Atlas chmur – David Mitchell

atlas_chmur_uw-large

Nie należę do osób, które sięgają po książkę na fali popularności filmu. Została mi jednak wsadzona w łapę przez przyjaciółkę (która entuzjazmem potrafi zarazić najbardziej opornych malkontentów). W sumie średnio miałam ochotę, ale sam fakt, że nie pisnęła ani słowem o fabule należało docenić, gdyż jest to osoba, która potrafi zaspojlować nawet Krzyżaków (to jest prawdziwy talent!). Zostałam uczciwie ostrzeżona i dziękuję niebiosom, inaczej książkę rzuciłabym po pierwszych 50 stronach.

Jak brzmiało ostrzeżenie, o tym za chwilę. Na początku muszę wyznać, że staram się wiedzieć jak najmniej o książce i filmie, zanim się za nie zabiorę – w przypadku filmów zdaję się całkowicie na mego połówka, poza tym jestem łatwa i można mnie kupić Stathamem, brytyjskim akcentem i garścią wybuchów, żebym wyszła z kina zadowolona. W przypadku książek otwieram na chybił-trafił i po połowie strony już wiem, czy będzie mi się podobała, czy nie. Ot, taki nieprzydatny, aczkolwiek oszczędzający nerwy i czas talent (choć czasami wolałabym umieć prasować bez zagniatania materiału).

O Atlasie chmur wiedziałam NIC, nawet zwiastunów nie widziałam (co mi wyszło na dobre), dlatego książka była dla mnie kompletną niewiadomą.Zakładam, że Wy, drodzy Czytelnicy, jednak chcecie się czegoś dowiedzieć, inaczej nie byłoby Was tutaj, więc pozwolę sobie unieść nieco rąbka tajemnicy – nie za bardzo, żeby nie zepsuć przyjemności z czytania.

Trzymałam ją w łapkach, z niechęcią wpatrując się w okładkę filmową i potulnie wysłuchałam ostrzeżenia, że połowa książki wyda mi się nudna, ale tak ma być. Dzięki Ci, o dobra Foko, żeś mnie ostrzegła! Aż do (nie przesadzam) 180 strony zwijałam się z nudów, błagając mózg o cierpliwość. Tak, wiem, doceniam zmianę stylu pisania, słownictwa, klimatu, ale jestem z tych dziwaków, dla których forma jest sprawą drugo-, a nawet trzeciorzędną, więc perypetie kolejnych bohaterów ździebko mnie męczyły.

Książka wymaga cierpliwości. Szczególnie od osób takich, jak ja, które mają potworny problem z niedokończonymi historiami, a tu co krok coś przerywa. Lektura była wręcz podróżną przez całe moje czytelnicze życie – książki Verne’a, biografie malarzy i muzyków, obyczajówki, kryminały aż wreszcie – fantastyka i sci-fi. Przebrnięcie przez pół lektury wymagało ode mnie herkulesowego wysiłku odgrzebywania dawnych zainteresowań czytelniczych. Bolało.

Mitchell pokazuje, że dzięki odrobinie zmyślności, fantazji, twórczej zabawie z konwencją można opowiedzieć to samo na różne sposoby. Niestety, jest to ksiażka, która całe swoje piękno pokazuje dopiero po przeczytaniu. Po drodze zdarzyło mi się z pięć razy westchnąć z bólem: daleko jeszcze? Pomagały tu i ówdzie rozrzucone okruchy, które pokazują, że wszystko się ze sobą łączy, choć wydaje się być urojeniem. To, co było rzeczywistością dla ludzi 100 lat temu, jest bajką dla przyszłych pokoleń.

Moją ulubioną opowieścią jest historia Sonmi~451. Przypomniała mi, dlaczego zaczęłam moją przygodę ze sci-fi, zanurzyła na powrót w klimacie Dicka i (trochę) Zelaznego. Była piękna i smutna, kurcze, jak oczy Rutgera Hauera (marsz do oglądania Łowcy androidów). Cała reszta jest dobra… ale dopiero po przeczytaniu.

Współczuję ludziom, którzy po książkę sięgną pod wpływem filmu. Ze zwiastunów już widzę, że będzie się to różnić od oryginału, który ma budowę pudełka i czytamy go na zasadzie A, B, C, D, E, F, E, D, C, B, A, a film chyba jest totalnym przekładańcem. Nie jest poetycką, chwytającą za serce metaforą, raczej jest precyzyjną, ostrą krytyką świata. Rani do bólu, nie daje nadziei. To nie jest książka o miłości w romantycznym tego słowa znaczeniu. Uczucie jest tylko igraniem słońca na metaforycznej chmurze i widzimy je dopiero po zakończeniu lektury.

Wielokrotnie podczas czytania zastanawiałam się, czy trzeba było pisać aż tyle, by opowiedzieć tak mało? Z drugiej strony: im więcej czasu mija od lektury, tym bardziej zacierają się niedogodności, jakich doświadczałam. Podejrzewam, że za tydzień uznam, że książka jest genialna. W tej chwili jestem na  w sumie było warto. Już w trakcie pisania tej recenzji czuję, że zaczynam o niej lepiej myśleć.

Jednak to czas pokaże, czy faktycznie powieść jest czymś więcej, niż ciekawym pomysłem stylistycznym, który atrakcyjność swą opiera na prostym wzbudzeniu motywacji czytelnika przez urwanie interesującego wątku w połowie, niczym w serialu telewizyjnym. Dla mnie prawdziwą perełką jest opowieść o Somni, dla kogoś innego – opowieść o sennym Bruges, jeszcze następny czytelnik zakocha się w Luizie Rey. Ciekawe, czy uda się Wam wyłapać wszystkie nawiązania między opowiadaniami?

David Mitchell, Atlas chmur (książka)
wyd. Mag, 2012

9 Replies to “Atlas chmur – David Mitchell”

  1. Właśnie wygrałam ją w konkursie i po Twojej recenzji najchętniej od razu zaczęłabym czytać 🙂
    Pozdrawiam

    1. No to do dzieła 🙂

  2. Mnie najbardziej uderzyło, jak skrajnie różne mogą być interpretacje tej książki. Dla niektórych będzie pełną truizmów opowieścią o moralnym zwycięstwie dobra nad złem, ktoś inny dostrzeże w niej gorzką i pesymistyczną refleksję nad naturą ludzkości, dla jeszcze innej osoby będzie to książka o reinkarnacji i wędrówce/ewolucji dusz; ktoś przeżyje perypetie bohaterów bardzo emocjonalnie, a inny ktoś zachwyci się przede wszystkim maestrią zastosowanych przez autora form literackich, bogactwem języka i nietypową formułą szkatułkową powieści.
    Jak dla mnie – cudeńko, absolutna perła literacka. Zarówno pod względem formy, jak i wieloznacznej wymowy dzieła.
    Bardzo cieszę się, Szyszko, że zdecydowałaś się o „Atlasie chmur” napisać i dziękuję Ci za to serdecznie :).

  3. UWAGA SPOJLER!!!

    Jeśli chodzi o nawiązania/powiązania między opowiadaniami, to ja wyłapałam następujące:
    – Frobisher czyta dziennik Ewinga,
    – w wątku Frobishera stary kompozytor ma sen o „piekielniej kawiarni”, w której wszystkie kelnerki mają takie same twarze,
    – Sixsmith (adresat listów Frobishera) jako staruszek występuje w opowieści o Luisie Rey i listy od Frobishera wpadają w jej ręce,
    – powieść o Luisie czyta Cavendish i pozwala mu ona przetrwać najgorsze chwile,
    – Sonmi-451 ogląda film (disnej) na podstawie historii Cavendisha i czerpie z niego pociechę i inspirację,
    – Zachariasz wierzy w boginię Sonmi i ogląda fragment nagrania z wywiadu z Sonmi-451.

    Poza tym – znamię w kształcie komety, które pojawia się u bohaterów, których „przeznaczeniem” jest zmienić świat, a przynajmniej znacząco wpłynąć na jego losy.
    Szyszko, potrafisz ich wymienić? Tych bohaterów, którzy mają znamię? Bo ja nie jestem już pewna, a nie mam książki pod ręką, żeby to sprawdzić :P. Wiem tylko na pewno, że Cavendish nie miał :P.

    1. spojer-foka ;P Cavendish miał, pod pachą 😛 ale prywatnie Ci wyjaśnię, o co kaman 😀

      1. co masz na myśli? 🙂 cavendish miał ale nie w kształcie komety, Ewing tez zdaje się nie miał

  4. A!!! Jeszcze utwór skomponowany przez Frobishera, tytułowy „Atlas chmur” – to muzyczny odpowiednik całej powieści, w którym sześć instrumentów podejmuje kolejno melodię, by na koniec wybrzmieć razem :).

    1. nawet mnie nie kuś o poruszenie tematu szóstek w ksiązce 😉

  5. A ja często sięgam do książki pod wpływem filmu. I wcale nie uważam tego za „zło”. Po prostu czasem po obejrzeniu filmu mam ochotę porównać sobie z oryginalną wersją, zwłaszcza jeżeli ekranizacja jest dobra.
    Jak do tej pory nie zawiodłam się na swoich wyborach ;D

Dodaj komentarz