Miarka za miarkę – William Shakespeare

W „taniej książce” na dworcu w Opolu wypatrzyłam przypadkiem chudą książeczkę o okładce przypominającej dzieła komunistycznych ekonomistów partyjnych. Tytuł nic mi nie mówił, tylko nazwisko autora było znajome. William Shakespeare, do usług, w przekładzie Słomczyńskiego (do którego mam sentyment wielki i przez wielu uważany za nieuzasadniony). Szarpnęłam się na te trzy złote, a co. I tak oto wkroczyłam w świat zgnilizny moralnej Wiednia.

Nie będę udawać, że jestem jakoś szczególnie wysublimowana i dzieła Szekspira mam w małym palcu – bo nie mam. Nigdy nie miałam zacięcia, by przekopywać się przez wszystkie dzieła tego dżentelmena, choć to, co chwyciłam nieodmiennie mnie zachwycało. Ot, choćby taki Hamlet. Zmierzam do tego, że wcześniej nawet nie wiedziałam, że taki dramat powstał, a nawet jeśli – skutecznie o tym zapomniałam.

Miarka za miarkę to sztuka problemowa. Nie dlatego, że problemem jest rozstrzygnięcie, czy jest komedią, czy tragedią (choć to też) – Szekspir koncentruje się w niej raczej na naświetleniu pewnych zjawisk społecznych, myśli, problemów. Szekspirolodzy mądrze kiwają głowami i wykazują, że sztuki tego typu były produktami przejściowymi między komediami, w których brylował Szekspir, a mrocznymi, ponurymi tragediami.

Ja ubawiłam się setnie, choć podejrzewam, że niekoniecznie z powodów, które sobie umyślił autor. Do rzeczy jednak: otóż jest sobie władyka, który postanawia przetestować prawość swojego następcy. W tym celu udaje, że wyjeżdża, zostawiając władzę w jego rękach, a sam chyłkiem wraca w przebraniu mnicha, ot, na przeszpiegi. Tymczasem Angelo, znany z czarno-białego podejścia do prawa, postanawia zrobić czystkę  w domach rozpusty, a także bezlitośnie ściga cudzołożników –  w tym Claudia, który teoretycznie jest mężem Julii, ale formalnie niekoniecznie. Julia jest brzemienna, kochają się, Claudio wykazuje kompletny brak skruchy (w końcu puknął swą ukochaną i zrobiłby to jeszcze raz). Angelo się unosi i skazuje dziewczynę na więzienie, a potem wygnanie, a chłopaka – na śmierć.

Sytuacja jest niewesoła, więc Claudio zwraca się o pomoc do siostry, zakonnej nowicjuszki, która słynie nie tylko z urody, ale i prawego serca. W dodatku jest mądrą kobietą, a to już jest mieszanka wybuchowa. Isabella chce ratować brata, jednakoż po ciężkich potyczkach słownych staje przed wyborem – albo, za przeproszeniem, odda się szanownemu Angelo, albo jej brat straci życie. Nasz prawy anioł jest małym świntuszkiem, w dodatku zdradzieckim łachudrą, jak się później okaże.

Do tego mniej więcej momentu było poważnie, z małymi epizodzikami komediowymi. Fakt, dziwnym mi się wydawało, że za cudzołożenie od razu kara śmierci, w ogóle co to za nagonka, o co chodzi z tym nieformalnym małżeństwem? Na szczęście mądre Internety mi wytłumaczyły, że przed obliczem Kościoła omałżonkować się mógł każdy, ale potrzebny był jeszcze papierek świecki, za który trzeba było wyłożyć pieniążki, czego Claudio nie dopatrzył lub nie było go po prostu stać.

Nie będę Wam streszczać reszty – powiem tylko, że cnotliwa Isabella, rączki białe załamując nad swym nieszczęsnym losem i cnoty utratą, z niemałym entuzjazmem przyjmuje propozycję przebranego księcia, by Angelo sobie poużywał na zubożałej pannie, którą kiedyś odrzucił, bo dziewczę za mały posag miało. Panna w chusteczce na głowie za Isabellę będzie robić, wilk syty i owca cała. Przyznam, że mnie zatkało i pal sześć, co się działo później – wbrew pozorom cała intryga ma głębszy sens i w rezultacie wszystko kończy się dobrze (o dziwo), zło zostaje ukarane, miłość zwycięża.

Przez moment poczułam się, jakbym czytała opowieść o zwyczajach obcych plemion. Zdziwiłam się i poczułam się zaintrygowana, a to mi się ostatnio rzadko zdarza. Dialogi są błyskotliwe, celne, Isabella mądra, aż iskry lecą. Kiedy kończyłam czytanie, wszystko we mnie zawyło z pragnienia zobaczenia tego na scenie, bo jest krótkie, a ciekawe. W dodatku intryga jak się patrzy, z nagłym zwrotem akcji – i to nie na modłę szekspirowskiej komedyjki, ale całkiem dobrego kryminału.

Może nie znajdziemy tu powalającej głębi, jak w tragediach, ani lekkości komediowej, jednak właśnie to sprawia, że Miarka za miarkę jest dramatem wyjątkowym, niejednoznacznym. Nie mamy tu do czynienia z rozterkami rozedrganej duszy bohaterów, ani nie bawi nas ich głupota – to po prostu kawał dobrej historii i przyłapałam się na tym, że czytam dramat dla fabuły.

Szekspirolodzy twierdzą, że w tekście maczał paluchy Thomas Middleton i tak właściwie to nie wiadomo, co zostało napisane przez Szekspira, a co ładnie poprawione (podobnie jak Makbet!), to Miarka za miarkę jest naprawdę świetnym dramatem i z przyjemnością zobaczyłabym ją zagraną przez jakiś porządny zespół teatralny.

William Szekspir, Miarka za miarkę
polskie wyd. Zielona Sowa 1999

3 Replies to “Miarka za miarkę – William Shakespeare”

  1. Ja właśnie na studiach filologicznych będę przerabiać „Hamleta”… I myślę, po przeczytaniu tego, że chyba to wydrukuję i pokażę pani profesor by znowu nie wałkować tego samego 🙂

    1. Ech, Dominiko, Hamleta Ci nie popuszczą, ale uczulam na powszechną manierę interpretowania tekstu motywami freudowskimi. Jako psycholog mogę stwierdzić, że to koszmarnie spłyca ten dramat i zamyka drogę do interpretacji. Dlatego tak pięknie było zobaczyć scenę konfrontacji Hamleta z matką w wykonaniu Tennanta i Downie bez napięcia seksualnego, które większość reżyserów tam niesłusznie upycha…aa, znowu zaczynam o Hamlecie, sorry 😛
      Dziękuję za mega-komplement 🙂

  2. Późno przeczytałam tę notkę. Sztukę oglądałam w poniedziałkowym teatrze telewizyjnym w latach zapewne późnych 60-tych, na czarno -białym ekranie. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie i choć nie pamiętam obsady, ten zachwyt pamiętam do dziś.

Dodaj komentarz