Coś do stracenia (Losing it) – Cora Carmack

NewAdult

Jak mam czas, to siedzę i czytam, a jak nie mam czasu… to tylko wyszukuję sobie kolejne książki, które przeczytam, jak będę miała czas. Posiadanie czytnika e-booków w znakomity sposób ułatwiło mi czytanie książek po angielsku, które (jeszcze) nie zostały wydane w Polsce. W ten właśnie sposób przeczytałam Losing it Cory Carmack – jeden z wiodących tytułów gatunku New Adult.

New Adult – z czym to się je?

New Adult – w skrócie po prostu NA – to trend, a wręcz już gatunek literatury, który został powołany do życia parę lat temu. Zapewne słyszeliście już o Young Adult – YA – czyli o książkach, które są adresowane do nastolatków. Przeczytałam ich w życiu trochę, niektóre gdy jeszcze byłam w odpowiednim wieku, inne już nieco później. Określam je zwykle jednym słowem: młodzieżówka. Bohaterowie tych powieści, a także ich docelowi czytelnicy, mają 12-18 lat, przeżywają niesamowite przygody, lub po prostu borykają się z codziennością nauki w liceum. Nie mogą pić alkoholu i choć całują się po kątach, to seksu zbyt wiele nie doświadczają. O tym ostatnim można do woli poczytać w dowolnej książce ometkowanej jako „kolejne 50 twarzy Greya”. Ale, jak się okazuje, to za mało… Czy też raczej za dużo. Starsza młodzież, która przeniosła się z liceum na studia, wyrosła z Harry’ego Pottera i Zmierzchu (sama nie wierzę, że wrzuciłam te książki w jedno zdanie…), ale wciąż chce czytać o sobie. O szalonym życiu studentów, z dala od domu rodzinnego i rodzicielskiej opieki, o młodych ludziach zdanych na siebie, po raz pierwszy naprawdę korzystających z życia.
I tutaj na ratunek przychodzi NA. Bohaterowie powieści są już pełnoletni, podjęli studia, pierwszą pracę, w piątkowy wieczór mogą się już legalnie upić i nie ograniczają się już tylko do pocałunków. I co ważniejsze dla gatunku – autorki (i chyba również autorzy) książek NA nie ograniczają się do lakonicznych informacji „zrobili to i było cudownie”. Do wciąż buzujących hormonów, zmian nastroju i nastoletniej dramy dochodzą kwieciście (i waniliowo!) opisane sceny seksu.

Do rzeczy, czyli Coś do stracenia

Covers

Czemu zabrałam się właśnie za ten tytuł? Przede wszystkim dlatego, że pojawiał się w praktycznie każdej notce, traktującej o NA. Czekał już sobie w kolejce do czytania parę miesięcy, ale gdy ostatnio zobaczyłam, że Jaguar planuje wydać tę książkę po polsku, uznałam, że czas dać jej szansę.

Tytuł brzmi całkiem intrygująco, prawda? Będąc na fali skandynawskich kryminałów można przypuszczać, że podzieje się tutaj coś złego, mrocznego. Co też główna bohaterka może stracić? Rodzinę? Nadzieję? Szansę na wymarzoną pracę? Otóż nie. Bliss, bo tak jej na imię, 22-letnia prawie-że-aktorka, postanawia się zawziąć i w końcu stracić… dziewictwo.

Powiem tak – czytanie na czytniku jest dość niebezpieczne dla tego urządzenia. O ile jeszcze papierowa książka nie ucierpiałaby bardzo, gdybym przy jej pomocy zrobiła w tym momencie facepalm (czy to już byłby facebook?), o tyle czytnik mógłby się za to obrazić.
Echem, tak, to tyle dygresji odnośnie głównego założenia fabularnego, lecimy dalej.

A dalej ma być bardzo zabawnie, bo niedoszły partner Bliss w jej misji utraty dziewictwa (podkreślam: niedoszły) okazuje się być jej nowym nauczycielem w szkole teatralnej. Ach, i mieszka w bloku obok dziewczyny. Nie jest trudno wyobrazić sobie, jak często będą na siebie wpadać i jak bardzo niezręczne będą to sytuacje, prawda? Właśnie…

YA, NA, AA*?

Nie będę już przywoływać Harry’ego Pottera dla przykładu, bo za bardzo kocham tę serię, więc posłużę się Zmierzchem. A zatem:
Z jednej strony mamy Zmierzch, czyli młodzieżówkę, która obfituje w rozdarcia sercowe i brakuje jej kilku rozdarć gardłowych. Z drugiej zaś mamy 50 twarzy Greya, które w założeniu miało być fanfikiem do Zmierzchu, tylko z dużą ilością niebezpiecznego seksu. Zmierzch czytają nastolatki, Greya ich matki (ponownie: w założeniu, bo stan faktyczny jest nieco inny). A co pomiędzy? Co zrobić z tymi, którzy już przeczytali Zmierzch, ale są jeszcze za młodzi, by utożsamiać się z dorosłymi bohaterami 50 twarzy…?
Czytając Losing it miałam przemożone wrażenie, że to właśnie to. To jest most łączący YA z literaturą dla dorosłych. Sytuacje, w które wpadała para głównych bohaterów, były aranżowane chyba tylko po to, by czytelnik mógł uśmiechnąć się z zażenowaniem. Wewnętrzne przeżycia Bliss jako żywo przypominały barwne przemyślenia Anastazji… Aczkolwiek wyrażane były przy pomocy większej ilości różnorodnych słów i bez wzywania wewnętrznej bogini, co zaliczam na plus dla pani Carmack. Męski obiekt westchnień Bliss potrafił ugryźć, ale nie chował w kieszeni kajdanek, ani nie pomalował swojego pokoju na czerwono. A gdy już przyszło co do czego, to działo się to przynajmniej przez całe trzy strony.

I po co mi to było?

Przeczytałam Zmierzch, przeczytałam Greya, to tego nie przeczytam? Przeczytam! I przeczytałam. I z tej trójki Losing it mimo wszystko wypadło najlepiej.
Czego więc spodziewać się po tej flagowej pozycji z gatunku NA? Ano na przykład:
– trochę śmiechu (choć obawiam się, że moje wybuchy dzikiej wesołości nie występowały w momentach zamierzonych przez Autorkę);
– kilku mocno żenujących momentów;
– sporo dramy (wcale nie związanej z faktem, że Bliss studiuje aktorstwo), czyli burzliwego zmieniania zdania i żonglowania między „chcę” i „boję się”;
– paru gorętszych scen (doprawionych do smaku kilkoma innymi żenującymi momentami);
– nudy pomiędzy powyższymi.

Ale całościowo książka nie była zła. Przeczytałam całą, tak? I właściwie dopiero pod koniec zaczęłam przeskakiwać strony, traktujące o przygotowaniach do występu. Bliss miała swoje irytujące momenty, ale nie wywoływała we mnie morderczych instynktów, jak to miała w zwyczaju Anastazja. Garrick też na szczęście nie miał kompletnej obsesji na punkcie kontrolowania absolutnie wszystkiego, więc i jego nie miałam ochoty zamordować za każdym razem, jak się pojawiał. Brakowało mi trochę jego punktu widzenia na całą tę historię, bo wszystko było opisywane od strony Bliss… Ale tutaj Autorka się postarała i zafundowała czytelnikom parę rozdziałów napisanych z perspektywy Garricka. I, moim zdaniem, to był kapitalny pomysł.
Hmm, no dobrze, a bez porównywania Losing it do Greya? Sądzę, że książka spełnia swoje zadanie. Na relaksujący wieczór po całym dniu nudnych zajęć na uczelni jest w sam raz. Kryteria wyznaczone przez etykietkę NA spełnia, więc na rozrywkę, jaką miała być, nadaje się jak najbardziej.

Mam delikatne wrażenie, że chyba jednak jestem już za stara na NA… Ale pewnie spróbuję jeszcze paru tytułów z tej półki. A nóż widelec okażą się lepsze? Dam wam znać 😉

*AA – idąc tropem poprzednich gatunków: Adult Adult, czyli skrótotwórstwo Mirandy w pełnej krasie!

Cora Carmack – Coś do stracenia (Losing it), Wydawnictwo Jaguar, 2014

7 Replies to “Coś do stracenia (Losing it) – Cora Carmack”

  1. Czekam niecierpliwie na OA, czyli Old Adult. Choć mam niepokojące wrażenie, że coś z tego podgatunku popełnił już W. Wharton („Spóźnieni kochankowie”). 😛

    1. Hmm, nie czytałam, ale domyślam się, że na to jestem jeszcze za młoda 😛

  2. Prześwietny tekst! Kilka miesięcy temu sama planowałam notkę o NA, no ale własnie zorientowałam się, że za stara jestem i już po studiach dawno i młodość przeminęła, więc odpuściłam (a chciałam zachęcić te wszystkie kobietki, które wciąż zaczytują się w YA) 😀 Zrobiłaś doskonałe porównanie i świetnie podsumowałaś – mega mega 🙂

    1. Dziękować za miłe słowa 😀
      Wiesz, teoretycznie ja też jestem za stara, ale NA okazuje się być fajną lekturą „na wolną chwilę”. Już wiem, w co będę się zaopatrywać na podróże pociągiem 😉

  3. No nie wiem nie wiem, ja już zdecydowanie za stara na te książki jestem. Tak więc nie przeczytam. Ale recenzje przeczytałam z dużą przyjemnością 😉

    1. To ja postaram się pisać następne recenzje tak, by i je czytało się z przyjemnością 😉

Dodaj komentarz