Błogosławieni, którzy pragną… – Anne Holt

Kryminał norweski to jest dokładnie to, czego brakowało mojemu rozumkowi, przejedzonemu zbrodnią brytyjską, amerykańską i kombinacją obu powyższych. Szczególnie, jeśli jego akcja toczy się w lepkim, dusznym, spalonym  słońcem Oslo – przyzwyczajeni wszak jesteśmy do myślenia o Norwegii jako miejscu, gdzie polarne niedźwiedzie jeżdżą na wakacje.

Fala upałów i fala zbrodni przetaczają się przez skandynawską stolicę. Przepracowani i zmęczeni policjanci próbują się uporać z aktami agresji, wypadkami i serią gwałtów. Robią wszystko, co w ich mocy, jednak opinia publiczna coraz bardziej zwraca się przeciwko nim. W takiej sytuacji pani sierżant Hanne Wilhelmsen musi zająć się zagadkowymi „sobotnimi masakrami”: opuszczone pomieszczenia zachlapane są krwią, najprawdopodobniej ludzką. Widok zaiste przerażający, choć brak ciała uniemożliwia jednoznaczne stwierdzenie, że dokonała się zbrodnia.

Równocześnie zajmuje się sprawą gwałtu na Kristine Haverstad, popełnionym z wyjątkową brutalnością. Czytelnik przeżywa go razem z ofiarą, dzięki świetnej narracji autorki wczuwa się w jej emocje zarówno w trakcie, jak i po ataku. To właśnie jej wątek jest najbardziej soczystą warstwą fabuły, jej uczucia, myśli, działania. Pozostałe postacie wydają się być jedynie tłem dla jej zranionej duszy. Sama główna bohaterka wydaje się być zimna, metodyczna i fachowa, a jej emocji można jedynie się domyślać.

Nie jest to jednak prawda, o czym przekonujemy się zaraz, jak tylko wczujemy się w rytm powieści. Pani Holt nie pisze o samych uczuciach, ale opisuje je przez czyny bohaterów. Uważny czytelnik wpada po uszy w buzujące pod powierzchnią emocje, tak silne, że nie sposób wyrazić ich słowami. Między innymi to właśnie sprawia, że książkę połyka się w jedno popołudnie, z wypiekami na twarzy i uszami zamkniętymi na świat. Jeśli chodzi o mnie, to nawet nie wiem, kiedy zjadłam całą olbrzymią miskę czereśni.

Sam wątek kryminalny jest bez zarzutu, ba, powiedziałabym, że zachwycił mnie fachowością i autentycznością. Opisy żmudnych, ponurych obowiązków policjantów, cierpliwość, drobiazgowość śledczych, użeranie się z laboratorium – jakże inne jest to w stosunku do seriali sensacyjnych, gdzie całe laboratorium zdaje się pracować nad jedną sprawą, gdzie detektywi doznają olśnień, a psychopaci zdają się siedzieć nam na karku i obserwować każdy nasz ruch. Zmęczenie, zniechęcenie i upał nakładają się na siebie, a to może doprowadzić do tragedii…

Niebagatelna jest też rola przypadku. Na szczęście nie mamy tu do czynienia z typowym deux et machina, raczej z normalnym, ludzkim zrządzeniem losu, wynikającym bardziej ze statystyki, a nie dlatego, że autorce brakło pomysłu na rozwiązanie problemu. W rezultacie otrzymujemy trzy niezależne od siebie wątki, które łączy osoba przestępcy. Zmierzają one ku finałowi, który rozegra się w deszczowe, oczyszczające popołudnie.

Książkę czyta się dobrze, szybko i niesamowicie przyjemnie. Rozczula mnie norweska maniera pisania zarówno imienia, jak i nazwiska postaci przy każdej możliwej okazji (co i tak mi nie pomaga, bo – jak zwykle – mylą mi się wszyscy przeraźliwie, ale cóż. Nauczyłam się z tym żyć). Coś w pisarstwie Anne Holt sprawia, że ma się ochotę na więcej. Na szczęście jest ona płodną pisarką, więc niewątpliwie sięgnę także po inne jej tytuły.

Anne Holt, Błogosławieni, którzy pragną…
wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2011

One Reply to “Błogosławieni, którzy pragną… – Anne Holt”

  1. Ufff, myślałem że tylko ja mam problem z nazwiskami i imionami bohaterów:) Galopująca skleroza:)
    Anne Holt… jakos nie jest mi z ta panią po drodze.

Dodaj komentarz