić, jak głupi są ludzie, którzy będą to kupować. Ostateczny trollizm. Mnie tam nie szkoda tych 5 złotych, ubawiłam się przednio, nasikałam mentalnie na GŁĘBIĘ i wrąbałam kolejną porcję sernika na zimno, bo też mam zamiar być genialną autorką życiowych książek o miłości, a najwyraźniej trzeba do tego być grubą idiotką odizolowaną od świata . Jeszcze poproszę o jakąś lobotomię.
Poza tym podejrzewam, żę Mavis Cheek to mały, smutny, sfrustrowany impotencją facecik, a nie kobieta.
Mavis Cheek, Janice Gentle i seks
wyd. Rebis, 2004
Szyszku, jak tak czytam te Twoje Szajsy Tygodnia, to z ciekawości aż mam ochotę za taki szajs chwycić 😉
(Ale nie dziś, Portret Doriana Graya chce być dzisiaj dokończony)
No dokładnie, ja chcę tą książkę przeczytać! Zamiast zniechęcić, zachęciłaś :D.
Mamy zamiar posłać ją w Polskę, ku uciesze gawiedzi, a może nawet mały konkursik z nią w roli głównej… 😀
Takie czytanie to już chyba sadomasochizm… o.O
Próbowałam to przeczytać, ale nie dałam rady. W sensie książki nie dałam rady, z Twoimi notkami nie mam problemów 😉 Książka jest po prostu zua, pozbyłam się jej bardzo szybko, o ile pamiętam.
Chyba wykazuję jakieś skłonności masochistyczne, bo czytanie tego nowodokrytego bloga zaczęłam od wpisów z serii „Szajs tygodnia” 😉 Podoba mi się ta notka, dobrze się ją czyta 😀
to nie masochizm, to zdrowy rozsądek 😛 dzięki za miłe słowa!