Postrach nocy / Fright Night (2011)

Jako, że Hollywood od jakiegoś czasu stoi prawie wyłącznie kontynuacjami i remake’ami, do Postrachu nocy podchodziłam ostrożnie, żeby nie powiedzieć, z rezerwą. Owszem, miał swoje niewątpliwe atuty (o tym później), ale komediowa wersja horroru z lat osiemdziesiątych… sami przyznacie, że coś może śmierdzieć. Tym milsze było moje rozczarowanie, że nawet całkiem ładnie pachnie.

Nie będę nawet udawać, że zwróciłam na film uwagę z innego powodu, niż możliwość zobaczenia dwóch interesujących panów w wersji bez koszulki. Colin Farrell, do którego mam sentyment od czasów Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj (kto wymyślił ten tytuł?), to pierwsza zachętka, druga to David Tennant, którego z każdym filmem lubię coraz bardziej. Byłam jak najbardziej świadoma założenia, że to będzie horrorowaty romans dla nastolatków. Nic to, mówię, oglądam.

Pierwszym miłym zaskoczeniem prawdziwość wampira Jerrego. Daleko mu do świecących wypłoszów czy nawet popijających przez słomkę sztuczną krew kumpli Sookie. Jerry to wampir paskudny, o zwierzęcym magnetyzmie, nie wejdzie do domu bez zaproszenia, pod wpływem słońca grzecznie się przypala, a krzyże i woda święcona robią mu kuku. W przeciwieństwie jednak do typowych produkcji dla nastolatków, seks nie jest towarem eksportowym – jest podany subtelnie, prawdziwie – więcej niezręczności, zakłopotania i rumieńców, niż seksownego wypinania pupy, przypadkowych ujęć dekoltu.

Płonący, ufafrany krwią i nadal seksowny

Łopatą seksu dostajemy dopiero pod koniec filmu, ale chyba bardziej po to, żeby pokazać, jaki ten Jerry wstrętny i obleśny jest, niż żeby podniecić nastolatków, którzy nie opanowali do końca sztuki wyszukiwania w Internecie sprośnych obrazków. Mamy za to obowiązkowo niewinną pannę, która ulega wampirowi i – aż się wzruszyłam – paraduje w sukieneczce a’ la nocna koszula. Za to młodzian, Charlie,  jest sympatycznie zwyczajny: ani ładny, ani ciapciowaty, ot, chłopak z sąsiedztwa.

Fabuła prosta jak świński ogon na mrozie – w szkole znikają dzieciaki, co zbiega się podejrzanie z przybyciem nowego sąsiada o pięknych mięśniach, Jerrego. Colin błyska ząbkami w stronę mamusi chłopaka, ale ta ma dość spotkań z przypadkowymi mężczyznami, dlatego biedny Jerry chodzi nieco głodny. Na szczęście kolega Charliego jest pod ręką, a smakowity z niego kąsek. Charlie, który początkowo wyśmiewał wampiryczne teorie przyjaciela, teraz zaczyna sam podejrzewać, że z sąsiadem coś jest nie tak – na przykład budzi zastanowienie fakt, że nie widać go na zdjęciach i filmach…

Schrupałbym cię całą… ale tylko wysączę

Zanim polowanie rozpocznie się na dobre, na scenę wkroczy jeszcze jedna postać – ekscentryczny, mroczny iluzjonista Peter Vincent, który wygląda, jakby go żywcem wycięli z zakazanych ksiąg o czarnej magii. Do momentu, kiedy nie zdejmie peruki, nie odklei wąsów, nie podrapie się po kroku i nie zacznie zmywać tatuaży, popijając jakieś zielone alkoholowe świństwo. Nawet sekretarka-kochanka go nie szanuje, a on sam jest znudzony, zmanierowany i tchórzliwy. Jednak kolekcja magicznych przedmiotów służących do polowań na wampiry nie powstała w jego domu przypadkiem…

Ej, nie pamiętam, żeby w tej scenie miał gacie z dresu…

Film ogląda się łatwo, nie wywołuje co prawda eksplozji śmiechu, ale ma humor na przyzwoitym poziomie i czasami jest bardzo subtelny. To wielka sztuka, prowadzić narrację tak, by balansowała na cienkiej granicy między kiczem i absurdem, nie popadając w żaden z nich. Colin Farrell jest wrednym, złośliwym typem, jest diabelnie pewny siebie. Podobał mi się, jednak w scenach z Tennantem, który mimiką i gestami przypomina fajerwerk w fabryce pierza, widać, że jego postaci brak czegoś więcej, jakaś płaska się wydaje.

Z kolei Tennant jest po prostu sobą, wyrazisty czasami do bólu. Akurat tej postaci wyszło to na dobre: emocjonalnie niestabilna, ale bez przesady, komediowa, ale nie idąca w parodię.  Niezła sztuka, zważywszy, że grał nieco hermafrodytycznego typa w lateksie, z źle zmytym lakierem do paznokci i makijażem scenicznym wokół oczu.

Tennant w wersji zbiszonej*

Polecam do oglądania w towarzystwie damsko-męskim, zamiast komedii romantycznej. Panie nacieszą oko albo muskulaturą Colina lub bladą smukłością Davida, za to panowie z pewnością poczują instynkta stadno-opiekuńcze wobec ślicznej Imogen Poots. Całość oblana jest leciutkim romantyzmem i słodką naiwnością – ale tylko odrobinę. Poza tym są prawdziwe, paskudne wąpierze, odcinane kończyny, przypalanie wodą święconą, wbijanie drewnianych kołków i smarowanie wampirem po autostradzie.

Żeby nie było, że głównego bohatera nie daję. Na zdjęciu z mamusią.

PS. W oglądanym przez mnie wywiadzie, Tennant zwierzył się, że był onieśmielony (cytuję) grecko-boskim ciałem Colina, a kiedy wspomniał o tym reżyserowi – na zasadzie „to może ja poćwiczę i na solarium pójdę” – usłyszał, że w żadnym wypadku, ma być chuda, blada szkocka klata i już! No i jest. I dołeczki nad pupą (ale to dla pań nieposiadających mężów, już jestem grzeczna!).

*zbiszyć się – zmienić się z fyfroka w bisza, czyli niezwykle pociągającego mężczyznę.

Postrach nocy (Fright Night)
wyst. Anton Yelchin, Colin Farrell, Imogena Poots, David Tennant

8 Replies to “Postrach nocy / Fright Night (2011)”

  1. Wampiry + sówka + gołe klaty = ślinotok. Zasysam niezwłocznie…

    1. wiedziałam, że docenisz 🙂

  2. Po takim opisie będę musiał obejrzeć ten film. Oczywiście z kobiecym wsparciem, sam bym nie dał rady. 😉

    1. Niuniek! Kopę lat! Koniecznie oglądać z panną, pod kocem najlepiej (winter is coming), niesamowicie sympatyczny film 🙂

      1. Obejrzałem. Ze wsparciem, które usnęło gdzieś w połowie. Film okazał się nudniejszy niż myślałem. Ale Paula zasypia nawet na Szklanych Pułapkach, więc co zrobić. 😛

  3. O, widzę, że wampiry inaczej… Zapowiada się inaczej!

  4. Ja tam jednak trochę żałuję, że mało było tego wypinania dekoltu przez Jerry’ego…

  5. A! Ostatnio wciąż się zastanawiałam, czy zabrać się za ten film, czy nie zabrać. Z jednej strony oczywiście miałam olbrzymią ochotę (bo Tennant!), a z drugiej trochę się obawiałam (bo umalowany Tennant w filmie hollywoodzkim). Ale jak mówisz, że nie jest źle, to może w końcu uda mi się odłożyć lęki na bok i sięgnąć po ten film. Zobaczymy.

    W temacie Tennanta – ostatnio trafiłam na miniserial BBC „Single father”, jakoś wcześniej nic o tym nie słyszałam, koniecznie muszę nadrobić! Tylko – jak znam życie – pewnie będzie bez napisów. Wprawdzie bez napisów też da się obejrzeć, ale jednak lubię, gdy są.

    Uściski
    L.

    PS „Fabuła prosta jak świński ogon na mrozie.” – Boskie zdanie. ;D

Dodaj komentarz