Detektyw / True Detective (HBO), sezon 1

ibl1aDMsPIUANj

Luizjana kojarzy mi się z moczarami, bagnistymi oparami, dziwnym szmatkami roślinnymi zwisającymi z gałęzi, voodoo czy innym szamanizmem… i z wampirami, ale to przy innej okazji. Pomijając brak wampirów, cała reszta się zgadza. Dodajmy do tego psychopatę (albo nawet kilku), charyzmatycznych policjantów, opuszczone szkoły i kościoły – a i tak pewnie nie udałoby nam się stworzyć nic w połowie tak dobrego, jak serial HBO, True Detective.

Jestem osobą, która pasjami czyta i ogląda kryminały. Można powiedzieć, że jestem swego rodzaju koneserem intryg kryminalnych – nie, żebym preferowała na przykład styl skandynawski nad francuskim czy potrafiła godzinami dyskutować o włoskich kryminałach na tle przemian ekonomicznych – po prostu lubię dobrze prowadzone sprawy kryminalne. Poprzeczka zawieszona jest naprawdę wysoko. Mimo to serial przeszedł nad nią z takim zapasem, że mogłyby się zmieścić tam spokojnie dwie inne serie. Tak. Naprawdę jest TAK DOBRY.

Przynajmniej dla mnie. Owszem, zdaję sobie sprawę, że serial może się wydać nudny, wydumany, przegięty filozoficznie, że nic się nie dzieje, a ostateczne rozwiązanie jest przewidywalne i w ogóle nie ekscytujące, że bohaterowie zwyczajni i mówią z flegmatyzmem upalonego kowboja. Że to wszystko już było, w tej czy innej formie.

Dla mnie jednak jest doskonałą kombinacją wszystkich elementów, niczym dobrze przygotowane sushi. Porównanie nie jest przypadkowe – popisowe danie Japończyków to najlepszy przykład na to, że ze składników, które wydają się niejadalne, dziwne i nie na miejscu, można skomponować malutkie porcyjki nieba w gębie. Serial Detektyw  to niezwykła mieszanka wszystkiego, co dobre w serialach kryminalnych.

elfilm-com-true-detective-280581

Nie byłoby jednak o czym mówić, gdyby nie główne postacie: Rustin „Rust” Spencer i Martin Eric „Marty” Hart. Tego pierwszego gra Matthew McConaughey, drugiego – jego przyjaciel, Woody Harrelson. Dopiero po paru odcinkach zorientowałam się, że znam pana Rusta, ale jako uroczego mydłka z romantyczno-komediowym zacięciem. I że go tak właściwie niespecjalnie lubię, bo to takie słodko-czupurne nie wiadomo co z twarzy… Tu zaś mamy surowego, wychudzonego, zniszczonego po wielokroć nihilistę, który po śmierci córeczki z coraz większą determinacją zanurza się w odmęt szaleństwa i pustki.

Ponury, zacięty Rust jest partnerem Marty’ego i pozornie nic ich nie łaczy. Marty to rodzinny, „prawdziwy” facet, czyli typowa mieszanka drobnomieszczaństwa, hipokryzji i egoizmu, obficie polana moralnością Kalego (moja prawda jest najmojsza). Żaden z nich nie jest dobry (choć Marty bardzo się stara zachować pozory uczciwości i praworządności). Nie są jednak typowymi policjantami stojącymi ponad prawem, jest w nich coś więcej. Nie są też szlachetnymi, zapalczywymi stróżami prawa, którzy z wdziękiem naginają reguły.

Matthew-McConaughey

Nie, jeśli Rust i Marty reguły łamią, robią to porządnie, z kopem i jakąś ponurą determinacją. Bo robota musi być zrobiona. Są w tym niezłomni i widz czuje w sobie tę siłę, kiedy ogląda kolejne sceny spektakularnej ucieczki przez ogarnięte wojną gangów uliczki, gdy padają strzały z domku na pustkowiu. Istnieją grzechy, których nie można wybaczyć i krzywdy, które muszą być pomszczone.

Rust nie wierzy w nic. Jego umysł dryfuje nieznanymi ścieżkami, często zdarzają mu się halucynacje – efekt uboczny zbyt długiego działania pod przykrywką jako uzależniony członek gangu. Marty jest gwałtowny i brutalny, cudzołoży z głębokim przekonaniem, że tak właściwie pomaga swojej rodzinie. Dzieli ich wszystko, a nawet więcej.

True-Detective-1x05

Serial rozgrywa się w dwóch osiach czasowych – sprawy pierwszej, prowadzonej w 1995 roku i w czasach współczesnych – morderca uderza ponownie, choć przecież sprawa powinna być już rozwiązana. Młodzi detektywi przesłuchują Rusta i Marty’ego na okoliczność śledztwa, a przy okazji widz może zajrzeć za kulisy śledztwa dawnego. Włącznie z wszystkimi kłamstwami i naciągnięciami, których dopuścili się nasi bohaterowie. A które teraz, po prawie 20 latach, nadal powtarzają bez mrugnięcia okiem.

Trup młodej prostytutki, z jelenim porożem na głowie, z tajemniczym tatuażem na szyi. Zaginione dzieci, młode kobiety. Dziwna pogańska religia. Historie rodem z brukowego czasopisma, podane w smaczny dla widza sposób – ze stron True Detective’a, czyli czasopisma opisującego zbrodnie (naszym polskim odpowiednikiem jest właśnie… czasopismo Detektyw. Zawsze czytałam zagadkę z tyłu). Dodatkowo serial nawiązuje do zbioru historii niesamowitych The King in Yellow, Roberta W. Chambersa (podobnych w klimacie do opowieści Poego) czy opowieści Alana Moore’a ( V jak Vendetta, Strażnicy).

True-detective-1x02-7

Nawiązań i symboliki jest sporo, jednak nie jest ona nachalna i rzuca się w oczy tylko koneserom – wszyscy inni dopiero po jakimś czasie zauważają, że być może było w tym coś więcej…

Matthew McConaughey zakochał się w swojej postaci i to się czuje. Każda scena jest przemyślana, każdy gest jest naturalny i wręcz widzi się, jak grany przez niego Rust zmienia się, przeistacza, jak zmienia się jego świat. Jest postacią autentyczną do bólu i wydaje mi się, że to naprawdę aktorstwo wysokiej klasy, bo taką postać bardzo łatwo można „przegiąć”. No, normalna ona nie jest.

Z kolei Woody Harrelson po raz kolejny udowadnia, że jego paskudna gęba za krzywym nosem i uśmiechem kryje w sobie dużo więcej. Tylko pozornie wydaje się tłem dla charyzmatycznego, pociągającego jak niebezpieczny narkotyk Rusta. Jest równie przebiegły, zacięty niczym buldog i uparty. Obserwowanie obu panów to prawdziwa przyjemność.

Dodajmy do tego klimat „końca niczego” – rozległe moczary Luizjany, opuszczone domki i fabryki, samotne drogi i drzewa… niby nic, a jednak tętni życiem. Takim z kolcami, ostrymi zębami i pazurami.

A wiecie, o co w tym wszystkim chodzi? O to, żeby sprawiedliwości stało się zadość. Bo zło wciąga, niczym szalony wir. I czasem tylko wtedy, gdy dotrzemy na jego dno, będziemy się mogli wybić ku powierzchni.

Dodaj komentarz