Cztery pory roku – Stephen King

Z okazji urodzin Stephena Kinga pora odświeżyć stare kąty… Zapraszam na niezwykłe wykonanie „Czterech pór roku”, gdzie zamiast pierwszych skrzypiec mamy Tajemnicę. Akompaniament: Strach i Potworność. Gościnnie wystąpi Nadzieja (nie, nie demoniczny koń z „Rezusa”).

Cztery opowiadania poprzedzone takimi tytułami jak „Wiosna Nadziei”, „Lato zepsucia”, Jesień niewinności” i „Zimowa opowieść”. Treściowo nie łączy ich praktycznie nic, z wyjątkiem charakterystycznych dla Kinga wzmianek o znanych nam miejscach i postaciach, dzięki którym mamy wrażenie, że autor wciąż opisuje ten sam mały, zepsuty kawałek świata. Opowiadanie pierwsze to „Skazani na Shawshank”, które stało się głośne dzięki filmowi Franka Darabonta z Timem Robbinsem w roli głównej.

O samym opowiadaniu mogę powiedzieć tak – obejrzyjcie film. Jestem wielką wielbicielką tej produkcji i chylę czoła przed reżyserem, że wyciągnął tyle poetyki z tak ascetycznie prowadzonej narracji. Różnica polega głównie na nastroju – o ile w filmie jest on liryczną opowieścią o przetrwaniu, przyjaźni i nadziei, tak opowiadanie jest utrzymane w tonie wspomnień prostego człowieka, jakim był Red. I chyba bardziej podobał mi się Andy w wykonaniu Robbinsa, do którego mam słabość, zwłaszcza, gdy się uśmiecha (i nawet wtedy, gdy gra psychopatę!).

Drugie opowiadanie z kolei porusza bardzo chwytliwy i atrakcyjny dla „normalnego” czytelnika temat rodzącej się psychopatii. King mistrzowsko pokazuje, że piękne, czerwone jabłka są najbardziej zepsute, bo zgnilizna zaczyna się u nich od środka. Gdzie zaczyna się koszmar? Czy to nuda i uporządkowane życie popchnęły „ślicznego amerykańskiego chłopca” w stronę fascynacji zbrodniami nazistowskimi, czy też może rozpoznanie w sąsiedzie ukrywającego się faszysty przerodziło się w niezdrową fascynację? To, co uwielbiam w narracji Kinga, to jego nieustanne przypominanie, że zło tkwi w każdym z nas i nie można go usprawiedliwić wpływami z zewnątrz.

Trzecie opowiadanie, „Ciało”, jest przecudną opowieścią utrzymaną w klimacie „To”, jednak tylko na gruncie relacji międzyludzkich. Czwórka przyjaciół udaje się w podróż, by odnaleźć zwłoki chłopca, który zaginął. Jego zwłoki widział starszy brat jednego z nich, łobuz i miejscowy zabijaka. Chłopcy tworzą przedziwną mieszankę charakterów i niejednokrotnie zastanawiamy się, co ich trzyma razem. Być może jedynie fakt, że byli wyrzutkami w tym małym, sennym amerykańskim miasteczku? Ujął mnie sposób prowadzenia narracji, z perspektywy dorosłego człowieka, który wraca do świata dzieciństwa i wspomina najlepszych przyjaciół, jakich kiedykolwiek miał. Na podstawie tego opowiadania powstał film „Stań przy mnie” („Stand by me”), który jest jedną z lepszych ekranizacji Kinga, jakie widziałam, z całkiem dobrą obsadą w dodatku.

Wprawne startrekowe/bigbangowe oko dostrzeże Wila Wheatona

Trzy pierwsze opowiadania nie dostarczają żeru miłośnikom „straszącego” Kinga, są pozbawione metafizyki i horroru z gatunku „potwór z szefy” czy „pradawne zło zjadające kurczaki”. Za to „Metoda oddychania” wali niezwykłością po oczach i aż się prosi o jeszcze. Z tego opowiadania zaczerpnięte jest motto zbiorku, „ważna jest powieść, nie opowiadający” i traktuje o… klubie dla dżentelmenów. Klubie tak fascynującym, że zmieniłabym płeć, żeby się do niego dostać. Kto z resztą* nie chciałby wejść do cichego pomieszczenia wypełnionego książkami… których nie ma nigdzie poza tym miejscem? Ci, którym przypomina się teraz „Cień wiatru” niech pochylą głowy ze skruchą, bo King o tajnym stowarzyszeniu księgarzy pisał dużo wcześniej, niż Zafon dorwał się do „Klubu Dumas” i popełnił swoją powieść. W dodatku w klubie dżentelmenów obsługuje nienaganny lokaj, który zdaje się być tam dłużej, niż sama wieczność. Panowie co jakiś czas zasiadają przy kominku, jedna osoba zaczyna snuć opowieść. Tym razem jest to historia naprawdę niezwykłego porodu.

Ten zbiorek opowiadań był czymś niezwykłym w dorobku pisarza, jego agent odsądzał go od czci i wiary, a wydał go dopiero po solennych zapewnieniach autora, że następna rzecz będzie o nawiedzonym samochodzie. Być może stali czytelnicy, przyzwyczajeni do wilkołaków, wampirów i demonów poczuli się zawiedzeni, ale wydanie opowiadań pozbawionych grozy okazało się być strzałem w dziesiątkę. Moim zdaniem King doskonale się sprawdza w formach albo bardzo krótkich, albo bardzo długich – wszystko pośrodku traktuję z rezerwą.

To jest właśnie King, którego lubię – prawdziwy i zwyczajny, a przez to chyba najbardziej przerażający.

*tak, wiem, podobno istnieją tacy zboczeńcy, którzy by nie chcieli. Staram się ich unikać. Nie wychodzę z domu.

Stephen King, Cztery pory roku
wyd. Albatros 2010

2 Replies to “Cztery pory roku – Stephen King”

  1. Kupiłam zimą na Biedronkowym stoisku z książkami! Jestem w trakcie „Ciała”, ale zostawiłam w Poznaniu i będę mogła dokończyć dopiero za jakiś czas.
    Niemniej jednak – polecam! Na każdą porę roku! 🙂

    „Cień wiatru”, Szyszku 😉

  2. cień, zew, jeden kit ;P

Dodaj komentarz