Pisałyśmy już na łamach Kawy z Cynamonem o anime – pojawił się tytuł według nas wybitny, inny zaliczyłyśmy do Szajsu… Dziś natomiast chciałam Wam opowiedzieć o historii, która zauroczyła mnie już dobre kilka lat temu, a ja wciąż nie mam jej dość.
Spice & Wolf przenosi nas mniej więcej w czasy alternatywnego średniowiecza. Ludzie żyją z rolnictwa, hodowli i rzemieślnictwa, miasta otaczają się kamiennymi murami, a ubitymi gościńcami prowadzą szlaki handlowe. Nie jest trudno wpaść w ten świat po uszy, nawet jeśli ma się te uszy zupełnie normalne.
Horo takowych nie ma. Bo widzicie… Horo jest bóstwem. Mądrym, pięknym, dbającym o przypisany mu kawałek Ziemi. A także, niestety, nikomu już niepotrzebnym. Czasy wierzeń i zabobonów powoli, acz nieubłaganie mijają, Kościół dość twardo tępi pozostałości dawnej wiary, a ludzie odwracają się od bóstw, skrywając się za wynalazkami i osiągnięciami współczesnej im techniki. Nikt już nie chce być zależny od nastroju kapryśnej bogini urodzaju… Ale oczywiście znajdzie się taki jeden, który przypadkowo stanie na drodze Horo, a potem pozwoli jej podróżować na swoim wozie, wyznaczając odległy kurs na Północ – do rodzinnych stron wilczej bogini.
Uwielbiam ten opening (:
Czy wy też już widzicie, jak przed nami rysuje się powieść drogi? Powiem wam więcej: na samym podróżowaniu gościńcami się nie skończy. Razem z Horo i Lawrencem odwiedzimy kolorowe miasta, w których potrzeba będzie naprawdę twardej głowy, tak do picia, jak i do interesów. Będzie zabawnie, będzie niebezpiecznie, ale będzie też… ekonomicznie. Tak, właśnie tak – ta historia jest podlana porządną dawką ekonomii, bo czytelnik razem z bohaterami uczestniczy w negocjacjach biznesowych, w omawianiu warunków umów, a także w knuciu spisków i uciekaniu przed ich konsekwencjami. I mimo, iż połowa odcinka / cały rozdział mangi potrafi traktować o spodziewanej dewaluacji srebrnej monety Threnny oraz skutkom tej sytuacji, ja się nie nudziłam. Ani trochę.
Oda do wilczej bogini
Przyznam szczerze, że często zdarza mi się oglądać dane anime właściwie tylko dlatego, że główny męski bohater jest tego wart. Cała reszta może się sypać i wyć o pomstę do nieba, ale jeśli mam takiego Sebastiana (vide: Kuroshitsuji), to będę twardo przymykać oczy na wszystko inne. Przy Spice & Wolf sytuacja była zgoła inna… Wystarczył jeden odcinek, bym zadeklarowała dozgonną miłość i uwielbienie dla Horo. I nie będę się tutaj powstrzymywać z obawy przed przereklamowaniem wam tej postaci, nie… Horo jest doskonała. Tak po prostu i najnormalniej w świecie doskonała. Jest inteligentna jak sto diabłów. Jest przebiegła, potrafi manipulować, a robi to z takim wdziękiem, że nie można jej odmówić nawet ostatniego jabłka na świecie. Nie potyka się o własny ogon, a kiedy się nim chwali wszem i wobec, można jej tylko przytakiwać. Kiedy trzeba walczyć – walczy. Kiedy trzeba pić – pije, po czym funduje widzowi / czytelnikowi dużo przyjemnego śmiechu. A kiedy trzeba udawać, że wcale nie jest się wilczym bóstwem, tylko zwyczajną dziewczyną – robi to. I jest w tym doskonała.
Zrobiłam sobie mały rachunek sumienia i mogę już stwierdzić ze znaczną pewnością – żadnej innej fikcyjnej żeńskiej postaci nie cenię sobie tak, jak Horo. Nie wkurza, jak te tabuny nieogarniętych bohaterek anime, czy książkowe nastolatki ratujące świat (tak, zdarzają się wśród nich fajne postacie, ale wciąż to nie to samo). Przy niej nawet ten nieogarnięty Lawrence nie irytuje, chociaż czasami miałam ochotę strzelić go w łeb, bo jak na wędrownego kupca, to zbyt wiele szczegółów mu umykało. Niemniej jednak podróż w towarzystwie tej dwójki mogłaby jak dla mnie trwać długo, bardzo długo.
Anime, manga, nowelka?
Ze Spice & Wolf jest jeszcze jedna, fajna sprawa – mamy tutaj do wyboru aż trzy nośniki, za pomocą których możemy się zapoznać z tą historią. Osobiście zaczęłam od anime, które obecnie ma dwa sezony (13 i 12 odcinków), o trzecim na razie cisza. Jak wspomniałam, ogląda się je bez znużenia, z radością nie tylko dla oczu, ale i dla uszu.
Dalej mamy mangę – w Japonii jest jej już dużo, w dodatku ciągle powstają nowe rozdziały. I tutaj mam doskonałą wiadomość dla tych, którzy chcieliby się z nią zapoznać – Studio JG wydaje ją w Polsce! Zapytacie może, czy warto ją kupować / czytać po obejrzeniu anime? Odpowiem, że jak najbardziej. Po pierwsze, dla mnie jest to w pewien sposób kontynuacja podróży, która skończyła się parę lat temu, wraz z ostatnim odcinkiem anime. Historia w mandze różni się nieznacznie od tej z anime, ale na przykład nieco przejrzyściej wyjaśnia zagadnienia ekonomicznie. W dodatku jest przepięknie rysowana. Zdradzę wam nawet, że rysunki są odważniejsze, niż te w anime. Samo wydanie mangi też zasługuje na pochwałę, bo za cenę 20 złotych dostajemy elegancki tomik w pięknej obwolucie, a lekko stylizowany język (zwłaszcza przy wypowiedziach Horo) dopełnia całości.
Są też nowelki, których niestety w Polsce nie dostaniemy. Nowelki te to znów w większości ta sama historia, ale opowiedziana prozą, już bez statycznych czy ruchomych obrazków.
TL;DR
Krótkie podsumowanie dla tych, którzy nie chcieli się przedzierać przez moje powyższe zachwyty: brać! Czytać i oglądać! Historia jest mądra, piękna, wciągająca i uzależniająca, nieważne w jakiej formie się z nią zapoznaje. Nie zawiedzie Was. A jeśli nie dla historii, to przynajmniej dla Horo – obejrzyjcie jeden odcinek, przeczytajcie jeden tomik mangi… A potem wróćcie tutaj i powiedzcie, że miałam rację 😀
Spice & Wolf (Ookami to Koushinryou)
anime: 25 odcinków (podzielone na dwa sezony)
manga: wciąż wydawana (w Polsce przez Studio JG)
nowelki: 17 tomów
Hum. No to zaciągnę, bo brzmi intrygująco.
Mirando, więcej animców!
Szysz, no kurka cokolwiek?
Ja tak lubię Was czytać!
Jak tylko przeczytam coś godnego wyjścia ze strefy bu…
Mi, będzie więcej, obiecuję 🙂 Już nawet wiem, co się pojawi w przyszły poniedziałek…
A mnie jakoś nie wciągnęło, obejrzałam pierwszy sezon i odpuściłam…
Foko, jestem rozczarowana Twoją postawą… Szanuję, ale nie rozumiem 😛
bo nie mogła nikomu zaspojlować… 😛
Muahaha, otaaak xD
Po prostu nie można się nie zgodzić!
Piękna, doskonale przemyślana historia, której spoiwem jest doskonała postać żeńska. Horo jest absolutnie fantastyczną postacią, stworzoną w sposób przemyślany. Mimo bycia bóstwem nie jest przerysowana, ma złożoną osobowość – czego niestety nie można powiedzieć o wielu bohaterach różnych mang, którzy są po prostu byle jacy, niedopracowani. Owa głębia, dynamika postaci sprawiają, że czytelnik, czy też widz „zakochują się” w Horo od pierwszego tomiku, od pierwszego odcinka.
Sama manga również jest inna, różni się od popularnych serii, ale to jej ogromny plus – nie spotykamy tu postaci strzelających laserami z oczu, magicznego bóstwa niszczącego góry jednym mrugnięciem, czy protagonisty bohatera bez wad. Za to mamy całą mozaikę ludzkich marzeń, nadziei, dylematów, obaw(choćby strach przed samotnością), ale także przygód, wyzwań.
Towarzysząc głównym bohaterom poznajemy plejadę postaci reprezentujących ogrom charakterów i światopoglądów. A to wszystko w przepiękny i subtelny sposób przeplata się z wątkami magicznymi – pradawnymi wierzeniami. Pojawiają się postaci z pogranicza, lecz ich obecność porównałbym do delikatnych promieni światła, którym czasem udaje się przebić przez gąszcz krzewów, za którymi być może znajduje się Tajemniczy ogród. Taki to właśnie Świat – człowiek z ambicjami, za którym stoją postęp nauki i techniki spotyka niezwykłość, niecodzienność: żywy dowód istnienia innego Świata, starego systemu wierzeń, o którym wszyscy powoli zapominają. Myślę, że ten motyw dodatkowo sprawia, że całość nabiera niesamowitego charakteru, siły wyrazu.
Miał być komentarz, powstał mały elaborat. Wystarczy stwierdzić: to naprawdę piękna, zawsze żywa i cenna opowieść, którą również Ja każdemu polecam. Dowodem na to, może być fakt, że piszę ten komentarz po 7 latach – ta historia jest ponadczasowa!