Na palcach jednej ręki mogę wymienić osoby z tak zwanego świata polskiej kultury, które darzę nie tylko nieprzeciętną sympatią, ale i szacunkiem. No, dodajmy, że żywych i aktywnych osób, bo tych, którzy odeszli, też by się garstka zebrała. Jedną z nich jest na pewno pan Jacek Fedorowicz, którego uwielbiam od momentu, kiedy, jako dziecię młode, dorwałam się do jego książki W zasadzie tak. I to uwielbienie zostało mi do dziś.
Spokojny, nieco flegmatyczny pan, który ze śmiertelną powagą wygłasza powalające dowcipy, budził od zawsze we mnie zachwyt, który trudno nawet nazwać platoniczną miłością. W moim przypadku było to raczej jak podziwianie wybitnego akrobaty, który nie tyle używa mięśni, co intelektu. Książkę Ja, jako wykopalisko dostał mój mąż z jakiejś tam okazji (urodziny, czy co) w formie audiobooka i powiem Wam szczerze – jeśli tylko możecie, to właśnie w takiej formie się z nią zapoznajcie.
Książkę czyta autor, co dodaje przysłowiową wisienkę na tort treści. Pewnie, tekst czytany też wywołałby u mnie salwy śmiechu, ale pan Fedorowicz jest urodzonym gawędziarzem i czyta siebie w ten cudowny, charakterystyczny sposób, przeciągając niektóre wyrazy, z melodią zdania, która czasem przypomina powrót wujka Staszka z dwudniowej imprezy, zgrabnie połączoną z całkiem trzeźwą poleczką.
W dodatku Autor ma smykałkę do naśladowania głosów, więc w uszach nagle pojawi nam się Cybulski czy Kobiela. Mrożek też był, ale się nie odzywał, bo był strażakiem.
No, ale dość zachwytów nad formą, pora coś o treści. Rzecz dzieje się dwutorowo – w czasach współczesnych i dawniej. I jeszcze dawniej, więc tak właściwie trzytorowo. Autor znajduje swój dawny tekst, Znalezisko. Tekst pisany był dawno, a dotyczył wspomnień jeszcze dawniejszych. Czeka nas karkołomna wyprawa w świat pełen dygresji, wyjaśnień, opowieści i młodości Autora, który psim swędem dostał się na studia malarskie (bo artysta może być głąbem, byle by tylko pędzel umiał utrzymać), a następnie zaangażował się w teatr studencki Bim-Bom.
Można pomyśleć, że ludzie mają coś lepszego do roboty, niż poznawać losy faceta, który w najlepszym okresie twórczości scenicznej zjeżdżał na scenę na sznurkach jako Duch… można. Ale dobrze radzę, zostawcie myślenie na boku i sięgnijcie po książkę (czy audiobooka). Poznacie dzięki niej wspaniały kawał polskiej historii, o której nikt nas nie uczy. O tym, że w czasach, kiedy było nic, można było stworzyć coś pięknego, zabawnego i apolitycznego.
Nazwiska, które mnie już za mało mówią, a Wam może całkiem nic nie powiedzą, nabierają życia i stają się ludźmi z krwi i kości. Fedorowicz nie stara się zbagatelizować problemów PRLu, przedstawiając je jako świetną przygodę i czas beztroski. To raczej okres, kiedy robiło się sztukę ze sznurka – ale głównie dlatego, że tylko sznurek był. Z drugiej strony podkreśla, że wszystko da się osiągnąć, ale nie entuzjazmem i płomiennymi przemowami, tylko ciężką pracą, wytrwałością i uporem.
Wszystko opowiedziane jest z serdecznością i sympatią, lekką filuterią kogoś, kto zdążył nabrać dystansu do siebie i swoich wspomnień. Wzruszają wspomnienia o żonie-jeszcze-nie-żonie, o znajomych, o problemach na scenie (i gwarantuję, że przy holenderskich oświetleniowcach padniecie ze śmiechu). Delikatny, inteligentny humor Fedorowicza,często zaskakuje puentą, a czasem nawet i bez puenty potrafi wywołać uśmiech.
Komu polecam? Oczywiście na pierwszym miejscu ludziom zainteresowanym polską kulturą, zaraz potem wielbicielom kabaretów… ale po cichu liczę na to, że sięgną po nią młodzi ludzie, którym nazwiska Cybulski czy Kobiela nic nie mówią, PRL to śmieszne czerwone chorągiewki i papcio Stalin na koszulkach. Książka jest przede wszystkim opowieścią o młodych, szalonych studentach, którzy postanowili stworzyć coś fajnego.
I udało im się.
A ja im za to będę wdzięczna. Bo, kurcze, poczułam się dumna, że jestem spadkobiercą tworzonej przez nich kultury. I aż się chce samemu coś zrobić.
Jacek Fedorowicz: Ja, jako wykopalisko
wyd. Świat Książki
Donoszę, że czytane własnoocznie też dostarcza :). Książeczkę sprezentowalam mamusi na Gwiazdkę, po czym przeczytałam pierwsza :D. Kocham Fedorowicza. Przede wszystkim za mądrość. I zyczliwość.
Donoszę, że się okrutnie nakręciłam teraz na to i zaraz po wypłacie zamierzam kupić. O.O Uwielbiałam swego czasu Fedorowicza, a ten audiobook brzmi bardzo kusząco – właśnie dlatego, że czytane przez samego autora. 🙂
Miałam ochotę na ten tytuł. 🙂 Tylko czekałam na czyjąś recenzję, żeby mnie zachęciła do przeczytania tej książki.
Przeczytałam jakiś czas temu-szkoda, że nie wiedziałam o wersji audio. Byłoby milej. A tak bez szczególnego wrażenia. Gdyby nie ta recenzja nie przypomniałabym sobie, że czytałam.