Zdarzają się takie książki, po których człowiekowi parającemu się pisaniem wena nieodwracalnie upada na pysk. Dzielę je na dwie kategorie – gnioty tak straszne, że ręce opadają i dzieła wybitne, po których opada wszystko inne. Niniejsza książka plasuje się gdzieś po środku – czytelnik pada bezładnie na łóżko wstrząsany atakami śmiechu.
Ten cudowny, autoironiczny i zabawny zbiór wpisów na blogu, felietonów i piosenek polecam każdemu, kto lubi inteligentny humor i trochę liryki. Ale to Wam napisze każdy recenzent, poza tym postać pana A.A. (Anonimowego Autora) jest znana każdemu, kto gustuje w dowcipie z wyższej półki. Zamiast więc czytać kolejną recenzję na jedno kopyto, proszę czytać dalej: będzie o krzywdzie, nadziei i łopacie Stradivarius.
Za każdym razem, kiedy czytam coś napisanego żywym, bogatym językiem, dopada mnie przekleństwo zachwytu stylem. Pan Andrus krzywdę mi zrobił wielką, gdyż wbił mi się w głowę i pętał słownikowo w wypowiedziach, przez co współpracownicy poczęli dyskretnie zapytywać, czy nie potrzebuję pomocy, a różowa panna od marketingu zaczęła zbierać fundusze na operację plastyczną twarzy, gdyż zastygł na niej wyraz niezrozumienia i lekkiego popłochu.
Zaletą szaleństwa było to, że ludzie ustępowali mi miejsca w autobusie – kombinacja chichocząca baba plus grubaśna książka z melancholijnym panem na okładce to mieszanka wybuchowa. W dodatku ta choroba jest zaraźliwa – po kilku dniach jeżdżenia autobusem dostrzegłam dwie inne baby w podobnym zestawie. Też chichotały. I pewnie też piły w Spale. A na pewno spały w upale, bo gorąco w autobusach.
Jest w tym jakaś nadzieja dla polskiego społeczeństwa – może wzrośnie nam średnia czytelnicza. Gdyby faktycznie dało się zarazić wirusem Andrusa, z łaciny virus andrus („o, widzę, że pani też złapała andrusa, przechodziłam to w zeszłym miesiącu”), to znacznie wzrosła by nam średnia czytelnicza. Nie mówiąc o radykalnej poprawie nastroju (co część typowych polskich malkontentów przepłaciła by zawałem serca) . Zdrowiej by było i ładniej, a w świecie Polaków poznawano by po smutnych twarzach, za którymi skrywałby się nieprzeciętny umysł.
Krzywda już była, nadzieja również, a łopata Stradivarius? A w książce. Sami sobie przeczytajcie.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i s-ka
Artur Andrus, Blog osławiony między niewiastami
wyd. Prószyński i s-ka, 2012
Coś dla mnie: od święta pijam w Spale piwo oraz ze Spałą na co dzień, kawę w socjalnym podczas śniadania. Wpadnij kiedyś Szyszko na picie:)
Dawno nie było mi do śmiechu podczas lektury, a żeby w pakiecie dostać jeszcze wolne miejsce w autobusie? Toż to istne szaleństwo! 🙂 Widzę, że warto się mu poddać, co też zamierzam niedługo uczynić, a tymczasem zapraszam do siebie, gdzie aktualnie trwa konkurs. Pozdrawiam!
http://kronikachomika.blogspot.com/2012/07/kolejny-konkurs-u-chomika.html