Dokładny tytuł książki to Dziękujemy za palenie. Dlaczego Afryka nie może sobie poradzić z przemocą, głodem, wyzyskiem i AIDS. Brzmi trochę strasznie, ale nie martwcie się – nie jest to jeszcze jedna pozycja spod znaku „pomóżmy biednym Murzyniątkom”, choć wydawnictwo Polskiej Akcji Humanitarnej zdawałoby się to sugerować.
Książkę dostałam od męża, który znalazł ją w czeluściach biblioteki administracyjno-pedagogicznej. Nie pytajcie, czemu tam była, z doświadczenia księgarskiego mówię wam, że o pewne rzeczy lepiej nie pytać. W każdym razie opowiedział mi o niej na spacerze, a ja, zafascynowana opowieściami o życiu na Czarnym Lądzie, po prostu musiałam ją przeczytać.
Przed nami zbiór reportaży, okraszony czarno-białymi zdjęciami. Nie ma tu jednak miejsca na ckliwe opowiastki, jak to w tej Afryce jest źle. Ci, którzy marnują czas na łzy, nie dożyją jutra. Przemoc, głód, choroby, przerażające marnotrawstwo funduszy pomocowych – to jedna strona medalu. Drugą jest kompletnie obca mentalność, światopogląd spalony słońcem i świadomością, że nie ma żadnej przyszłości.
Autor nie załamuje rąk, nie rozdziera szat. Zamiast grać na fałszywie brzmiącej strunie współczucia, sięga do historii Europy i pokazuje na faktach, jakim szczęściem dla nas była epidemia Czarnej Śmierci w średniowieczu, bo pozwoliła tym, którzy przeżyli, nauczyć się, jak gromadzić zapasy i zmotywowała do szukania sposobów na wykonanie pracy przy mniejszej ilości siły robotniczej.
Jak żyć ze świadomością, że najpóźniej za parę lat będzie się martwym? Po co oszczędzać, inwestować, odkładać pieniądze? A nawet, jeśli to robić, nie ma żadnej gwarancji, że nie przyjdzie urzędnik i nie zamknie biznesu, bank nie upadnie, pieniądze nie zostaną ukradzione?
Generalnie to „Afryka dzika dawno odkryta” ciągle zaskakuje. Przynajmniej zaskoczyła jedną czytelniczkę. Spokojne, wyważone reportaże, drobiazgowe i napisane lekkim piórem zachwycają znajomością tematu i profesjonalizmem. Czytelnik sam dokonuje wyboru, co czuć, co myśleć – a przyznam się, że nie jest to łatwe zadanie.
Tu opowiem o słoniach. Biedne, wytrzebiane dla zysku zwierzątka! Jakże wspaniały, majestatyczny jest słoń! A taki słoń, moi mili, jest szkodnikiem. Po co iść głodować na równiny rezerwatu, skoro można się najeść poza rezerwatem, na farmach? Wywieziony – wróci, bo pamięta, gdzie. Rów dookoła pola – zasypie krzewami albo ziemią. Kolczaste żywopłoty wytrzebi, zanim wyrosną. Szybko uczy się, które roślinki mu nie smakują (i od których boli trąba), więc je zadeptuje, zapamięta, jak poruszają się patrole i wykorzysta lukę w obronie. A płot pod napięciem po prostu będzie naparzał drzewkiem tak długo, aż przestanie razić prądem (albo wyczai, gdzie jest słup i go po prostu nóżką obali).
A kenijska jaboja? Jeśli kobieta chce sprzedawać ryby, musi je kupić od rybaka i się z nim przespać. Nie jest to forma prostytucji, to po prostu transakcja wiązana. Rybak musi się przespać z kobietą, która kupuje ryby, choć wcale może nie mieć na to ochoty (paradoksalnie, jest to często bardziej kłopotliwe, niż przyjemne). Nawet, jeśli ma żonę – biedaczka musi się bardzo spieszyć, by jej mąż dał jej prawo do pierwokupu… a i tak może wybrać innego rybaka, z lepszymi rybami.
Nam , Europejczykom, od razu dźwięczy słowo „prostytucja” w głowie, a to zupełnie nie jest tak. Tam seks nie ma takiego koszmarnego wydźwięku, jak u nas, nie jest grzechem, tylko normalną czynnością, jak mycie zębów. Jest stałym kapitałem kobiety, czymś w rodzaju majątku ruchomego. Głupotą byłoby marnować kapitał, skoro może przynieść zyski, prawda?
Dziwna jest ta Afryka. Ale jest coś w niej ujmującego, jakaś pierwotna życiowa siła, która kipi na przekór zdrowemu rozsądkowi, ekonomii i warunkom przyrody. Rewelacyjna książka, naprawdę.
Adam Leszczyński, Dziękujemy za palenie
wyd. PAH, 2012