Śląscy Blogerzy Książkowi mają tradycję comiesięcznego wpisu – tym razem padło na temat jak powyżej. Długo się zastanawiałam, jak go ugryźć. Czy pisać nawiązując do treści książki? Czy tylko zrobić gimnastykę umysłową dopasowując tytuły do tego, co się u mnie dzieje? Postanowiłam spróbować połączyć oba pomysły, co oznaczało, że akrobacje co prawda ograniczę do dzieł już przeczytanych, ale tym pełniej dowiecie się, kim jestem.
Początki Szyszki
Urodziłam się tak, że najlepiej pasuje do mnie tytuł książki Musierowicz, Ida sierpniowa. Niestety bohaterka wydawała mi się zawsze histeryczką. W ogóle to, że byłam zmuszona czytać początkowe Jeżycjady nie po kolei, legło cieniem na mej duszy i do dziś gwałtownie odmawiam czytania czegokolwiek, czego nie można przeczytać naraz, chronologicznie i za jednym zamachem.
Myślę, że w ogóle w okolicach czytania Idy narodził się mój cynizm, bo wszystko tam było tak obrzydliwie dobre i nieprawdopodobnie łatwe dla bohaterek, piękniały, znajdywały miłość, wymarzoną pracę – wszystko dosłownie pstryk i się udawało. Wczesnonastoletnia ja przyjmowałam to z pogłębiającą się niewiarą i dziś jedyną bohaterką, którą szanuję, była Kłamczucha.
I przyznam, że w pewnym momencie przestałam czytać… bo odkryłam fantastykę. Ale o tym później.
Wczesna Szyszka
Młoda ja chodziłam grzecznie do przedszkola i potem do zerówki. Ten okres najlepiej charakteryzuje tytuł poniższy:
Byłam dzieckiem-draką, dziewczynką bawiącą się jak chłopiec i równocześnie domagając się od kolegów ratowania mnie jako księżniczki. I jak dziś pamiętam biednego, udręczonego Marka M., który siedział w kacie, gdy ja z koleżankami odgrywałam epickie sceny porwania, uwięzienia, ucieczki… a jego zadaniem li tylko jedynie było na koniec przecinanie naszych wymyślonych więzów. W ogóle chłopcy nie mogli zrozumieć, czemu to oni nie wiodą prymu w zabawie, przecież są rycerzami. A ja, widocznie prekursorka jakiegoś gendera strasznego i zua feminazistka, zbywałam ich prychnięciem, że mogą być księżniczkami jak my i razem z nami uciekać. Nie skorzystali.
Zabaw wymyślałam tysiące, sporo ryzykownych. Razem z koleżanką Bożeną przeżywałyśmy prawdziwe przygody na starych działkach, rysowałyśmy labirynty i odgrywałyśmy sceny z Wieczorynki. A potem przyszła szkoła.
O dziewczynce, która przestała się uśmiechać
Choć sama książka jest o prawdziwym molestowaniu seksualnym, którego nie doświadczyłam w klasycznym wymiarze, to jednak jest to historia o mnie. Tu będzie mocno osobiście. Moja nauczycielka z klas 1-3, Wiesława Mięsowicz (wymieniam z imienia i nazwiska, najwyżej niech się ze mną spotka i skonfrontuje, jestem na to gotowa) była potworem. Dostawałam dwóje z matematyki za brzydko napisane zadanie. Byłam publicznie wyśmiewana – układała o mnie piosenki, które bezlitośnie eksponowały wszystkie moje „wady” i wytykały palcem moje miłości. A szczytem szczytów było to, że w 3 klasie wymyśliła sobie, że niegrzeczne dzieci będą się… rozbierać do rosołu przed całą klasą, pod tablicą.
Zgadnijcie, na kogo trafiało najczęściej.
Pomijając oczywisty horror tego działania, to jeszcze byłam dzieckiem wcześnie rozwijającym się, pączkującym tu i ówdzie. Ze mną stał chłopak, który mi się podobał, zły jak osa, upokorzony. Nic dziwnego, że mnie znienawidził.
Nie będę się rozwodzić nad tym, jak to wpłynęło na moją klasę, takie publiczne pozwolenie na znęcanie się – każdy chyba może sobie to wyobrazić. Ale wiecie co? Był ktoś, kto pomógł mi to przetrwać.
Książka przyjacielem
Pomijam oczywisty fakt, że dziewczynka, która nie ma przyjaciół, spędza 90% czasu czytając książki. W domu źle, w szkole źle, Musierowicz kłamie, co tu czytać? Uratowała mnie Chmielewska dla dzieci, książki Endego, Narnia, Lagerloff, Lindgren, Montgomery, ale też Edigey, McLean, Zborowski, Christie, King, Koontz. Ale nic nie mogło zastąpić prawdziwej, jedynej:
I nie, nie mówimy tu o książce, bo samą Anię przeczytałam dopiero na studiach. Piszę o moich przyjaciółkach, Aniach. Obie ze wsi (choć takich podmiejskich), obie optymistyczne i dobre. Dzięki nim podstawówka i potem liceum były znośne. Oraz jedna Ania z bloku naprzeciwko, o magicznej wyobraźni i fenomenalnym poczuciu humoru. One (plus moja ukochana pani z matematyki, Iwona Kubanowska, która grała z nami w siatkówkę po lekcjach) tak naprawdę uratowały mnie jako człowieka i faktycznie pozwoliły mi wierzyć, że będzie lepiej. Jak Ania ze Wzgórz zawsze wierzyła.
Szyszki rosną w górach
Pokonywanie górskich szlaków z Klubem Turystyki Kwalifikowanej be loć nauczyło mnie wiele o sobie, o swoich siłach i słabościach. Niestety byłam zbyt potrzaskana w środku, żeby być dobrą przyjaciółką i fajną osobą. Dlatego chciałam podziękować, że ze mną wytrzymywaliście i cierpliwie sklejaliście to, co się dało. Byłam okropna, przepraszam. Tym bardziej się cieszę, że nadal jakiś tam kontakt utrzymujemy, choć przyznam, że gór mam dość na całe życie. Jednak jestem leniem patentowanym, hehe. Ale nadal po Gorcach potrafię chodzić w nocy i prawie po omacku bez zgubienia się, a to jest coś!
Jesteśmy w domu
Moim drugim domem stało się Opole, gdzie wyjechałam na studia (niiiigdy nie zgadniecie, na jakie, hehe). Tam poznałam moje magiczne panny z Psychochatki. Tam zaczęłam pierwszy poważny związek. Poznałam przyjaciół, którzy do dziś są istotną częścią mojego życia, tak bardzo, tak mocno, tak prawdziwie. Serio -kiedy piszę te słowa, to właściwie powinnam się pakować, bo jutro wyjeżdżamy razem. W góry. O matko, ratunku.
Studia – zarówno wiedza jak i cudowni ludzie – posklejały mnie w Szyszkę Ostateczną. I nie stworzyło się nic nowego – mam wrażenie, że jestem wreszcie tą dziewczynką, którą byłam w przedszkolu, tylko starszą. Twórczą, odważną, optymistyczną, przyjazną, łatwo nawiązującą znajomości. Patrzącą na świat lekko na bakier. Stojącą mocno na ziemi, ale też sięgającą głową chmur.
Ta, która opowiada
Ale wiecie co? jest jedna książka, która swym tytułem zawiera całą mnie. To był mój ideał, mój cel życiowy, ktoś, kto zawsze był tą najbardziej wewnętrzną, niezłomną i nie do wygięcia częścią mojej osoby. Tym kawałkiem, który nigdy nawet się nie zarysował w pralce losu.
Historynka. Dziewczynka, która potrafiła snuć opowieści, które poruszały ludzkie serca. I choć dopiero niedawno zrozumiałam, że nie muszę moim pisaniem nic nikomu udowadniać, to tworzyć historie umiałam całe swoje życie. I może dlatego lubię Kłamczuchę Musierowicz, bo bohaterka używała kłamstw jako obrony przed życiem i została aktorką… a ja piszę bloga. I coś tam do szuflady. Ale coraz bardziej wierzę w to, że moja historynkowa natura nie tylko objawi się w formie ustnej, ale zawita też na papierze. Trzymajcie kciuki. Bo może i moje życie było jak seria książek Maas, gdzie są i ciernie i róże, i furia, i mgły… ale kurcze, to jest świetne życie.
Aut. Szyszka
Bardzo, bardzo emocjonalny i piękny tekst.
Bardzo współczuję Ci lat spędzonych w podstawówce i traumy, której tam zaznałaś.
Trudno w to uwierzyć, że działo się to…. w moim miejscu pracy 🙁
Bardzo bym chciała, żeby okazało się, że coś tam źle zrozumiałam i choć to i tak niedorzeczne to żeby nauczycielka „tylko” Was straszyła tym rozbieraniem się do rosołu…. przecież jak mogło się to odbyć faktycznie?! To nie o pomyślenia?
Nikt nie reagował??? Dyrektorka? Inni nauczyciele? Rodzice?
(…)
Jejku wstyd mi za „koleżankę” po fachu, która teraz jest (na szczęście) na emeryturze (…)
Cieszę się, że pomimo tych przykrych zdarzeń i piętna, które po sobie pozostawiły udało Ci się znaleźć równowagę, poznać i docenić siebie, odnaleźć historynkową naturę i cieszyć się tym.
Pisz, twórz i idź przed siebie, zawsze z podniesionym czołem!
Dziękuję! Nikt nie reagował, bo żadne z nas nie wiedziało, że to coś złego. A pani była prawdziwą terrorystką i gnębiła mnie strasznie – a rodzice założyli chyba, że słusznie, bo to przecież nauczyciel. Nie pomnę godzin, GODZIN przepisywania z płaczem raz po raz zadanych do domu tekstów. A wiesz, co najśmieszniejsze? Na studiach dowiedziałam się, że najprawdopodobniej mam nieprawidłową lateralizację związaną z astygmatyzmem na prawym oku. I że jestem oburęczna, co pewnie oznacza, że jestem generalnie lewodominująca, a przerobiono mnie na prawo. I mam dysleksję. Dziś miałabym spokojne zajęcia dodatkowe – wtedy byłam „złym” dzieckiem. Nigdy nie wybaczę tej pani tego, co mi zrobiła, jak bardzo mnie połamała w środku. Na szczęście nie zdołała nigdy złamać mojej pasji do opowieści. No i na szczęście była potem pani Kubanowska, cudowna, surowa kobieta, która dała nam wszystkim głębokie poczucie kompetencji, wspaniała osoba, świetny pedagog. Miałam szczęście, że na mojej drodze pojawiły się dobre osoby. I książki. Setki książek! 🙂
Bardzo to smutne co piszesz 🙁 Rzeczywiście kiedyś rodzice wierzyli w to, że nauczyciel wie co robi – przecież jest wykształcony, powinien…
Nie mogę o tym przestać myśleć od wczoraj, zastanawiam się czy mnie się kiedyś nie zdarzyło zrobić/powiedzieć coś co zabolało ucznia… Cieszę się, że ten wpis powstał.
Moja siostra chodziła do tej samej szkoły w podobnym czasie (do p. Zielińskiej) i na szczęście nikt jej nie zmuszał do pisania prawą ręką, bo jest leworęczna. Pozwoliło jej to uniknąć przykrych konsekwencji.
Jak to dobrze, że w późniejszych latach trafiłaś na zupełne przeciwieństwo swojej pierwszej wychowawczyni i poczułaś się „zaopiekowana”.
Pamiętam Twoją siostrę 🙂 Ech, też bym chciała do p. Zielińskiej, cudem w trzeciej klasie dostaliśmy ją, kiedy M. poszła na macierzyński. To były bardzo dobre dni, bardzo ją lubiłam, choć była mocno wymagająca. Podobnie była cudowna p. Kubanowska (ona tam mieszka chyba ciągle, prawda? na naszym osiedlu? Chciałabym ją odwiedzić i wyściskać.
Wzruszyłam się, bardzo. Piękny wpis. Jesteś niesamowita :). Mam nadzieję, że wiedźmę z podstawówki spotkało coś złego. Dziś to by było w mediach wielkie halo. A wtedy to takie psychopatki-hulaj dusza :(.
P.S. Świetnie wyglądają półki z książkami ułożonymi kolorami 🙂
Dziękuję Ci bardzo, Śniadaniowe Czytanie 🙂 A biblioteczka nie moja, z księgarni, zakochałam się, fantazja na dziale informatycznym 🙂
Szyszko, nie mam słów,co za potworna baba.Niektórzy nauczyciele naprawdę są skrzywieni.Mnie tylko raz chemik obmacywał,ale spoko, nie mam urazu. Piękny wpis.Też lubiłam Chmielewską.
Jak moja mama piła,uciekałam w „Gwiezdne wojny”
Powodzenia na szlaku,wiedźminko!
Chomiku, jak zawsze Twój komentarz robi mi cudownie ciepło na serduszku. Ja uciekałam w Star Treka, bo mama nie przepadała za GW, ale Trek jej nie przeszkadzał. Na szlaki górskie nie poszłam, siedziałm i pisałam powieść ;P taki ze mnie łobuz 😀
Ty słodka Szyszko Ty! Pisałaś! super!
ha 😀 pisze, piszę, twardo piszę, bo Chomik czeka! 🙂
A co z ryjówką? Czekam i czekam
Przeczytałam już wcześniej, ale teraz chciałam napisać tylko, że Cię, Szyszko, mocno ściskam. Bo jesteś cudowną, równą, uważną babką.
dziękuję wzajemnie! 🙂
Wow…To naprawdę piękny tekst.
dziękuję 🙂
Kliknołem przez te kolorowe książki (piękny widok), zostałem dla historii Szyszki.
Ale super, że ciągle tu piszecie.
staramy się, Ijonie. Trochę ostatnio zwalniamy, ale jesteśmy wierne Kawie z Cynamonem.