Coś ostatnio mam szczęście do produkcji okraszonych świetnymi nazwiskami – wcześniej Piraci!, teraz pora na brytyjski film dla nieco starszej widowni. A kogóż tam mamy? Hugh Laurie, Stephen Fry, Emma Thompson, Kenneth Branagh i ponownie przerażająca pani Umbridge, czyli Imelda Staunton. A wszystko w słodko-gorzkiej opowieści o przyjaźni.
Film powstał w 1992 roku, więc wszystkie te znane, słynne twarze są młodziutkie i urocze – jednak kunszt aktorski pozostaje bez zmian. Nie ma tu akcji, za to są żywe, wciągające dialogi, które odkrywają przed widzem serca przyjaciół, którzy spotykają się w domu bogatego przyjaciela, Petera, po raz pierwszy od dłuższego czasu. A na pewno dawno nie mieli okazji usiąść wszyscy razem.
W ciągu dekady wiele się zmienia. Niespełnione miłości, marzenia o karierze, nowe związki, tragedie rodzinne – to wszystko odcina piętno na bohaterach. Początkowo próbują oni zwyczajnie powrócić do dawnych czasów, odszukać magię, która łączyła ich podczas kabaretowych występów na studiach. Nie da się jednak wejść dwa razy do tej samej wody, a przyjaciele boleśnie się o tym przekonują. Strach Mary o dziecko zdaje się irytować wszystkich, Meggie jest żałośnie irytująca ze swoimi poradami na temat życia, z których sama nie potrafi skorzystać… Niestety, wszyscy są już inni.
Patrzcie, jacy byliśmy młodzi i głupi…
Wypływają na wierzch wszelkie brudy, niedociągnięcia charakteru, lekkomyślność i zadawnione urazy. Jednak w miarę upływu czasu dzieje się rzecz przedziwna – magia powraca, powoli, opornie, niechętnie. Partnerzy zaczynają czuć, że są tu nie na miejscu i opuszczają dom. Konflikty narastają, aż wreszcie wszystko wybucha… i blednie w obliczu zaskakującego zakończenia, które mnie osobiście rozsmarowało na łopatki.
Niektórzy mogą mówić, że film jest przegadany, nudny, przekombinowany. Mogą wkurzać snujący się po domu sfrustrowani, zgorzkniali, niespełnieni seksualnie ludzie. Ale wyśmienite kreacje aktorskie sprawiają, że historia jednego weekendu zapada w pamięć i serce. Czy my nie zachowywalibyśmy się tak samo? Ilu mamy przyjaciół, których odstawiliśmy na boczny tor, w poszukiwaniu szczęścia? Ile razy sami zostawaliśmy w tyle?
O dziwo, film nie jest przygnębiający, wręcz przeciwnie. Z ekranu płynie moc, nadzieja i piękno. Bo prawdziwa przyjaźń istnieje, gdzieś tam na dnie serca ciągle śpiewamy razem tę samą, durną melodię. Tylko czasem trochę czasu nam zajmie przypomnienie jej sobie. Na szczęście to ona zawsze zwycięży i dlatego warto zobaczyć ten film. Nawet profesor Umbridge jest przeuroczo zabawna i można do niej zapałać sympatią.
Przyjaciele Petera, 1992
scen i reż.Kenneth Branagh
wyst. Imelda Staunton, Hugh Laurie, Stephen Fry, Emma Thompson, Kenneth Branagh
No i powiało nostalgią…
To pisałam ja, nocna foka! 😛
Nocna Foka niech ogląda Doktora! Bo szyszkom brakuje podręcznego zachwycacza się. Nie, żęby powodował mną egoizm, gdzieżby… ja się dobrem dzielę, horyzonty poszerzam!
To piękny film, a nie widzialam go już… no, z dziesięć lat. Czas sobie przypomnieć… i zobaczyć, czy jak się samemu przeżyło to i owo bohaterów zrozumie się lepiej, czy tak samo :).