Upiory XX wieku – Joe Hill

Upiory-XX-wieku_Joe-Hill,images_big,3,978-83-7359-954-3

Napisom na okładkach nie ufam z zasady. Mam alergię na słowa „mistrz”, „fenomenalny”, „trzymający w napięciu” i „bestseller”. Zachęcanie mnie słowami, że dotychczas nie było lepszego pisarza w danej dziedzinie, dopóki się nie pojawił rzeczony autor jest chyba najskuteczniejszym sposobem na to, bym książki nie tknęła patykiem. A jeśli już, to ustawiam poprzeczkę bardzo, bardzo wysoko. Nie przekonują mnie słowa „bo ten znany autor twierdzi, że to dobre” – z całym szacunkiem, ale raz, że pisarze się nawzajem mogą lubić i to wpływa na ich ocenę. Dwa, to, że ktoś potrafi piec muffinki nie oznacza, że jego gust kulinarny będzie odpowiadał mojemu.

Książkę Joe Hilla dostałam niejako z rozpędu, z informacją, że to pseudonim syna Stephena Kinga. To mnie najeżyło jeszcze bardziej – podejrzewałam niecnie, że sztuczka z pseudonimem jest tylko niską zagrywką. Wiecie, niby pod pseudonimem, ale i tak wszyscy wiedzą, o co chodzi. Spodziewałam się kalki po Kingu, nie ze złej woli, tylko przekonania, że wrastanie w cieniu czyjegoś warsztatu pisarskiego musiało się jakoś na człowieku odcisnąć. Fakt, tu się nie pomyliłam, ale nie dostałam kalki, a raczej umiejętne, twórcze operowanie narzędziami, które były w skrzyneczce.

Ja się w tych opowiadaniach po prostu zakochałam. Są świeże i bardzo momentami dziecięce, jakby autor bez skrępowania podążał tam, gdzie go zawiedzie wyobraźnia. To swoboda kogoś, kto spotykał się z aprobatą każdej najbardziej szalonej idei. Nie jest to próba doścignięcia ojca, a raczej efekt wychowania w środowisku, gdzie królowała wyobraźnia i piękny, bogaty język. Nie nazwałabym opowiadań zawartych w książce horrorami, bliżej im do niesamowitych opowieści. Coś w rodzaju prozy Carrolla napisanej w stylu Kinga.

Niektóre opowiadania zdają się być niedokończone, jakby zatrzymały się na jednej myśli, obrazie, wrażeniu. Inne są małymi etiudami z wykorzystaniem niesamowitego pomysłu. Chłopiec-balon, muzeum ostatnich tchnień, peleryna, która pozwala latać, przygody recenzenta horrorów – wszystkie opowiadania wpadają do głowy szybko i przyjemnie. Zaiste błyskawiczna lektura. Właściwie trudno mi coś więcej o nich napisać, bo każde jest małą perełką niesamowitości, a często ich objętość nie przekracza kilku kartek. Pomysły, pomysły, pomysły.

Każda osoba, która choć raz próbowała sił w pisaniu fantastyki będzie się gdzieś tam w kąciku duszy zwijać z zazdrości. Joe Hill ma lekkość pióra, która sprawia, że jego proza przypomina strzały  grupy fajerwerków. Sprawia wrażenie faceta, który potrafiłby na przyjęciu napisać opowiadania na podstawie wszystkich durnych pomysłów, jakie podrzucą mu pijani goście. Równocześnie jego warsztat słowny zachwyca precyzją i bogactwem.  Porównania do Kinga wydają się nieuniknione, ale w takim tempie Joe szybko znajdzie swój własny, niepowtarzalny styl – już jest na najlepszej ku temu drodze.

Nie oczekujcie od tej książki horrorów. Nie oczekujcie, że spotkacie się z „nowym mistrzem”. Nastawcie się na dobrą zabawę z rzeczywistością i ruszcie umysłami w krainę wyobraźni. Warto.

Dodaj komentarz