Bardzo starałam się nie pamiętać, że czekam na trzecią część przygód detektywa Cormorana. Naprawdę mocno się starałam, bo za każdym razem, kiedy myśl o niej wypływała na powierzchnię świadomości, czułam olbrzymią tęsknotę i dzikie pragnienie dorwania książki już teraz, zaraz, natychmiast. I ledwo pogodziłam się z tym, że jeszcze trzeba poczekać, bach, pojawiła się w mojej skrzynce.
Spuśćmy zasłonę milczenia na to, co się działo na klatce schodowej, ale wiedzcie, że było sporo piszczenia. I jęk zawodu, bo właśnie wychodziłam i przez najbliższą dobę nie mogłam zanurzyć się w świecie Cormorana.
Oczywiście dopadły mnie w międzyczasie wątpliwości, jak zawsze, kiedy czekamy na spotkanie z dawno niewidzianym przyjacielem. Czy będzie taka dobra, jak poprzedniczki? Czy znowu dam się zaskoczyć? Po prostu dręczyła mnie niepewność, czy magia dalej działa. Dlatego kolejny dzień spędziłam patrząc na krwistoczerwoną okładkę, próbując sobie przypomnieć, jaki numer ma autobus jeżdżący na Tottenham Court Road (takie małe zboczenie polondyńskie. Wybaczcie).
Wszystko jednak zmierzało do tego, co czułam podskórnie: że jak tylko zacznę czytać, jestem stracona dla świata dopóki nie przeczytam ostatniego słowa. Weźcie pod uwagę, że ja prawie wcale nie czytałam książek przez ostatni rok, jakieś bu miałam straszne, byłam w stanie tylko lekkie czytadła wciągać. Bałam się tego, jak wpadnięcia w stary fotel, ubrania glanów po lecie, jak sięgnięcia po cukierka po okresie diety. A co, jeśli ja już nie potrafię się zakochać w książce?
Drogie panie, znacie to uczucie, kiedy po całym dniu bycia total glamour przychodzicie do domu i ściągacie stanik? Panowie, kojarzycie tę błogość odpinania paska spodni i wbijania się w wygodne gatki? Moi drodzy, to mój mózg się dokładnie tak poczuł, kiedy pojawiłam się ponownie w małej agencji detektywistycznej przy Denmark Street i razem z Robin, asystentką Cormorana, odpakowałam paczkę z odciętą ludzką nogą.
Tak! Nie wstydzę się tego! Uwielbiam kryminały i wejście w świat zbrodni jest dla mnie idealną formą odpoczynku. Mózg, zaprzątnięty sprawami firmy, był w stanie przyjmować jedynie seriale, a tu zmuszony został do myślenia. Rowling posiada magiczną zdolność zachęcania do współtworzenia świata przedstawionego. Nigdy nie kreśli pełnego obrazu, ale nakreśla takie ramy, że czytelnik daje się wciągnąć w osobliwe „połącz kropki” w każdej scenie.
Ale dość o mnie, czas o książce, głównej bohaterce tej recenzji, trzeciej z cyklu, po Wołaniu kukułki i Jedwabniku. Wspomniałam już o nodze, którą otrzymała Robin. Gdzieś jest zabita dziewczyna, a ktoś wyraźnie chce wytrącić z równowagi detektywa, który chyba czymś mu zalazł za skórę. Strike dochodzi do wniosku, że w grę wchodzą trzy osoby z jego życia i wokół nich koncentruje swoje wysiłki wywiadowcze.
Tyle.
I AŻ tyle, bo postacie podejrzanych pozwoliły autorce na fantastyczną podróż w przeszłość Cormorana. Zabieg prosty, ale poprowadzony z wielkim kunsztem. Sprawił, że Strike w moich oczach stał się wielowymiarową, niesamowitą postacią, tak różną od innych detektywów-twardzieli czy socjopatów, którzy są ostatnio w modzie (głownie w zestawie zawadiacki wygląd plus zespół Aspergera i generalna bucowatość). Cormoran jest wielki, nieco niezgrabny, jednonogi, ma nadwagę, grube palce, posturę ponurego niedźwiedzia. Nie jest pociągający, ani nawet fascynujący. Nie budzi matczynych uczuć ani nie zagrywa kartą niegrzecznego brutala. Jest… jest człowiekiem, a jego charakter jest wynikiem tego, co go w życiu spotkało.
Równocześnie rozwija się wątek Robin i jej dąsającego się narzeczonego, Matthew. Data ślubu jest coraz bliżej, a autorka jest bezlitosna i gra na czuciach bohaterów, na zmianę zbliżając i oddalając ich od siebie. Tworzy osobliwy trójkąt emocjonalny. Dwoje ludzi u progu wielkich zmian: Robin realizująca wreszcie marzenie życia (ze wszystkimi jego nieprzyjemnymi konsekwencjami i niebezpieczeństwami) oraz Cormoran, który po latach emocjonalnych perturbacji wreszcie uczy się czym jest prawdziwe zaufanie. W tym wszystkim tkwi Matthew, który, moim skromnym zdaniem, kocha Robin, ale tylko tę jej… hm… „normalną” część osobowości. Nie wymagającą wysiłku (w tej kwestii daje ciała po całości, mam ochotę mu co nieco wygarnąć). Z drugiej strony mu się nie dziwię – jest z nią już prawie dekadę i nagle się okazuje, że chyba nie znał jej do końca.
Książka stoi emocjami. To one nadają tempo śledztwu. Po raz pierwszy mamy też wplecione w fabułę długie fragmenty napisane z perspektywy mordercy. Muszę przyznać, że Rowling robi to świetnie. Być może to dlatego, że sama często znajdowała się po drugiej stronie pięści. A może dlatego, że pracując w Amnesty International wysłuchała tak wielu relacji pełnych bólu, strachu? Podziwiam jej talent do wczucia się w osobę chorą z nienawiści – niełatwo jest pisać myśli wprost z zepsutego umysłu na tyle wiarygodnie, że autentycznie miałam wrażenie, że to ktoś, kto tak myśli. A nie: ktoś kto myśli tak, jak przeciętny człowiek sądzi, że myśli psychopata.
Rowling napisała kryminał tak, że nawet książka Bondy, którą czytałam wcześniej i uważałam za całkiem fajną, zbladła i wypłowiała na brzegach. Być może to kwestia tego, że kocham Londyn. Albo tego, że polubiłam Cormorana już wcześniej. Ale powiem Wam jedno – niewielu jest autorów, którzy piszą kryminały tak, że nie chce mi się zastanawiać, kto jest mordercą, bo wszystko inne jest równie ciekawe.
Dlatego znowu na końcu byłam zaskoczona, choć przecież po drodze autorka zostawiła tyle śladów, że aż wstyd było się nie domyślić. Uwielbiam.
Świetna recenzja! Ja zaczęłam niegdyś czytać „Wołanie kukułki”, ale w którymś momencie przestałam… i nie pamiętam już dlaczego. Miałam wrócić, ale po drodze były inne tytuły, które odwróciły moją uwagę… Ale kiedyś wrócę do tego cyklu, na pewno.
Pozdrawiam 🙂
warto powrócić 🙂 Jest świetny! Moim zdaniem łączy stare kryminały z nowoczesnością, budując konstrukcję wokół detektywa, ale równocześnie nie jadąc za bardzo po wyświechtanych schematach.
Wspaniale mi się czytało 🙂 Czytałam „Wołanie kukułki” i muszę przyznać, że mi się ta książka podobała, a ja w przeciwieństwie od Ciebie kryminały rzadko czytam. Po kolejne dwa tomy na pewno też siegnę, bo Rowling potrafi pisać, to trzeba jej przyznać 🙂
Och, a ja się zastanawiałam, czy powinnam sięgać po ten cykl. To teraz już wiem – powinnam!
No i skąd ja znam te piski przy skrzynce na listy 😀 Zapewne nie domyślasz się, na widok czyich książek zaczynam tańczyć pod skrzynką dziki taniec radości 😀
nieeeee, kompletnie nie mam pojęcia 😛
Tak właśnie sądziłam 😀 Jestem taka nieprzewidywalna!
Przeczytałam z duża przyjemnością, bardzo lubię cykl o Cormoranie. Ale wcale nie uważam, żeby autorka podsunęła dużo tropów.Zagadka jest praktycznie nie do rozwikłania. Dlatego jest tak dobra ;D
Rowling pisze koszmarnie! Ne wiem, skąd takie zachwyty nad nią. Nie wiem też jakim cudem wydała Pottera. Ona wygląda jakby nie potrafiła myśleć. A gdzie tu jeszcze pisać. Chyba ktoś to za nią robi, a ona tylko zgrywa wielką pisarkę.Cwana baba.
Kocham hejcik. Dawaj więcej, podbijemy klikasie na stronkę.
Dobry kryminał to taki, w którym po rozwiązaniu zagadki myślę -no jasne, to cały czas tu było…, i w Żniwiarzu tak właśnie jest ^^ Poza tym doceniam to, że klimat jest odpowiednio mroczny, sytuacja napięta, ale jednocześnie opisy nie są obrzydliwe, raczej nieprzesadzone. Czekam na kolejny tom:)
Też to lubię 🙂 i też czekam!