Petersburg #1 – Jedzenie

Petersburg01

Inny kraj, inny język, inni ludzie… inne jedzenie!

Od czego lepiej zacząć właściwą relację z wycieczki do Petersburga, jeśli nie od jedzenia? Przecież na głodniaka ciężko nawet myśleć o zwiedzaniu… Za to przed wyjazdem przyjemnie było myśleć o tym, co będę jadła na miejscu. Czekało mnie co prawda małe zaskoczenie, ale o tym za chwilę.

Ustalmy od razu: nie będzie tutaj mowy o ruskich pierogach. Takie cuda to tylko w Polsce. Natomiast do Rosji pojechałam szukać blin i pielmieni. Kawior też był na liście, ale ostatecznie nie trafił na talerz. A co trafiło?

Trafiły pielmieni i to nie jeden raz. Są to małe pierożki z mięsnym farszem, przypominające trochę nasze polskie uszka, podawane zwykle ze śmietaną albo masełkiem. Tak, tym spokojnie mogłam się żywić, choć jedna porcja kosztowała trochę ponad 20 zł. Ale o cenach w Petersburgu więcej napiszę później.

Pielmieni

Pielmieni

Na moim talerzu wielokrotnie pojawiły się też… naleśniki. Po rosyjsku nazywały się bliny i to właśnie one były powodem mojego zaskoczenia. Kiedy bowiem w warszawskiej „rosyjskiej” restauracji zamówiłam bliny, dostałam coś w rodzaju placków, jak nasze ziemniaczane. Było mi trochę przykro, że w Petersburgu takie bliny zmieniły się w zwykłe naleśniki… Natomiast fajną sprawą była sieć barów szybkiej obsługi o urokliwej nazwie Łyżeczka do herbaty. Podawano w nich między innymi właśnie takie naleśniki z przeróżnymi farszami oraz mors, czyli rosyjski kompot. I to stanowiło drugą, znaczącą część mojego wyżywienia. Była jeszcze gorąca czekolada, ale jej nie zrobiłam zdjęcia…

Naleśniki - bliny

I na koniec coś do pośmiania się – tak wyglądał poczęstunek, jaki dostaliśmy w samolocie linii LOT. W cenie biletu, który kosztował 1200 zł, zawarte było jedno ciasteczko oraz kubeczek (tak, kubeczek, nie butelka) wody mineralnej. Koszmarnie mnie to ubawiło.

Poczęstunek w LOT

A już niebawem kolejne części relacji 🙂

4 Replies to “Petersburg #1 – Jedzenie”

  1. A to się lot popisał. Żenua normalnie. Zaś co do kuchni rosyjskiej. Z ruskimi pierogami jest jak z barszczem ukraińskim i szwedzką sałatką. Takie rzeczy tylko w Polsce 😛
    Jadłam pielmienie raz w życiu. W Bornym Sulinowie u Saszy (bo będąc w Bornym Sulinowie na pielmienie do Saszy iść należy. I popić sokiem z brzozy własnej roboty!). Smaczne Ci to jest. Ale bliny to naleśniki? Burzysz moje postrzeganie świata, Mirando 🙁

    1. Kurka, szkoda, że te pielmieni u Saszy to dla mnie na drugim końcu Polski 🙁

      Co do burzenia światopoglądu – wierz mi, rozumiem ten ból. Ale na to właśnie wychodzi, przynajmniej w Petersburgu. Bliny (блины) = nasze naleśniki. Natomiast jeśli chce się spróbować „blinów” w sensie placków, to trzeba szukać oładuszek – oladi (оладьи). Polecam wyguglować, foodporn w pełnej krasie 😀

    2. …bo ruskie pierogi wzięły swoją nazwę nie od Rosji ale od Rusi, konkretnie Czerwonej (nie mylić z Rosją bolszewicką 😉 ). Stąd cały jest ambaras. 😀

      W ogóle to mój pierwszy komentarz na „Kawy z Cynamonem”, więc korzystając z okazji pozdrawiam Twórczynie oraz Komentujących.

      1. O widzisz, to nawet nie wiedziałam, dzięki 🙂

        I zapraszam częściej, czuj się tu jak u siebie! 😉

Dodaj komentarz