Smoczy pazur – Artur Baniewicz

Proszę się nie zrażać nagą dziewoją, baniewiczowska opowieść o czarokrążcy jest fantastyką zacną i dobrej jakości. Chwycona z głupia frant , zakupiona jako prezent – nie pamiętam. Pamiętam za to, że przygody Debrena z Dumeyki połknęłam jednym płynnym ruchem, krztusząc się dopiero przy końcu.

Tył książki sugeruje, że ci, którzy tęsknią za Wiedźminem, powinni zachwycić się opowieściami o czarokrążcy. Cóż, byłam świeżo po ostatnim tomie Sagi i było mi źle, więc wszystko, co pozwoliło by mi zatrzymać się na chwilę w odkrytym na nowo świecie fantastyki, przyjęłabym z pocałowaniem w okładkę. Baniewicz został przezornie wypożyczony w komplecie, do domu przyniesiony i przeczytany, a następnie zakupiony i zapomniany – nie na tyle, żeby nie pamiętać, że fajny był.

Kiedy ileś tam lat później sprzedawałam w księgarni komplet książek dla takiego jednego typa, który lubi fantastykę i Wiedźmina, nie przypuszczałam, że parę lat później będę z tym samym typem siedzieć we wspólnym domku i słuchać audiobooka Smoczego pazura przy wspólnym układaniu puzzli. Zapomniana fabuła objawiła się ponownie, by jeszcze raz uderzyć swą przemyślnością i świetnym sposobem narracji.

Wybaczcie przydługi wstęp, chora jestem, a po aspirynie zawsze bierze mnie na sentymentalizm. Nie o moich wzruszeniach okołoksiążkowych pisać powinnam, ale o samym Debrenie i jego perypetiach. Czarokrążca to mag, który po okolicy się snuje i czary czyni za pieniądze. Zadanie to zazwyczaj wybierają osoby o niewielkim talencie, jednak Debren do nich nie należy. Nie jest może jakiś mega potężny, a połowa jego czarów nie trafia w cel – zazwyczaj z powodu głupiego przypadku, ale też zmęczenia walką, złych obliczeń i niezwykłych zbiegów okoliczności. Wydawać by się mogło, że to zwykły niedojda… ale prawda siedzi gdzieś głębiej.

Otóż cały czas mam wrażenie, że Debren po prostu nie ma wprawy w walce. Unika jej, jak może, choć nie wynika to z tchórzostwa. Obrywa często, ale dzięki temu jest nam bardzo bliski. No bo powiedzcie szczerze, ilu z Was brało udział w bójce ulicznej? Wiedzielibyście, jak się zachować? Pewnie nie – i Debren też jakoś szczególnie nie pała chęcią zgłębienia tej wiedzy.

Równocześnie jest bardzo mądry, choć bardzo zmęczony. Zniechęcony głupotą, zawiścią, kombinacjami pomniejszych ludzi i machinacjami politycznymi na wyższych szczeblach. Debren po prostu chce zrobić to, co właściwe. Nie jest to łatwe, gdyż sprawy, w które się wikła, nierzadko są skomplikowane i bardziej zagadkę kryminalną, niż opowiastkę z elementami baśni ludowych przypominają.

Pamiętacie opowiadania z Wiedźminem, jak bawiły się konwencją bajek o Śnieżce i innych rycerzach-jeżach? Baniewicz robi to samo, ale na tym podobieństwo się nie kończy. Znajdziemy je w  humorze, opisach sytuacji geopolitycznej świata, postaciach cynicznych i przebiegłych… ale mimo wszystko mamy do czynienia z czymś zupełnie nowym. Nie uwłaczając Sapkowskiemu, Baniewicz sięga na nieco wyższą półkę intrygi i czasami prowadzi narrację tak, że trzeba się nieco nagłowić, o co naprawdę chodziło. Humor też jakiś taki bardziej pokręcony… a gorycz też jakoś inaczej smakuje.

A cóż się w pierwszej części trylogii dzieje? Otóż mamy szeroko zakrojoną akcję poszukiwawczą o kryptonimie Kapciuszek, gdzie do odkrycia panny, która ciżemkę wszeteczną zgubiła, angażuje się zespół śledczych i fachowców od mikrośladów. Rycerza Kipanczę, który z żelazną logiką wykazuje Debrenowi, że zniszczenie wiatraków uchroni świat przed najazdem pustynnych pogan, mamy Machrusa, któren za grzechy ludzkości skonał na kole i teraz się kołomyje do Ziemi Świętej organizuje, jest też czarnowłosa księżniczka o ciężkiej stopie, smok Ziejacz na Małym Czyraku rezydujący, a nawet opowieść o szewcu, który nafaszerował owcę trucizną, a owca mu zwiała do rzeki, wodę trując i incydent międzynarodowy wywołując…

Baniewicz jest gawędziarzem. To sztuka, napisać bardzo długie monologi wyjaśniające mechanizmy świata tak, że nie są one nudną pogadanką. Kiedy odkrywa drugie dno intrygi, nierzadko okazuje się, że jest i trzecie, a nawet czwarte… by ostatnim zdaniem obrócić wszystko do góry nogami. Jedyne, co mnie zastanawia, to powracający motyw frustracji seksualnej, który, jak bumerang na sznurku, krąży nad głowami, brzęczy, męczy, a potem zwala się na głowy.

Językowo – coś cudnego. Karkołomne, długie zdania, które nie tracą sensu, lekko archaiczny język, twórcze wykorzystanie słów, skojarzeń, przepiękne neologizmy i absolutnie genialne skojarzenia – to wszystko składa się na żywą, mocną opowieść o człowieku, który nie jest bohaterem, a dokonuje heroicznych czynów. Ta część podobała mi się najbardziej, pozostałe odchodzą nieco od przewrotności w stronę zadumy, ale powiedzieć trzeba jasno – Baniewicz potrafi stworzyć rewelacyjne postacie (i profesje – na przykład duszystę, czyli odpowiednik dzisiejszego psychologa) .

To, co mnie zachwyca, to umiejętność bohatera, Debrena, do spoglądania na rzeczy z szerokiej perspektywy. Porusza mnie jego nieskalana uczciwość i takie zwykłe, ludzkie dobro, życzliwość, która sprawia, że wpada w tarapaty. Bije z niego jakieś ciepło, czuje się, że można mu zaufać. Niestety, możemy też mieć pewność, że czasem wybierze większe dobro, nawet jeśli to oznacza czyjeś łzy. Każde z opowiadań wzrusza na swój sposób, nie można przejść obok niego obojętnie. Prawdziwa uczta miłośnika dobrej fantastyki.

Artur Baniewicz, Smoczy pazur
wyd. superNOWA, 2003

4 Replies to “Smoczy pazur – Artur Baniewicz”

  1. Jeżeli ta książka Wiedźminem zalatuje to biorę w ciemno 😉

  2. Prawdę rzekłaś i dzięki Ci za to 🙂 Trylogię przeczytałam pracując w jednym z najnudniejszych miejsc świata, gdzie miałam być specjalistą ds. mailingu. Od czasu do czasu szef przychodził sprawdzać, czy ślepię w komputer. Ślepiłam – ino w pdfa. Cóż – udawali, że płacą to ja udawałam, że pracuję. Jechałam wtedyż na ostatnim dechu wiedźmina i Debren dobrze mi zrobił na tyle, że syndrom odstawienny był prawie niezauważalny. Mam księgi w wersji papierowej do tej pory i czasem wracam. Dzięki, Szysz, pora wrócić 😛

  3. A ja akurat mam przeciwne zdanie;) Ta książka jest u mnie pod hasłem „Największe gnioty”. Mętna, nieciekawa fabuła, przeraźliwie nudny i bez „jaj” główny bohater. Wcale nie chodzi o to, że musi być jakimś pakerem-megakillerem-amantem… po prostu to taka ciepła klucha, nic oryginalnego sobą nie reprezentująca. No i te okropne odniesienia do historii współczesnej i popkultury (SiSmani, pseudoGeralt Boebbels, Rzesza Wehrleńska), nienawidzę czegoś takiego w fantasy. Porównanie Baniewicza do Sapkowskiego to obraza dla tego drugiego.

    1. widzisz, mnie zazwyczaj też takie zabiegi rażą niemożebnie (na przykład Kossakowska czy Ćwiek potrafią tak cisnąć przez pół strony i mnie szlag trafia), a tu dało się to przełknąć – może dlatego, że cały dowcip nie opierał się tylko i wyłącznie na nich. Ale taki Urząd Ochrony Tronu w skrócie UOTr – skrót zgrabny i dokładnie oddaje naturę organizacji. Debren nie wydawał mi się ciepłymi kluchami, ale raczej zmęczonym psychologiem, któremu wszyscy się zwierzają, ale pomocy już brać nie chcą – to akurat znam z autopsji.
      Czy to obraza? Nie mam pojęcia, nie należę do wyznawców Sapkowskiego, językowo obydwaj stoją na podobnym poziomie, humor u Baniewicza na nieco wyższym, a postaci u Sapkowskiego. Ale nie słuchaj mnie, ja dziwna jestem, bo najwyżej stawiam Koniasza Żambocha ;P

Dodaj komentarz