Wołanie kukułki – Robert Galbraith (J.K. Rowling)

wolanie-kukulki-b-iext24204120

Z twórczością Roberta Galbraitha pewnie bym się spotkała przypadkiem, ot, jako jeszcze jednym kryminałem. zastanawiam się, czy mój zachwyt byłyb taki sam, gdybym nie wiedziała, kto kryje się pod tym pseudonimem. Wierzę, że tak, gdyż styl pisarski pani Rowling po prostu do mnie przemawia. Z jej kryminalną twórczością spotkałam się już przy okazji Jedwabnika, teraz pora na część pierwszą.

Swego czasu Wołanie kukułki narobiło sporego szumu w mediach – książka została opublikowana pod pseudonimem, jednak żądny zysków wydawca „sprzedał” informację, kto jest jej autorem. Oczywiście sprzedaż poszła w górę niebotycznie, bo fani rzucają się na wszystko, co wychodzi spod pióra ich ukochanego autora niczym kot na piórko. Pani Rowling się (lekko mówiąc) zdenerwowała i pozwała wydawców do sądu, bo nie o to chodzi, by jechać na nazwisku, ale o to, żeby mieć frajdę z pisania i rzetelną ocenę talentu. Sprawę wygrała i wydawca musiał oddać cały nadprogramowy zysk na cele charytatywne.  Jednak mleko zostało już rozlane i książka sprzedawała się jak świeże bułeczki.

Przyznam, że po Trafnym wyborze miałam pewne obawy co do lektury przygód Cormorana Strike’a, ale Jedwabnik skutecznie mnie z nich wyleczył. Sięgnięcie po Kukułkę było kwestią czasu… przy czym owego czasu musiałam mieć sporo w zanadrzu, bo wiedziałam, że nie będę się mogła oderwać. Nie rozczarowałam się – sytny, przebogaty kryminał, który urzeka maestrią splatania wątków kryminalnych. Po raz kolejny nie domyśliłam się, kto zabił, a kiedy wreszcie dotarłam do tej informacji zrobiłam pełne zrozumienia „aaaaaaaaaaaaaa”. I dodałam „no tak, faktycznie, kto inny”. A jestem demonem, z którym mąż nie chce oglądać kryminałów, bo się domyślam kto jest tym złym (a przynajmniej zdarza mi się to statystycznie istotnie częściej, niż strzelenie kulą w płot).

Ale miało być o Kukułce, a nie o tym, jaka jestem genialna, wspaniała i wow wow. Bo przy książce i tak wyglądam nieco blado. Zaraz wytłumaczę, co mnie w niej tak urzekło.

Fabuła jest prosta – znana modelka rzuciła się z okna, policja stwierdza samobójstwo, a zrozpaczony brat ofiary szuka pomocy u jedynego człowieka, któremu może zaufać. Cormoran nie tylko był przyjacielem jego zmarłego brata, ale również znajduje się na dnie finansowego i życiowego dołka, więc jest idealną osobą, żeby podjąć się śledztwa – gdyż brat twardo twierdzi, że to było morderstwo. Z obsesją nieszkodliwego maniaka nakłania Cormorana do zbadania sprawy i początkowo niechętny detektyw dość szybko przekonuje się, że być może kryje się za tym coś więcej…

Poznajemy Cormorana i jego nową sekretMiałam przyjemność poznać wcześniej ich dalsze losy (tak to jest, kiedy się czyta nie po kolei), ale zupełnie mi to nie przeszkadzało w obserwowaniu ich interakcji. Cudowną cechą stylu pisarskiego Rowling jest skromna ilość informacji osobistych i emocjonalnych, które przedstawia czytelnikowi. Dzięki temu sami w głowie budujemy świat, uzupełniając go znanymi nam elementami. Mimo woli zaczynamy współtworzyć książkę i stajemy się jej częścią (i w tym właśnie upatruję sukcesu Harrego Pottera, ale nawet nie zaczynam, bo nie skończę).

Zanurzamy się w uliczki Londynu, gdzie nazwy prawdziwe przeplatają się z wymyślonymi. Osoba nie-londyńska nawet tego nie zauważy, bo zupełnie to nie rzuca się w oczy przy czytaniu. To tylko takich świrusów jak ja zmusza do myślenia, gdzie też ten detektyw łazi i z czym mi się to kojarzy. Kocham Londyn, nic na to nie poradzę, a takie zabawy z geografią kojarzą mi się z Nigdziebądź Gaimana.

Zgrabna intryga to połowa mojego zachwytu. Pomijając Jedwabnika, dawno nie miałam w ręce prawdziwego kryminału, który nie postawił sobie za punkt honoru przygnębić mnie życiem bohatera, ohydą zbrodni czy co tam jeszcze teraz jest w modzie. Bohaterowie mają mózgi i potrafią ich używać, a osobiste tragedie relacjonowane są zaledwie w zarysie, tworząc solidne ramy, na których czytelnik może spokojnie powiesić swój obraz. To sprawiło, że postaci stały mi się bliższe i bardziej prawdziwe.

 Śledztwo prowadzone jest w stary, sprawdzony sposób – przeglądanie papierzysk, rozmowy z podejrzanymi, trochę śledzenia a przede wszystkim zbieranie okruszków informacji. Uwierzcie, one tam są, ale bardzo fajnie rozsypane i łatwo je przeoczyć. Cormoran Strike spokojnie może konkurować z Herkulesem Poirot i panną Marple, jeśli chodzi o analityczny umysł i intuicję. Szkoda tylko, że definiuje się go jako człowieka głównie przez pryzmat jego toksycznego związku z Charlotte. Na szczęście druga część bardziej wchodzi mu do głowy.

Wielbiciele kryminałów, w których nie dostajemy po pysku ponurą rzeczywistością (jak na przykład w Wallanderze) będą się doskonale bawić i na koniec poczują ten cudowny głód książkowy, kac literacki objawiający się po naprawdę dobrej książce. Pod koniec lektury nie mogłam się powstrzymać, żeby nie czytać jej idąc ulicą, a kiedy niechcący zostawiłam książkę w sklepie przez cały upiorny kwadrans obsesyjnie zastanawiałam się, kto zabił…

Robert Galbraith (właśc. J.K. Rowling); Wołanie kukułki
wyd. Dolnośląskie, 2013

Dodaj komentarz