Kolonia (2013) – Szajs Tygodnia

kolonia

Przecudnej urody film o tajemniczym tytule wyszperał dla mnie Misiomiej (który ma ostatnio świetną rękę do filmów). Kolonia to prawdziwy film z gatunku „przyczajony debilizm, ukryty szajs”. Wszystko zaczęło się w dniu, w którym zaczął padać śnieg. A potem było coraz gorzej.

Padał, padał, aż napadał tak, że wszystko wymarło – ot, taka sensowna wersja hitu Pojutrze. Byłoby całkiem fajnie, gdyby nie to, że film zaczyna się od dramatycznej ucieczki młodych ludzi przed czymś bardzo a bardzo przerażającym, po czy następuje klasyczne przeniesienie akcji w miejsce, które wygląda trochę jak forteca Ozymandiasza ze Strażników skrzyżowana z zimowym poziomem snu w Incepcji. Węszę podstęp.

fyRss7MJSUEeRY9hiwLYvqSA2sJKto jeszcze nie wie, który to ten zuy pan?

Nasza podziemna baza jest iście sielskim miejscem, gdzie grupka pasjonatów pieczołowicie dba o pozostałe nasionka i zwierzątka. Pomijając ogólną schematyczność i dramatyczną pompę, jest całkiem fajnie – główny bohater jest śliczny jak cukierek, szefem całości jest pan Morfeusz z Matrixa, śnieżek ładnie prószy… największym problemem kolonii jest to, że króliki nie chcą się… no… króliczkować i zuy pan z gorliwością godną Inkwizycji. Ale Morfeusz taki fajny, główny bohater taki piękny (jak cukierek), całość nawet trzyma się kupy.

Kevin-Zegers-in-The-Colony-2013-Movie-Image

Tyle kości w moim mieście… normalnie Dar Anioła

Niestety, Szajs zaczął cichutko wyskakiwać tu i ówdzie. Dziewczyna głównego bohatera ma doskonale ułożone prawie-dredy, wszyscy czyściutcy jacyś tacy, jakby kąpali się codziennie w gorącej wodzie z mydełkiem truskawkowym, bródki równo przycięte, ubranka takie zimowo-redneckowe, nawet knajpę mają. A kiedy kolonia odbiera sygnał SOS od swoich sąsiadów, trójka śmiałków wyrusza im na ratunek.

I tu Szajsik podniósł śmielej główkę, bo przecież OCZYWISTE jest, że na ratunek wyrusza szef całej kolonii, młodzian wpatrzony w niego jak w obrazek oraz prawie-emo nastolatek z kolczykiem w uchu, który prawie nigdy nie wychodził na zewnątrz kolonii. Oho,  wiemy, kto pierwszy umrze bezsensowną śmiercią – pomyślałam ponuro. Po drodze zuy pan uparcie pokazuje swoje paskudne oblicze, a wszystko w nim krzyczy, że jeśli tylko będzie miał okazję, to przejmie władzę. Ale to nie powstrzymuje dzielnego Morfeusza i jego wesołej kompanii.

W międzyczasie okazuje się, że nasz Cukierek ma traumę. Wielką i wyjątkową. Rodzina mu zamarzła. No nie, przepraszam, co mieli zrobić w skutej lodem krainie? Utopić się? Ale nic, przyjmuję dzielnie na klatę, że młodzieniec wrażliwy jest i ma dobre serduszko, dręczone poczuciem odpowiedzialności i szlachetnością.

kolonia1

Jak Morfeusz komuś przylutuje, to nie ma śniegu we wsi

Wesoła grupka idzie w śnieżycę, co jest świetną okazją, żeby opowiedzieć o przyczynie całej katastrofy – ludzie zbudowali wieże kontrolujące pogodę i coś się, za przeproszeniem, pierdyknęło. Nadal cierpliwie depczę Szajs, bo widoki śliczne, renderowane oczywiście, ale jakoś takie ładne.

Jeśli w filmie katastroficznym pojawia się wielki i w cholerę wysoki posępny most, to wiedz, że coś się dzieje!! No, będzie się działo. Oglądam i przepowiadam efektowne efekty specjalne z mostem w roli głównej.

Bohaterowie natykają się na tragiczny obrazek martwej pary, żeby widz zrozumiał dobrze, jak to z ludzkością źle i niefajnie. Jak na grzeczne RPG drogi przystało, zdobywają rewolwer przeszukując lokację, po czym oddają się romantycznym wspominkom w opuszczonym helikopterze. Jak wiadomo, aerodynamiczne kształty helikopterów doskonale chronią przed zimnem (pal sześć, że ustrojstwo nie ma szyb). Można spokojnie zdjąć czapeczki, rękawiczki i przejrzeć jakiś stary numer playboya czy co tam piloci helikopterów zawsze mają przy sobie.

kolonia3

Apokalipsa czy nie, fryzurę mieć trzeba

Nasi bohaterowie dotarli do miejsca przeznaczenia, zdołali jeszcze pogadać z jakimś typem, który przez dobry kwadrans bełkotał o „tych onych”, ale na szczęście zachował na tyle zdrowego rozsądku, że zdążył pokazać przybyszom wiadomość od innej kolonii, że udało im się uruchomić wieże pogodowe i odmrozić ziemię, ale potrzebują nasionek. Nadzieja wlewa się w serduszka naszych bohaterów, postanawiają jeszcze zerknąć co się z resztą mieszkańców stało…

I tu zaczyna się prawdziwy, czysty, wspaniały szajs. Otóż kolonia została napadnięta przez kanibali i zjedzona. Serio. Nasze trio natyka się na podręcznikową scenę ćwiartowania zwłok przez obleśnego typa za pomocą małego tasaczka. Krew wszędzie, smutny kanibal obgryza rączkę w kąciku, ludność leży na ziemi i nie wiadomo, kto trup, kto żyw. Bohaterowie stoją w progu i wgapiają się w typa, buzie rozdziawione, karabiny im do kolan opadły.

Sielankową cenę przerywa typ z tasaczkiem, który zauważa przybyszów i z radosnym odgłosem rodem z książki „Tysiąc psychopatycznych ryków na każdą okazję” rzuca się na świeże mięsko. Pozostali kanibale wygrzebują się spomiędzy zwłok i porykując zgodnie rzucają się na śniadanie.

Wrzask, wycie i kocie ruchy rozpraszają bohaterów, przez co emo-młodzian został zadźgany przez głodomorów. Kanibalom przewodzi wielki, łysy psychol z zaostrzonymi ząbkami (ani chybi autor książki o rykach). Morfeusz i Cukierek dają nogę, robiąc za sobą wielkie bum dynamitem i chodu do helikoptera! Przeczekamy tu grzecznie noc, a rano wrócimy do domu.

Kolonia2A se ryknę, co mi szkodzi

Wielkie bum kanibale uważają za wyjątkową zniewagę, więc porzucają dotychczasową spiżarnię i ruszają rano za naszymi bohaterami. Udaje im się to dzięki niezniszczalnym śladom, które pozostawili po sobie Morfeusz i Cukierek. To wielka sztuka, zostawić głębokie odciski stóp w świecie, gdzie nieustannie zaiwania wiatr i pada śnieg, więc poświęćmy minutę na rozmyślanie nad tym oczywistym cudem.

Kanibale są idiotycznie uparci, niczym doborowa obsada arcydzieł w stylu Wzgórza mają wąsy czy Mówiłam ci skręć w lewo, tam był asfalt, ale nie, musiałeś się uprzeć. Mają na sobie ubrania niczym z Madmaxa, czerwone od krwi mordy (w odróżnieniu od tych dobrych, oni są czyściutcy) i mróz się ich nie ima. Nawet szaliczków nie noszą. Łysy ma pancerną czachę i uszy +100 do ochrony przed mrozem. Porykują sobie radośnie i gonią bohaterów po zaspach. Coś cudnego.

Mówiłam, że coś będzie z tym mostem? Morfeusz był się wysadził, bo mu dynamit zgasł. Zapomniał, biedaczek z przeszkoleniem wojskowym, że może strzelić z większej odległości w kupkę dynamitu i to da całkiem zadowalający efekt. Most zrobił bum, Łysy się wkurzył i podyszał sobie wściekle na krańcu mostu. To oczywiście nie koniec kłopotów, bo oto nasz Cukierek, ostatkiem sił, dociera do swojej kolonii, by zostać aresztowany przez tego zuego pana, który zrobił puczu-puczu, chlastu-chlastu i przejął władzę.

Cukierek ucieka, ratuje swoją pannę z dziwnymi dredami (przy czym najważniejszą rzeczą jest dowiedzieć się, czy ten zuy pan jej przywalił zanim rozwiąże jej ręce), w międzyczasie niezłomni kanibale bez śladów odmrożeń napadają na kolonię i radośnie zabijają co popadnie, ogólny exodus, wybuchy, potępieńcze ryki, Łysy dramatycznie wstaje z martwych,by jeszcze capnąć Cukierka, krew, drama i jeszcze więcej ryków na każdą okazję. Na szczęście dzielny Cukierek łapie mini-tasaczek do ziółek i upitala nim łeb Łysemu.

Jakby ktoś nie wiedział, o czym mówię, to tasaczek do ziółek wygląda tak:

Zdjęcie znalazłam na forum noży i z góry przepraszam za użycie go jako przykładu

Na koniec wszyscy dobrzy bohaterowie wydostają się z kolonii za pomocą tunelu, który prowadzi bezpośrednio na powierzchnię, a o którym jakoś nikt wcześniej o tym nie wspominał, jeszcze trochę patosu i śnieg, render goni render, w plecaczkach mamy nasionka, idziem w stronę słońca czy jakoś tak. Jestem przeszczęśliwa, bo takiego głupiego slashera już dawno nie widziałam.

W dodatku slashera, który udaje, że wcale nim nie jest.

Wiecie, co mnie najbardziej zdenerwowało? Nie idea bandy pychopatów zjadających ludzi, ale kompletny brak pomyślunku z ich strony. Kompletne marnotrawstwo dobrego mięsa (nie dziabiemy w brzuch, bo się zepsuje), porzucanie zdobytego pokarmu. Na litość zielonej macki, takie coś mogło się sprawdzić raz, dwa, ale w ogólnej perspektywie takie stado wyginęłoby w ciągu paru miesięcy, szczególnie, że o ludzinę nie jest znowu tak łatwo, a po drodze do następnej spiżarni jest dużo zimno i bu.

A, jeszcze to, że nikt nie mówi, że atakują ich kanibale. Nie wiem, jak wy, ale dla mnie hasło „ci ludzie wszystkich zabili i teraz idą tutaj” ma mniejszą moc niż „idą kanibale, są nienormalni jak fretki na patelni”. Nie mówiąc o tym, że ten zuy pan klasycznie lekceważy głos rozsądku, ale to wpisuję w poetykę gatunku.

I ani razu nie puścił nikt obłoczka pary z gęby. Poddaję się.

Kolonia, 2013
wyst. Laurence Fishburne, Kevin Zegers, Bill Paxton

3 Replies to “Kolonia (2013) – Szajs Tygodnia”

  1. Może oni śnieg jedli, jak ninja ;).

  2. Oglądałam toto, i nie bardzo mogłam się zdecydowac czy zaciskac powieki, żeby mnie idiotyzmy w oczy nie kłuły, czy też zęby, w porywie samozaparcia. Żeby obejrzec do końca. Uhh. 🙂
    Jestem pewna, że brak obłoczków unoszących się z pysków da się wytłumaczyc. Na pewno. Nie wiem jak, ale na pewno się da.

  3. Masz wielką rację. Widziałam film. Nie jest to oczywiście najgłupszy film, jaki widziałam (oj, nie, nie), ale dobry to on nie jest.

Dodaj komentarz