Książkę dostałam od koleżanki z pracy, ze słowami: „no, bo ty jedziesz do Londynu, więc pomyślałam, że może lubisz takie klimaty”. Z trudem powstrzymałam się, żeby ją (koleżankę, nie książkę) wyściskać. Londyn? Epoka wiktoriańska? KRYMINAŁ?! Czy może być lepiej? Aż ją wyściskałam. Książkę, nie koleżankę.
Co prawda niniejszy tytuł jest drugą częścią, ale zupełnie to nie przeszkadza w odbiorze – każda jest zamkniętą całością. Wiemy jednak, że William Monk jest prywatnym detektywem i dżentelmenem, a jego piękna i odważna żona prowadzi charytatywnie małą izbę przyjęć w bardzo podejrzanej dzielnicy. Tam też ginie w podejrzanych okolicznościach miejscowa gruba ryba świata finansów, Nolan Baltimore, a oboje małżonków niezależnie od siebie i z różnych pobudek będzie prowadzić śledztwo w sprawie jego śmierci.
Zacznijmy od Hester Monk – ona przede wszystkim chce, by jej podopieczne, prostytutki z Leather Lane nie tyle przestały parać się zawodem, co mogły liczyć na odrobinę spokoju i możliwość wykonywania swojej pracy. Zanim potępimy panią Hester, zwróćmy uwagę, w jakich czasach przyszło jej prowadzić swoją klinikę. Wbrew pozorom w czasach rewolucji przemysłowej kobietom wcale nie było lżej, gdy uprawiały inny, niż najstarszy, zawód świata. Jedyną różnicą jest szacunek społeczny, a on wtedy znaczył wszystko.
Z kolei William podejmuje się zadania sprawy na prośbę młodej damy, która martwi się, że jej narzeczony uwikłany był w szemrany interes związany z budową kolei. Właścicielem firmy był właśnie Nolan Baltimore, więc warto sprawdzić, czy to przypadkiem nie z powodu malwersacji ktoś życzliwy nie posłał go na tamten świat. Sprawa wyraźnie wiąże się z okresem, którego Monk nie pamięta z powodu amnezji, a obrazy, które dręczą go w nocy są bardzo, ale to bardzo niepokojące. Czy William będzie chciał sobie przypomnieć, co się zdarzyło dawniej?
I tyle, jeśli chodzi o wątek kryminalny, który w sumie okazuje się dość prosty, ale jakże urokliwy. Autorka za punkt honoru postawiła sobie wierne oddanie realiów epoki, ale zamiast zanudzać czytelnika opisami strojów czy historii, maluje niezwykły świat za pomocą dialogów, szczegółów i niedopowiedzeń. Przypomina mi tym samym ksiazki pisane dokładnie w tamtych czasach, kiedy nie trzeba było tłumaczyć odbiorcy, dlaczego coś jest właśnie takie, gdyż był on czynnym uczestnikiem tamtego życia.
Przyznam, że bardzo mnie to zaskoczyło – pozytywnie, oczywiście. Autorka nie osądza tamtego okresu z perspektywy współczesnej humanistki, tylko próbuje wejść w skórę swoich bohaterów. To nie nierząd jest czymś haniebnym, a oszukiwanie młodych dziewcząt, by zaciągały pożyczki, których nie mogą spłacić. Słowo dżentelmena wystarcza, by kogoś aresztować, a urwany guzik to bardzo obciążający dowód – w końcu nie każdego stać, by poszedł do krawca i dopasował ten element garderoby, poza tym od razu by się policja dowiedziała, że sprawca kazał sobie nowy guzik przyszyć!
Podczas lektury cieszyłam się jak dziecko – głównie dlatego, że lubię ten świat dam i dżentelmenów, ukłonów, konwenansów, w pewien sposób kocham te czasy, kiedy można było poznać pisarza po wytarciu na mankiecie, a guwernantkę po tym, jak ściąga usta. Świat o wiele prostszy, niż nasz – zrodził Sherlocka Holmesa i przebrzmiewają w nim pozostałości po konwenansach Jane Austin. Jak dla mnie książka wygrywa nastrojem i zgrabnością prowadzenia fabuły – a to czyni ją lekturą nadzwyczaj przyjemną. Z czystym sercem polecam ją każdemu, kto lubi dawny Londyn i dobre kryminały.
Dla ciekawskich: autorka jest kryminalistką: morderczynią. Serio-serio. Poczytajcie sobie o niej w Wikipedii. Przewrotny losie, czy to dlatego pisze tak dobre kryminały?
Anne Perry, Śmierć nieznajomego
wyd. Zysk i s-ka, 2012
Zainteresowałaś mnie, jak zwykle zresztą – na pewno obadam, jak tylko skończę Sztejera (też przez Ciebie)