Dante i inksi – tłumaczył Mirosław Syniawa

dante

Przyzwyczaiłam się do tego, żeby śląską godkę traktować jak „drugi” język. Wiecie, taki od święta. Język, który się tłumaczy znajomym (którzy, nie wiedzieć czemu, nie znają takich OCZYWISTYCH słów jak klopsztanga, lacie czy krojcok). Nigdy w drugą stronę. Tymczasem zbiorek poezji, który trzymam w dłoniach, wywrócił moje przekonania do góry nogami.

Głównym zarzutem wobec śląskiego jest to, że brzmi jak pijany niemiecki, recytowany na dnie kopalni. Ni to polski, ni to niemiecki, jakby nie mógł się zdecydować. Gardłowy i ponury, idealny język przepitych krtani i ciężkich umysłów.

Nie próbuję go bronić, bo sama wiem, że przejście z polskiego na śląski nagle odejmuje człowiekowi z pół oktawy tonu głosu (a ja, ponieważ jestem dodatkowo niekumata w śląski, czuję jak mi się gardło buntuje). Nie będę nikomu wmawiać, że jest równie piękny jak rosyjski czy francuski. Nawet w moich rodowitych uszach brzmi dziwnie gburowato… ale nie zmienia to faktu, że uwielbiam jego brzmienie. Słychać w nim męskie poklepywanie po plecach, trzeszczenie ton ziemi nad głową, poszarzały szelest liści i delikatnie osypujący się ceglany pył starych domów. To język ciężkiej pracy, brudu, kiepskiego piwa wydawanego górnikom przez zarządzających kopalniami Dojczów, snujący się nisko przy ziemi, którą ukochał.

Czy taki język może być poetycki? Do niedawna myślałam, że owszem, tak jak poetycka może być bryła węgla, błyszcząca antracytowo, leżąca dobrze w dłoni, użyteczna i kryjąca w sobie ciepło. Ale jednak bryła węgla.

Tomik poezji Dante i inksi w przedziwny sposób zmienił moje myślenie. To tak, jakbym oglądała rzeźby klasycznych mistrzów, wiernie wykute na nowo, tylko w innym materiale. W węglu kamiennym mojego drugiego języka.

Okazuje się, że rosyjską śpiewność Jesienina i Kryłowa, sielską zadumę Yeatesa, frywolność Dantego i pocieszność Bart-ĆiŚińskiego da się przyciąć do grubych, śląskich słów. Mnie szczególnie zachwyciły przekłady poetów angielskich (oprócz Yaetesa jeszcze można przeczytać wiersze Keatsa czy Blake’a). które znam w oryginale. Ba, nawet poeci Dalekiego Wschodu wskoczyli do biedaszybu i poczeli godać po noszemu!

Trudno im oceniać jakość przekładu, bo językoznawca ze mnie żaden, ale nie ulega wątpliwości, że Silesia Progress to znak zupełnie nowej jakości literatury w języku śląskim i po raz kolejny udowadnia, że po śląsku mówić swobodnie można, a nawet trzeba. Oswaja goroli z tym inkszym brzmieniem, które ma w sobie ukrytą poezję. To język tęsknoty za słońcem i zawsze kryje w sobie rubaszny żart. Ten tomik wyraźnie pokazuje, że śląski to nie tylko język krupnioków na grillu i awantur po pijaku, a żywe narzędzie, którym można wyrazić wszystko.

Co ciekawe, o ile przygody komisarza Hanusika są raczej dla wielbicieli Śląska, to poezja z tomiku Dante i inksi, według mnie, ma szanse trafić do szerszej publiczności – szczególnie tej poetycko-wrażliwej. Gwarantuję, że odkryjecie zupełnie nowy szyk zdania i pewną bardzo specyficzną, lakoniczną stylistykę, która sprawia, że język śląski, choć tak do polskiego podobny, jednak jest czymś zupełnie innym.

3 Replies to “Dante i inksi – tłumaczył Mirosław Syniawa”

  1. Wiesz, że chciałam ją kupić? Później zobaczyłam cenę i małą objętość, i zrezygnowałam – wydawało mi się, że koszty są wygórowane. Ale chyba zmienię zdanie…;)

    1. generalnie nie przepadam za poezją (poza tymi dziwnymi momentami w życiu, kiedy po prostu potrzebuję przestawienia mózgu na lepszy rytm), ale ten tomik mnie ujął. Szczególnie że większość poezji śląskiej, z jaką się spotkałam, tkwi w rymach częstochowskich po uszy. A tu i biały wiersz i limeryk i regularna poezja, coś cudnego. 🙂

  2. Ciekawa jestem bardzo, jak to wygląda. Kiedyś sobie popatrzę, jak mi pożyczysz.

Dodaj komentarz