Bostończycy – Henry James

Bostończycy, Henry James

Przy niedawnej recenzji Podróży z Charleyem przyznałam się (chyba po raz kolejny), że zazwyczaj nie po drodze mi z pisarzami uważanymi za „poważnych”. Tym razem postanowiłam sięgnąć po coś „ambitniejszego”, czego nawet nie łagodziłaby tematyka, jak w przypadku powieści Steinbecka. I tak na mojej półce pojawił się Henry James…

Czemu akurat ta jego powieść? Dużą rolę odegrał tutaj ciąg pozytywnych skojarzeń. Zaczynał się od Sherlocka, tam przecież grał Benedict Cumberbatch, pojawił się on również w mini-serialu HBO Koniec defilady (dopiero połowa za mną), a ów serial dotykał tematu kobiet walczących o swoje prawa. Nie współcześnie, a tuż przed pierwszą wojną światową. O serialu zapewne jeszcze napiszę, a właśnie on ostatecznie sprawił, że zdecydowałam się na Bostończyków.

Tytułowi Bostończycy to przede wszystkim troje głównych bohaterów: stara panna Olive, biedny kawaler Basil i młodziutka Verena, mająca zdumiewający talent do porywania ludzi swoimi przemowami. Cała trójka spotyka się na wieczorku poświęconym emancypacji kobiet. Verena zostaje przedstawiona jako niewinna, a wręcz naiwna dziewczyna z sercem na dłoni. Jej przemowa rzeczywiście porywa zgromadzonych… i całkowicie odmienia jej życie. Olive znajduje w dziewczynie broń do swojej świętej krucjaty przeciwko mężczyznom, z kolei Basil postanawia wybić Verenie z głowy te głupoty i przekonać ją, że jej miejsce jest u jego boku, w roli cichej, pięknej żony.

Jak widzicie na zdjęciu powyżej, lektura Bostończyków przyniosła ze sobą wiele cytatów wartych zaznaczenia. Pozwólcie, że podzielę się moimi ulubionymi:

Olive o Basilu:
Pomyślała, że jest bardzo przystojny, lecz przystojni mężczyźni są niestety odporni na prawdę, zwłaszcza nowego rodzaju. Jak zawsze w trudnych sytuacjach [Olive] czerpała jednak otuchę z faktu, że nienawidzi mężczyzn, przynajmniej jako klasy. [str. 30]

Basil Ransom o Verenie Tarrant:
– Ciekawe, że panna Tarrant nie zrobiła na panu wówczas wrażenia!
– Ależ zrobiła! – zapewnił gorliwie Ransom. – Uznałem, że jest nader czarująca!
– Więc nie pomyślał pan, że jest rozsądna?
– Boże uchowaj, szanowna pani! Kobietom nic po rozsądku.
[str.273]

Olive do Vereny:
– Czy wiesz, na czym polega twój problem? Na tym, że nie gardzisz mężczyznami jako klasą! [str. 364]

Złote myśli Basila:
– Pożytkiem z prawdziwie zacnej kobiety jest uszczęśliwianie uczciwego mężczyzny. [str. 301] – Nie widzę dla was [kobiet] miejsca w sferze publicznej. Macie siedzieć w domach, a my stworzymy wam cieplarniane warunki. [str. 423]

Fanatyzm przerażał mnie od zawsze, niezależnie od sprawy, jakiej dotyczył, ani strony, którą zajmował. Olive i Basil są fanatyczni w swoich przekonaniach – ona gardzi mężczyznami, on uważa kobiety jedynie za ozdoby. I nie chodzi nawet o to, że oboje trzymają się swojego zdania niezależnie od wszystkiego, a o to, że żadne z nich nie jest w stanie wykrzesać choćby odrobiny szacunku do zdania drugiej osoby. Kpią otwarcie nie tylko z poglądów, ale i z siebie nawzajem, a każdy argument tylko utwierdza drugą stronę w jej uporze. I pomiędzy tym wszystkim znajduje się Verena, pozostająca pod ogromnym wpływem Olive, ale jeszcze nie do końca w nią zmieniona.

Lektura Bostończyków była dla mnie naprawdę ciekawym wyzwaniem. Po części ze względu na manierę pisarską Henry’ego Jamesa – dokładnie opisywał wszystko, od wystroju pomieszczeń, poprzez ubiór, na przemyśleniach i motywacjach osób trzecioplanowych nie kończąc. Książka ma ponad 500 stron, więc sporą jej część stanowiły owe opisy. Świetnie oddawały charakter tamtej epoki, ale mnie osobiście po prostu nużyły.
Nie mogłam się też przyzwyczaić do dialogów, które były prowadzone, jak się domyślam, w taki sposób, w jaki wtedy ze sobą rozmawiano. Ciągłe wykrzyknięcia, zawołania i śmiech podczas rozmowy pozostawiały wrażenie nienaturalności.
Inna sprawa, że Bostończycy to chyba pierwsza powieść, w której nie znalazłam nikogo, kogo mogłabym obdarzyć sympatią. A już z pewnością nie wśród głównych bohaterów. Jak wspomniałam, fanatyzm Olive i Basila mnie przerażał i miałam ochotę uciec jak najdalej od tych ludzi. Verena zaś w swojej naiwności wzbudzała we mnie raczej litość, niż sympatię.

Marudzę i marudzę, ale tak naprawdę Bostończycy byli fascynującą lekturą, swego rodzaju studium ludzkiego fanatyzmu i egoizmu. I, jak to zwykle bywa z powieściami, które są zaliczane do mniej lub bardziej szerokiej klasyki, także i ta ma wydźwięk uniwersalny. Współczesne skrajne feministki z pewnością odnalazłyby tu hasła, według których żyją i prowadzą swoje kampanie. Udałoby się to również ich zagorzałym przeciwnikom. A ja znalazłam potwierdzenie tego, by od jednych i drugich trzymać się z daleka…

Henry James Bostończycy (The Bostonians), Prószyński i S-ka 2014

PS. Dla zainteresowanych serialem w podobnej tematyce – zwiastun Końca defilady:

[youtube=”https://www.youtube.com/watch?v=eTDCj9-spF8”]

Dodaj komentarz